Gattuso z osiedla H nie zawodzi

To mogą być przełomowe miesiące dla Nikolasa Wróblewskiego. 19-latek wskoczył do wyjściowego składu GKS-u wskutek kontuzji innego z młodzieżowców, Damiana Nieśmiałowskiego, tej wiosny rozgrywając już siedem meczów w wyjściowym składzie. Wcześniej na poziomie Nice 1 Ligi notował tylko krótkie epizody, wchodząc na boisko z ławki.

Stresu nie ma

– Trudno było mi w ogóle wyobrazić sobie zimą, że będę grał w tak dużym wymiarze czasowym. Wróciłem dopiero na ostatni sparing okresu przygotowawczego. Wcześniej trenowałem indywidualnie, bez żadnych gierek, kontaktu z rywalem, dochodząc do siebie po urazie – opowiada Wróblewski.

Kontuzji doznał jesienią w starciu IV-ligowych rezerw z LKS-em Czaniec. – Biegłem do kontry, rywal mnie sfaulował i słyszałem tylko, jak „strzyknęło”. Od razu wiedziałem, że poszedł prawy obojczyk. Gdy byłem mniejszy, już raz mi się to zdarzyło, tyle że w lewej ręce. Przeszedłem operację, wstawiono mi cztery śruby i blaszkę. Rehabilitowałem się przez cały okres grudnia i stycznia, a do treningów z drużyną wróciłem dopiero na początku lutego – mówi 19-latek, który debiut na zapleczu ekstraklasy zanotował już ponad rok temu (półgodzinny występ w przegranym meczu z Chrobrym Głogów), ale jego smak poznaje tak naprawdę dopiero teraz.

– Przed debiutem w pierwszym składzie, ze Stomilem Olsztyn, w ogóle nie było stresu. Nie robiłem też nic takiego, by go nie czuć. Po prostu, przed meczem zawsze jest jakiś dreszczyk emocji, ale gdy już wybiega się na boisko, to już nie towarzyszy. Czuję się tu przecież jak u siebie w domu. Myślę, że z meczu na mecz jest coraz lepiej, mam większą pewność siebie. Przeskok oczywiście musi być, pierwsza liga jest dużo bardziej fizyczna, ale nie narzekam. Mocno trenuję, by być na to przygotowanym – przyznaje Nikolas.

Przemianowany na skrzydłowego

Gdy był włączany do kadry pierwszego zespołu GKS-u, uchodził za napastnika. Dziś jego nominalną pozycją, na której wystawia go trener Ryszard Tarasiewicz, jest lewa pomoc. – W czasach juniorskich wszystko grałem na ataku. Dopiero gdy przeszedłem do drużyny U-19, w kilku meczach ze starszym rocznikiem 1997 pogrywałem na skrzydle. Na ataku próbował mnie trener Jurij Szatałow, ale gdy schodziłem do rezerw, to raczej ustawiano mnie na skrzydle. Teraz zostałem już na dobre przemianowany na bocznego pomocnika, ale nie ma się co dziwić. Wśród napastników panuje u nas spora konkurencja, a ja na skrzydle czuję się dobrze. Wiem, że jestem dość szybki i mogę to wykorzystać – podkreśla urodzony w 1999 roku zawodnik, któremu jeszcze przez dwa sezony towarzyszyć będzie status młodzieżowca.

Tyszanie mogą mieć więc z niego jeszcze sporą pociechę, zwłaszcza że już teraz zbiera niezbędne doświadczenie. I… wypatruje swojego pierwszego na szczeblu zaplecza elity gola. – W meczach z Ruchem czy Olimpią byłem całkiem blisko. Cały czas jednak czegoś brakuje. Muszę poprawić skuteczność, a wtedy piłka zacznie wpadać. Jestem lewonożny, ale nie ma dla mnie różnicy, czy biegam po lewym, czy prawym skrzydle. Na lewym mogę pójść w drybling i dośrodkować, a na prawym – zejść do środka i uderzyć. Bardzo dużo podpowiadają mi starsi koledzy. Mamy dobry zespół, który sobie wzajemnie pomaga. Bazujemy na dobrych relacjach, w szatni wszyscy ze sobą się dogadują i to widać zarówno na boisku, jak i poza nim. Nie ma podziału na grupki, tylko jesteśmy jedną dużą drużyną – przekonuje Nikolas.

W Jaworznie podawał piłki

Wróblewski jest rodowitym tyszaninem. Pochodzi z osiedla H, a od kilku lat mieszka na Żwakowie. Jest wychowankiem Chrzciciela. Zaliczył jeszcze epizod w Gromie, skąd wrócił do Chrzciciela, by przenieść się do APN GKS-u. W sezonie 2015/16 był już zawodnikiem „normalnego” GKS-u.

– Gdy grało się w coraz starszych grupach juniorskich, coraz bardziej myślało się o tym, by kiedyś trafić do seniorów. Dążyłem do tego, kibicując jednocześnie GKS-owi. „Załapałem” się jeszcze na kilka meczów na starym stadionie. W meczach w Jaworznie uczestniczyłem głównie jako osoba podająca piłki – między innymi Maćkowi Mańce, Markowi Igazowi czy Mateuszowi Grzybkowi, którzy dziś są moimi kolegami z zespołu. Na nowym stadionie jestem już na każdym meczu – zaznacza Nikolas.

Pytamy go, czy w takim razie duże wrażenie zrobiły na nim marcowe – zwycięskie! – derby z Ruchem Chorzów, w których zagrał niemalże od deski do deski. – Szczerze mówiąc, w czasie gry nie ma to dla mnie różnicy, czy gram dla tysiąca, czy 10 tysięcy osób. Nie zwracam na boisku uwagi na to, co dzieje się dookoła. Zresztą, z derbami z Ruchem wiąże się śmieszna sytuacja. Gdy w drugiej połowie sędzia przerwał grę, dopiero w tunelu dowiedziałem się od chłopaków, że na trybunach są jakieś zamieszki, wyrywają krzesełka. Ja myślałem, że chodzi tylko o dym z rac – uśmiecha się 19-latek.

Rano matura, wieczorem mecz

W tych siedmiu meczach, jakie rozegrał w wyjściowym składzie, złapał łącznie już trzy żółte kartki. – Dwie były niepotrzebne. Ze Stomilem ujrzałem „żółtko” za niepotrzebny faul. Z Podbeskidziem popełniłem błąd, przeciwnik mnie wyprzedził i musiałem się ratować. Z kolei w Grudziądzu musiałem ratować… drużynę. Wracałem za zawodnikiem wyprowadzającym kontrę i moim zadaniem było przerwanie tej akcji. Koledzy w szatni i tak śmieją się z tej liczby kartek i mówią, że ze mnie taki młody Gattuso – opowiada Wróblewski, którego niebawem czeka egzamin dojrzałości.

– Matura będzie w maju. Akurat w dniu meczu z Miedzią Legnica czeka mnie egzamin z języka polskiego. Śmieję się więc, że rano z pewnością będę czuł większy stres niż wieczorem. Jako rozszerzenie wybrałem język angielski. Dość dobrze się w tym czuję. W szatni staram się jak najwięcej rozmawiać z „Kikim” Danielem. Chcę jak najlepiej opanować angielski, bo w przyszłości na pewno się przyda – mówi nam.

 

LICZBA

14 MECZÓW w Nice 1 Lidze rozegrał jak dotąd Nikolas Wróblewski. Siedem ostatnich – w wyjściowym składzie.