Formuła 1. Sezon jakich wiele, a jednak inny

Sezon 2020 był inny niż wszystkie. Przede wszystkim odwołano wiele wyścigów, które od lat znajdują się w kalendarzu Formuły 1.


Fanom z pewnością zabrakło legendarnego wyścigu na ulicach Monte Carlo. Organizatorzy, aby zapełnić kalendarz, zostali zmuszeni do tego, aby odbywać dwa wyścigi tydzień po tygodniu na tej samej trasie – taka sytuacja miała miejsce w Austrii i Wielkiej Brytanii, a w Bahrajnie ścigano się na dwóch różnych nitkach tego samego toru.

Zabrakło przede wszystkim podróży – F1 nie zawitała do Australii oraz do Ameryki Południowej i Północnej. Podczas wyścigów najsłabiej od lat zaprezentowało się Ferrari. Do gry o wyższe cele dołączyły zespoły Racing Point i McLaren. Jadnak na samym szczycie klasyfikacji nie zmieniło się praktycznie nic – znów mistrzem świata został Lewis Hamilton, a bolidy Mercedesa przewyższały maszyny innych zespołów.

Inne tory = świeżość

Pandemia koronawirusa kompletnie zmieniła wygląd planowanego na rok 2020 kalendarza Formuły 1. Z powodu niemożliwości odbycia się kilku wyścigów FIA musiała znaleźć inne miejsca, gdzie można byłoby się ścigać. Dlatego mogliśmy cieszyć się z powrotu takich torów jak Nurburgring oraz obiektu we włoskiej Imoli (w przeszłości przez wiele lat odbywało się tam GP San Marino). Po latach powróciło również GP Turcji oraz Portugalii na stosunkowo nowym torze w Portimao.

Mieliśmy też okazję poznać inną nitkę toru w Bahrajnie. Te wszystkie zmiany przyniosły powiew świeżości w tym sporcie. Zabrakło oczywiście jednej z najważniejszych imprez w roku, czyli Grand Prix Monako, które nie odbyło się po raz pierwszy od 1955 roku. Sezon nie rozpoczął się standardowo w australijskim Melbourne, a dwoma wyścigami na austriackim Red Bull Ring.

Chwile grozy w Bahrajnie

Tegoroczne Grand Prix Bahrajnu zostanie zapamiętane na długo. Szczególnie sam początek wyścigu, gdy na pierwszym okrążeniu bolid Romaina Grosjeana wbił się w barierę i w momencie stał się kulą ognia. Francuz spędził w płonącej maszynie prawie pół minuty, po czym na ekranach telewizorów pokazała się postać wyłaniająca się z płomieni.

Cudem kierowca nie stracił przytomności. Również cudem doznał tylko poparzeń rąk. Gdy udało się ugasić pożar, można było zrozumieć, z jakim rodzajem wypadku mieliśmy do czynienia – po zderzeniu z barierą bolid został przecięty na dwie części.

Wrak maszyny przywoływał u wielu różne skojarzenia – rok temu w serii Formuły 2 zmarł Anthoine Hubert, którego bolid również został przedzielony na pół. Płomienie przypominały o wypadku Nikiego Laudy z 1976 roku, w którym doznał licznych poparzeń i uszkodzenia płuc.

Zdarzenie z udziałem Grosjeana z jednej strony stało się symbolem bezpieczeństwa w Formule 1 – gdyby nie system HALO mogło się skończyć znacznie gorzej – a z drugiej strony jest polem do pracy nad tym, aby nie dochodziło do pożarów tej skali w przyszłości.

Być najlepszym w historii

Lewis Hamilton swoimi osiągnięciami burzy obraz niesamowitego Michaela Schumachera. Ten rok należał do niego. Pobił rekord Niemca pod względem wygranych wyścigów w karierze i przede wszystkim wyrównał jego rekord zdobytych mistrzostw świata. – to już 7 raz, gdy Hamilton na koniec sezonu jest liderem klasyfikacji generalnej. Dominacja Brytyjczyka w stawce Formuły 1 jest niepodważalna.

W tym roku wygrał 11 wyścigów i tylko 6 razy dał innym nacieszyć się zwycięstwem. Szczególnie wykazał się w deszczowym GP Turcji, gdzie dość niezauważony, w cieniu innych przesuwał się na czoło stawki z 6. miejsca startowego, aż w końcu znalazł się na pierwszym miejscu, które zapewniło mu mistrzostwo.

Wysiłek, jaki musiał włożyć w tym wyścigu, widoczny był, dopiero gdy zatrzymał bolid i można było się przyjrzeć, na jak zniszczonym komplecie opon się poruszał. Póki co nie zapowiada się na to, aby mistrz miał kończyć karierę, więc będzie miał jeszcze szanse szlifować swoje rekordy.

Niespodziewani zwycięzcy

Zeszły sezon przyniósł sporo zmian w czołówce stawki. Już nie Ferrari było najbliżej Mercedesa, jak w latach poprzednich. Szybszymi bolidami dysponowali m.in. kierowcy RedBulla, McLarena oraz Racing Point. Te przetasowania za plecami Mercedesa dały możliwość nacieszyć się zwycięstwami w wyścigach komuś innemu niż tylko duetowi z niemieckiej stajni i Maxowi Verstappenowi.

Najpierw niespodziewanym wygranym w Grand Prix Włoch na torze Monza został Pierre Gasly. Dla kierowcy Alphy Tauri było to pierwsze zwycięstwo w karierze. Podobna historia spotkała Sergio Pereza, który wykorzystał błędy w garażu Mercedesa podczas GP Sakhiru i również jako pierwszy zobaczył flagę w szachownicę. Meksykanin debiutował na najwyższym stopniu podium, choć w stawce Formuły 1 jest nieprzerwanie od 2011 roku.

Być może występ w Bahrajnie zdecydował o tym, że wyrzucony na rzecz Sebastiana Vettela z Racing Point Perez, znalazł miejsce w bolidzie Red Bulla na 2021 rok.

Zapomnieć i nie wracać

We włoskim Maranello rok 2020 będą chcieli szybko wymazać z pamięci. Okazało się, że ich jednostka napędowa nie jest w stanie konkurować z Mercedesem o najwyższe cele, tak jak było to w ostatnich latach. Zaledwie trzykrotnie kierowcy w czerwonych bolidach meldowali się na mecie w pierwszej trójce.

Sebastian Vettel zakończył rok z najgorszym wynikiem, odkąd zaliczył pierwszy pełny sezon w Formule 1 – zajął zaledwie 13. miejsce w klasyfikacji generalnej. Charles Leclerc również nie zachwycał wynikami. To wszystko złożyło się na 6. miejsce Ferrari w klasyfikacji konstruktorów, a przecież ostatni raz poza podium znaleźli się jeszcze przed transferem Vettela w w 2014 roku.

Swoją drogą miniony sezon był dla Niemca ostatnim, w którym reprezentował ekipę z Maranello – pod względem czysto sportowym było to gorzkie pożegnanie.


Czytaj jeszcze: Hamilton dogonił Schumachera

Premierowe punkty

George Russell, wielka nadzieja brytyjskich wyścigów znajduje się w dość nieciekawym położeniu. Jest kierowcą w bezwzględnie najgorszym samochodzie Williamsa i nie ma zbyt wielu możliwości na pokazanie swoich umiejętności. W debiutanckim sezonie, gdy był partnerem Roberta Kubicy, nie zdobył ani jednego punktu.

I tym razem wszystko wskazywało na powtórkę z rozrywki. Jednak nadarzyła się okazja, żeby Russell mógł sprawdzić się na szczycie – gdy zachorował Lewis Hamilton, 22-latek otrzymał ofertę jazdy w GP Sakhiru w najlepszym bolidzie na torze w ramach zastępstwa za mistrza. W trakcie wyścigu przez długi czas utrzymywał się na pierwszym miejscu. I pewnie tak zakończyłby tę rywalizację, gdyby nie błąd zespołu.

Koniec końców na mecie był dziewiąty, co oznaczało pierwsze punkty w Formule 1 w jego karierze. Gorzej zakończył jego zespół, dla którego jest etatowym kierowcą – po raz pierwszy w swojej długiej historii Williams nie zdobył ani jednego punktu w sezonie.

Wielka strata

W 2020 roku świat sportów motorowych pożegnał legendę nie tylko Formuły 1, ale całego motosportu. W kwietniu zmarł Sir Stirling Moss, który ścigał się w F1 w latach 1951 – 1961. W tym czasie 16 razy stawał na podium. Uważany jest za najlepszego kierowcę, który nigdy nie zdobył tytułu mistrza świata. Moss podczas swojej kariery wziął udział w ponad 500 wyścigach w różnych seriach i wygrał aż 212 z nich. Do tego wielokrotnie startował w rajdach.

„Dziś żegnamy Sir Stirlinga Mossa, legendę wyścigów. Będę tęsknił za naszymi rozmowami. Jestem wdzięczny za każdą chwilę spędzoną w jego towarzystwie” – takimi słowami pożegnał legendę Lewis Hamilton.


Fot. PressFocus