GKS Katowice. To od bajtla wiele znaczy

Dominik Sadzawicki jako 20-latek przeniósł się z GieKSy do Górnika Zabrze, zostawiając w Katowicach swego konkurenta Alana Czerwińskiego. Dziś ten robi karierę, a „Sadza” zagra dziś przeciw swemu ukochanemu klubowi na poziomie II ligi w barwach Pogoni Siedlce.


GieKSie kibicował od najmłodszych lat, ale nie tylko dlatego, że grał w niej jego ojciec Krzysztof. Tak wypadało w miejscowości, w której się wychowywał. Potem w klubie z Bukowej stawiał pierwsze kroki w seniorskiej piłce. To stamtąd trafił do ekstraklasy, a do dziś jego ksywka na jednym z internetowych portali to „sadza1964”, w oczywisty sposób nawiązująca do roku założenia GKS-u, z którym dziś zmierzy się jako zawodnik Pogoni Siedlce.

– Te internetowe nicki zostały z młodzieńczych lat. Nie zmieniałem ich, nie kombinowałem, bo przecież dalej jestem z GieKSą wewnętrznie związany. Tak było, jest i będzie, dlatego ta data od bajtla wiele dla mnie znaczy. Z jednej strony spowodowała to osoba taty, z drugiej – środowisko, w jakim dorastałem, czyli Sławków. Potem zaś, gdy wyjechałem do Gwarka Zabrze, zaczęły się układy kibicowskie między Górnikiem a GKS-em – wspomina Dominik Sadzawicki.

Coś zawdzięcza Górakowi

Dziś „Sadza” ma 26 lat i świadomość, że nie tak miały się potoczyć zarówno losy jego, jak i ukochanego klubu, skoro spotkają się po przeciwnej stronie barykady w boju ledwie o II-ligowe punkty.

– Ten mecz ma dla mnie wiele smaczków. Na ławce GieKSy znów zasiada trener, który wprowadził mnie do seniorskiej piłki. Rafał Górak na mnie postawił, a mieliśmy wtedy dość mocną rywalizację, bo o miejsce w składzie walczyłem z Alanem Czerwińskim. Za trenera Moskala murawy już nie powąchałem, dlatego wiele zawdzięczam trenerowi Górakowi i niejako dzięki niemu miałem szczęście pojawić się na boiskach ekstraklasy – podkreśla Sadzawicki.

Z Katowic odszedł jako 20-latek, do Górnika Zabrze, a Czerwiński został w GKS-ie. Dziś to on robi karierę i jest w przededniu przenosin z Lubina do Lecha Poznań, podczas gdy „Sadza” występuje na trzecim poziomie rozgrywkowym.

– Obaj jeździliśmy na dodatkowe treningi do Leszka Dyi. Alan poświęcał się piłce maksymalnie. Dobrze mu się to wszystko poukładało, ale na to szczęście pracował – jako zawodnik i jako człowiek. Zasłużył na miejsce, w którym dziś jest. Robił więcej niż większość chłopaków. Był zaangażowany we wszystko na 100 procent, a nawet gdy doznał poważnego urazu, to miał już na tyle wyrobione nazwisko w Lubinie, że nie mógł stracić mocnej pozycji. Miał to szczęście, że zdrowie mu dopisało. Ja lawinowo przechodziłem kolejne kontuzje – przypomina Dominik Sadzawicki.

W Zabrzu się posypało

W sezonie 2014/15 był podstawowym prawym obrońcą Górnika. Przez 1,5 roku rozegrał w ekstraklasie 30 meczów. Potem przyszła kontuzja, spadek i rozstanie.

– Przebąkiwało się nawet, że po sezonie 2015/16 może pojawić się dla mnie zagraniczna oferta, ale w kwietniu zerwałem więzadła krzyżowe. Posypało się wszystko, na co tak ciężko pracowałem. Byłem bardzo młody, ale wcale nie uważałem, że w życiu wiele łatwo mi przychodzi. Każdy, kto jest w ekstraklasie, zawdzięcza to ogromowi wysiłku. W futbolu nie ma nic za darmo – szczególnie teraz, gdy młodzi może mają łatwiej, ale generalnie o angaż w dobrym klubie jest coraz trudniej. Przez kontuzje moja przygoda z piłą jest bardzo szarpana. Gdyby przeanalizować poprzednie lata, nie zagrałem zbyt wielu meczów. Psuć się zaczęło od urazu w Zabrzu. Pół roku na bezrobociu wiele zmieniło – przyznaje nasz rozmówca.

Karta jeszcze się odwróci

Jesienią 2016 leczył się. Potem występował na zapleczu elity: w Stali Mielec i Niecieczy. Przed tym sezonem wylądował w Stali Rzeszów, skąd zimą został wypożyczony do Siedlec.


Przeczytaj jeszcze: Ich miejsce jest wyższej lidze


– W Mielcu na początku było OK. Miałem nawet temat powrotu do ekstraklasy. Moimi usługami zainteresowany był trener Michał Probierz z Cracovii, ale… naderwałem przywodziciela. Wypadłem na 2,5 miesiąca, męczyłem się, szansa uciekła. W Niecieczy nie omijały mnie drobniejsze urazy, a w Rzeszowie już w 2. kolejce złamałem trzecią kość śródstopia. W dodatku do tego stopnia miałem problem, by to zdiagnozować, że… wszedłem w trening. Okazało się, że rundę mam z głowy. Zimą dostałem od trenera Niedźwiedzia sygnał, że choć nie widział mnie na boisku, to kto inny będzie jego pierwszym wyborem i musiałem szukać innych rozwiązań. Oglądałem niedawno wywiad z Michałem Janotą. Powiedział, że w piłce prócz umiejętności i chęci trzeba mieć szczęście. Ja go nie mam, ale wierzę, że karta jeszcze się odwróci. Jestem tu, gdzie jestem. Nie ma co żyć tym, co było kiedyś, tylko wziąć się w garść i robić wszystko, by było lepiej – podkreśla Sadzawicki.

Charakter mu nie pozwala

O planie „B” nie myśli. Piłka wciąż pozwala mu marzyć i wierzyć.

– Na razie nie widzę innej opcji na życie. Wierzę, że jeszcze wiele przede mną; że gdy będzie zdrowie, to umiejętnościami się obronię. Muszę tylko wskoczyć na karuzelę, zakręcić się na niej. Pod względem motorycznym jestem na podobnym poziomie, co przed urazami. Nabieram coraz większej świadomości, jestem w najlepszym wieku dla piłkarza. 26 lat to nie jest zaawansowany wiek. Gdybym chciał już tylko obijać się na poziomie II-ligowym, to bym sobie odpuścił, ale jestem ambitnym człowiekiem i charakter mi na to nie pozwala. Po pandemii zdrowie mi dopisuje, gram regularnie, trener na wypożyczeniu daje mi szansę. Bronię się indywidualnie, ale przede wszystkim wraz z resztą chłopaków bronimy się jako zespół – mówi obrońca, który po sezonie wróci do Rzeszowa, bo ze Stalą wiąże go jeszcze roczny kontrakt.

Dali GieKSie oddech

Nim to nastąpi, czekają nas jeszcze wielkie emocje na finiszu II-ligowych rozgrywek, podczas którego w walce o najwyższe laury karty rozdaje… Pogoń. W dwóch ostatnich kolejkach siedlczanie pokonali Widzewa i Łęczną, a dziś zmierzą się z trzecim zespołem z TOP3.

– Można powiedzieć, że daliśmy GieKSie oddech, wygrywając te dwa mecze – uśmiecha się Sadzawicki. – Nie jest jednak tak, że my gramy już o nic. Gdybyśmy nie zapunktowali z liderem i wiceliderem, to dziś znajdowalibyśmy się na miejscu oznaczonym czerwonym kolorem. Teraz delikatnie uciekliśmy od dołu i mamy szansę powalczyć o coś więcej. Jestem dumny z chłopaków, że dajemy radę; pokazujemy, że same nazwiska i pieniądze to nie wszystko. Od 10 kolejek trener Tarachulski powtarza nam w szatni: „Panowie, teraz najważniejszy mecz!”. Można już się z tego śmiać, ale tabela tak się układa, że nawet mając 45 punktów nie możemy być jeszcze pewni utrzymania. GieKSa musi zagrać z nami o pełną pulę, ale komplet zwycięstw w tym „hat tricku”, jak nazwaliśmy konfrontacje z czołową trójką, byłyby czymś, co dobrze nastroiłoby mentalnie każdego z nas – że potrafimy i możemy wywalczyć coś więcej niż utrzymanie. A GieKSa… Zasługuje, by być na najwyższym szczeblu rozgrywkowym i myślę, że wszystko idzie w tym kierunku. Dobrze ją widzieć w czubie tabeli, choć nie sposób stwierdzić, kto wywalczy bezpośredni awans. Każdy z trzech czołowych zespołów już teraz dałby sobie radę w I lidze, ale karty są jeszcze nierozdane…


25 WYSTĘPÓW w I-ligowej GieKSie zanotował w latach 2013-14 Dominik Sadzawicki.
30 MECZÓW w ekstraklasie rozegrał „Sadza” (2014-16, Górnik Zabrze).
6 KLUBÓW reprezentował Sadzawicki w dorosłej piłce. Prócz GKS-u i Górnika były to Stal Mielec (2017-18), Bruk-Bet Termalica Nieciecza (2018-19), Stal Rzeszów (2019) i – obecnie – Pogoń Siedlce (2020).


Na zdjęciu: Choć od rozstania Dominika Sadzawickiego z GKS-em minęło już 6 lat, to klub ten nadal jest bliski jego sercu.
Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus