GKS 1962 Jastrzębie. Uniwersalny żołnierz

Janusz Wrześniak grał w drużynach z Jastrzębia – GKS-ie i Górniku – sześć sezonów i teraz został doceniony przez kibiców.

Obecnie 40-letni Janusz Wrześniak został przez kibiców GKS-u 1962 Jastrzębie uznany za najlepszego prawego obrońcę tej drużyny w XXI wieku. Wychowanek MOSiR-u Żory zdobył aż 73,6% głosów i zostawił daleko za plecami grającego obecnie w zespole trenera Jarosława Skrobacza, Dominika Kulawiaka.

Dobry początek

– Piłkę zaczynałem kopać w MOSiR Żory, gdzie uczyli mnie trenerzy Michał Gorzawski i Franciszek Kaduk – wspomina [Janusz Wrześniak]. – Gdy skończyłem 15 lat, przeniosłem się do Rymera Niedobczyce, gdzie występowałem w śląskiej lidze juniorów, a trenerem tej drużyny był Henryk Papierok.

Potem chciałem zakończyć przygodę z piłką, ale trener Jerzy Michajłow namówił mnie, bym został w drużynie. W III lidze nam się jednak nie wiodło i spadliśmy. Po rundzie jesiennej wróciłem do Żor, grałem tam półtora roku, a potem przyplątała się kontuzja pachwiny i po raz kolejny chciałem wziąć rozbrat z futbolem.

Do powrotu skłonił mnie nieżyjący już trener Andrzej Frydecki i tak trafiłem do Pierwszego Chwałowice. Do przeprowadzki do GKS-u Jastrzębie namówił mnie trener Jan Furlepa, ale gdy dołączyłem do tej drużyny, jego w klubie już nie było. Zastąpił go Krzysztof Zagórski.

Dokładnej daty debiutu w zespole z Jastrzębia nie pamiętam, ale na pewno był to mecz wyjazdowy z Przyszłością Rogów (9 sierpnia 2003 r., jastrzębianie wygrali 2:0 po trafieniach Arkadiusza Taraszkiewicza i Jacka Lorka – przyp. BN).

Długie oczekiwanie

Janusz Wrześniak w sezonie 2003/04 wystąpił w 29 meczach (na 30 możliwych), ale nie strzelił gola. Tę drobną „usterkę” zrekompensował mu awans zespołu do III ligi. GKS Jastrzębie był najlepszy w II grupie IV ligi, wyprzedzając Koszarawę Żywiec aż o 14 punktów.

– Pamiętam, że w tamtym sezonie nie przegraliśmy meczu (25 zwycięstw, 5 remisów, bramki 81:16), ale awans wywalczyliśmy dopiero po barażach z MKS-em Sławków, którego pokonaliśmy dwukrotnie – wspomina Janusz Wrześniak. – Jakie miałem relacje z trenerem Zagórskim? Powiedzmy… średnie; on lubił grać z młodymi zawodnikami w siatkonogę na pieniądze.

Byłem uniwersalnym zawodnikiem, grywałem nie tylko na prawej obronie, ale również na lewej, a raz – w meczu z rezerwami Odry Wodzisław – wystąpiłem jako defensywny pomocnik, bo Bartek Grabczyński nie mógł w tym spotkaniu zagrać, chyba z powodu kartek.

Na pierwszego gola dla drużyny z Jastrzębia Janusz Wrześniak czekał prawie dwa lata, bo zdobył dwie bramki dopiero w ostatniej kolejce sezonu 2004/05. 11 czerwca Górnik Jastrzębie (taka była nazwa klubu) pokonał wówczas u siebie 4:1 Rozwój Katowice.

– Otworzyłem i zamknąłem wynik tego meczu – śmieje się Janusz Wrześniak. – Pierwszego gola strzeliłem w 24 minucie głową, a wynik ustaliłem w 92 minucie nogą. Naszym trenerem był wtedy Andrzej Myśliwiec, który jesienią zagrał w kilku meczach, a na początku rundy wiosennej zastąpił trenera Zagórskiego.

Kogo oni sprowadzili?

Który gol – z perspektywy czasu – strzelony przez Janusza Wrześniaka dla zespołu z Jastrzębia był najważniejszy? – Każda zdobyta bramka dawała mi radość, ale najważniejsza była chyba ta strzelona na własnym boisku w meczu II ligi z ŁKS-em Łomża – wspomina nasz bohater.

– Był to pierwszy mecz GKS-u na szczeblu centralnym po 17 latach. Na trybunach zasiadło wtedy 5000 kibiców, a rywale objęli prowadzenie po strzale Piotra Petasza z rzutu wolnego. W 31 minucie wywalczyłem rzut wolny, wykonywał go Mariusz Adaszek, ja wbiegłem na „krótki” słupek, uderzyłem głową i piłka zatrzepotała w siatce.

Potem w moje ślady poszli Marcin Narwojsz oraz Witek Wawrzyczek i dzięki temu wygraliśmy 3:1. Lepszego startu nie mogliśmy sobie wymarzyć. W pewnym sensie miałem patent na zespół z Łomży, bo strzeliłem mu też gola na wyjeździe. Wygraliśmy 3:0, a ja znowu zdobyłem pierwszą bramkę.

To były moje jedyne gole w tamtym sezonie. Do dziś brzmią mi w uszach słowa Tomka Ciemięgi po moim przyjściu do drużyny. „Kogo oni nam sprowadzili? Mają nam pomóc zawodnicy z okręgówki?”. Wtedy razem ze mną do Jastrzębia trafił Mariusz Adaszek…

Starzy znajomi

– Grałem w GKS-ie sześć lat i wspominam ten okres bardzo ciepło – dodaje Janusz Wrześniak. – Tworzyliśmy naprawdę zgraną paczkę, atmosfera w szatni była znakomita, bo gdyby nie to, to… szkoda gadać.

Klub prowadzony przez prezesa Joachima Langera przeżywał poważne problemy finansowe i mimo że utrzymaliśmy się w I lidze po barażach ze Startem Otwock, w następnym sezonie nie zagraliśmy na zapleczu ekstraklasy. Klub nie dostał licencji i wylądował w II lidze.

Nie chciałem dalej ciągnąć tego wózka, dlatego po zakończeniu sezonu przeniosłem się do Energetyka ROW-u Rybnik, który grał wtedy w III lidze. Tam ponownie spotkałem się z trenerem Furlepą. A GKS Jastrzębie? Nie obraziłem się na klub, ale zawiedli mnie działacze. Podobnie jak wielu moim kolegom nie wypłacono mi wszystkich należności, ale z utratą tych pieniędzy pogodziłem się dawno temu.

Gdy wylądowałem w Rybniku, trenerem Energetyka był Dariusz Widawski, po roku zmienił go Jan Furlepa. W drugim sezonie grałem z kilkoma kolegami z Jastrzębia, Piotrem Pasiem, Łukaszem Pielorzem, Jarkiem Wieczorkiem, Kamilem Kosteckim.

Wywalczyliśmy awans do II ligi, ale z trenerem Furlepą nie przedłużono kontraktu. Zastąpił go Damian Galeja, z którym klub się szybko pożegnał po nieudanym starcie (w 7 meczach Energetyk zdobył zaledwie… 3 punkty! – przyp. BN). Jego miejsce zajął Ryszard Wieczorek i wyciągnął nas z tarapatów. Jeżeli chodzi o trenera Furlepę, to po kilku latach w ten sam, mało elegancki, sposób pożegnano go w Odrze Opole.

Po prostu klubowi działacze czasami szukają dziury w całym… Po rozstaniu z Energetykiem trafiłem do LKS-u Krzyżanowice, ale nie mogłem się dogadać i po trzech meczach zakończyłem przygodę z tym klubem. Nigdy już nie zagrałem „zawodowo” w piłkę.

Niespodzianka na urodziny

Z okresu gry w Jastrzębiu mam wycinki z gazet i kilka wywiadów, które pan przeprowadził ze mną – podkreśla były zawodnik klubu z Jastrzębia. – Tytuł jednego z nich jest znamienny, „Złota głowa”. Kiedy grałem w Rybniku, treningi mieliśmy po południu, a rano pracowałem w warsztacie samochodowym mojego teścia, jako elektromechanik. Było to uciążliwe, ale jak mawia przysłowie „co nas nie zabije, to nas wzmocni”.

Jakoś przetrwałem i daję sobie radę. Grałem jeszcze rekreacyjnie w Żorskiej Lidze Amatorskiej, ale to nie zabierało mi weekendów. Graliśmy na orlikach w czwartki i piątki od 18.00 do 22.00, każdy mecz trwał 25 minut. Soboty i niedziele poświęcam rodzinie, poza nielicznymi wyjątkami.

Od czasu do czasu wpadnę na jakiś mecz, oglądałem Pniówka Pawłowice, ROW Rybnik. W telewizji natomiast oglądam mecze reprezentacji i Ligę Mistrzów. 11 marca obchodziłem urodziny i moja żona Kasia, wspólnie z kilkoma przyjaciółmi, zrobiła mi niespodziankę. Zabrali mnie na mecz ligi angielskiej Everton – Manchester United.

Wszystko odbyło się w konspiracji, podjechał bus, który zawiózł nas do Wrocławia, a stamtąd polecieliśmy na Wyspy Brytyjskie. Zwiedziliśmy stadion Manchesteru City, obejrzeliśmy wspomniany mecz, niespodzianka była naprawdę super.

Żaden z moich synów raczej nie pójdzie w moje ślady. Jakub ma 13 lat i artystyczną duszę po swojej mamie. Gra na pianinie i dobrze się uczy. Ośmioletni Antoś też chyba nie będzie piłkarzem, ale to mnie nie martwi.

Żałuję tylko jednego – że nigdy nie zagrałem w ekstraklasie. Była taka szansa, gdy w 2007 roku trenerem ŁKS-u Łódź został Wojciech Borecki. Temat transferu jednak ostatecznie upadł.

Na zdjęciu: Najlepsze lata kariery Janusz Wrześniak spędził w drużynie z Jastrzębia.

Zdjęcia: archiwum Janusza Wrześniaka