GKS Tychy. 0:5 niejeden ma wymiar

Wicemistrzowie Polski w barwach GKS-u Tychy mówią, że niedowierzanie i szok trzeba przekuć w chęć rehabilitacji.


Kibice GKS-u Tychy ciągle nie mogą zrozumieć jak to się stało, że zespół, który 22 sierpnia grając jak z nut wygrał 5:0 z Sandecją Nowy Sącz po 13 dniach po bezbarwnej grze przegrywa 0:5 z Arką w Gdyni.

– Ja też patrząc na ten wynik, bo meczu nie oglądałem, nie mogłem uwierzyć w to co widzę – mówi Marian Piechaczek kapitan drużyny, która w 1976 roku wywalczyła dla GKS-u Tychy wicemistrzostwo Polski.

– W piłce nożnej „wpadki” się jednak zdarzają. Ja też przeżyłem takie lanie w Gdyni, bo w 1974 roku, kiedy zdobyliśmy awans do ekstraklasy, przed inauguracją sezonu, spotkaliśmy się z Arką w tak zwanym meczu o „moralne mistrzostwo II ligi”. Gdynianie wygrali bowiem rozgrywki w Grupie Północnej, a my w Grupie Południowej. Pojechaliśmy więc nad morze i zostaliśmy tam bardzo miło przyjęci. Zafundowano nam nawet przedpołudniową wycieczkę statkiem po rozkołysanym Bałtyku, a po południu na murawie „kołysaliśmy się” dalej.

Na właściwe tory

– Z tego co pamiętam to sama gra nie była taka słaba jak wynik, bo przegraliśmy 0:5, ale im wchodziło wszystko, a nasz snajper Edek Herman nie wykorzystał nawet rzutu karnego. My potraktowaliśmy to spotkanie jako sparing, a gospodarze podeszli do niego prestiżowo. Szybko jednak wróciliśmy na właściwe tory, bo tydzień później, na inaugurację sezonu, w pierwszym meczu GKS-u Tychy w ekstraklasie zremisowaliśmy 1:1 z Lechem Poznań, a co najważniejsze to my utrzymaliśmy się wtedy w lidze, a Arka ostatecznie spadła – kończy Marian Piechaczek.

Zabrakło prawie pół drużyny

Uczestnikiem tamtego meczu był także Kazimierz Szachnitowski, wówczas wchodzący do tyskiego zespołu młody napastnik, a obecnie ikona klubu i najlepszy strzelec w jego historii.

– Ten rezultat to był dla mnie szok – zapewnia autor 101 goli w barwach GKS-u Tychy. – Byłem na stadionie gdy drużyna wyjeżdżała do Gdyni i wiedziałem, że z powodu urazu nie będzie grał Antonio Dominguez, a za kartki musiał pauzować Maciek Mańka. Trener Dominik Nowak miał jednak kilka dni, żeby przygotować drużynę do gry bez tych ważnych ogniw. Nikt się jednak nie mógł spodziewać, że tuż przed meczem z wyjściowej jedenastki wpadną jeszcze kolejni dwaj podstawowi zawodnicy czyli Daniel Rumin i Mateusz Radecki.

W sumie więc zabrakło prawie pół drużyny, a w dodatku plan taktyczny też się nagle zawalił. Ani jako zawodnik, ani jako trener, czy nawet jako działacz GKS-u Tychy nie pamiętam takiej sytuacji. Patrząc na ten wynik wydaje mi się, że „siadła psychika”, a gdy głowa nie pracuje na odpowiednim poziomie to same nogi nie są w stanie podnieść się na wysoki poziom. Ale nie ma co stawiać diagnoz i płakać nad rozlanym meczem, bo przed nami już następny mecz.

Spokojne rozmowy indywidualne

Jutro o godzinie 18.00 trójkolorowi gościć będą Odrę Opole i to jest dla nich okazja do rehabilitacji.

– Nie wiem czy w takim przypadku nie przydałaby się współpraca z psychologiem – dodaje piłkarska ikona tyskiego klubu. – W czasach gdy grałem i byłem trenerem szkoleniowiec był nie tylko od dawkowania ćwiczeń, ale także musiał być fizjologiem, biomechanikiem, fizjoterapeutą i pracować nad psychiką zawodników. Teraz mamy całe sztaby szkoleniowe, a w przypadku naszej drużyny, która potrafi się wznieść na wyżyny, a za dwa tygodnie spaść w piłkarską otchłań, takie zajrzenie do głów mogłoby się przydać.

Myślę, że trener Nowak to wie, że w takich przypadkach potrzebne są spokojne rozmowy indywidualne, które pozwolą z jednej strony dotrzeć do przyczyn, a z drugiej podbudować, bo chcemy, żeby GKS Tychy grał znowu tak jak w drugiej połowie meczu z Wisłą Kraków czy w spotkaniu z Sandecją. I z taką nadzieją czekam na piątkowe spotkanie z Odrą.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus