GKS Tychy bez przełamania. Wyjazdowe przekleństwo trwa

O tym, że zespół z Tychów żadnym faworytem do awansu nie był, wiedzieli chyba wszyscy, jeszcze przed sezonem. No może poza najwierniejszymi fanami tego klubu. I po ośmiu kolejkach możemy stwierdzić, że tak faktycznie jest. Nie dlatego, że piłkarze GKS-u nie potrafią grać w piłkę (chociaż powiedzieć o piłkarzu w zaplecza ekstraklasy, że potrafi to chyba duże nadużycie), ale dlatego, że w tym sezonie nie radzą sobie w meczach wyjazdowych. Przed tym meczem mieli na koncie dwa remisy: z GKS-em Katowice i Stalą Mielec oraz poprzedzającą ich porażkę z Odrą Opole, która ograła ich 2:1. Ok, były to cenne wyniki, ponieważ w żadnym z tych starć nie możemy powiedzieć, że GKS Tychy to zdecydowany faworyt. Jednak biorąc pod uwagę to, jak zespół Ryszarda Tarasiewicza potrafi wykorzystać atut własnego boiska, gdzie spisuje się bardzo dobrze, aż dziw bierze, kiedy patrzy się na ich wyjazdową bezradność.

W drużynie z pewnością liczyli na przełamanie złej passy w meczu z Bytovią. Tak z tą samą, która okupuje drugie miejsce w ligowej tabeli. A to dlatego, że ich z kolei dopadła słabość w meczach przed własną publicznością, gdzie mają taki sam bilans spotkań jak GKS na wyjeździe, a więc dwa remisy i jedna porażka. Zresztą w przedsezonowych ocenach Bytovii dawano szansę na zmianę rozgrywek, ale o ligę w dół, a tymczasem drużyna prowadzona przez Adriana Stawskiego znajduje się na miejscu dającym awans do Lotto Ekstraklasy.

W sobotnim meczu pierwsza połowa należała do gospodarzy. Strzelili oni gola (za sprawą Gracjana Jarocha), ale stwarzali jakiekolwiek sytuacje bramkowe w przeciwieństwie do przeciwników. W drugiej połowie zespół GKS-u się przebudził i Mateusz Grzybek strzelił gola wyrównującego, na którego jego zespół zasłużył, ponieważ zaczął przejmować inicjatywę. Nadziei na zwycięstwo pozbawił ich Filip Burkhardt, który siedem minut później dał ponowne prowadzenie Bytovii. Jak na złość na dziesięć minut przed końcem meczu czerwoną kartkę w barwach gości zobaczył Daniel Tanżyna, co gospodarze wykorzystali i dobili rywala strzałem Juliusza Letniowskiego. Na tym jednak nie koniec. W ostatniej akcji meczu bramkę na 4:1 strzelił Arsenij Protsyszyn.

Tym samym Bytovia odniosła pierwsze w tym sezonie zwycięstwo przed własną publicznością, umacniając się na drugiej pozycji. W kolejnych meczach nie mogą jednak pozwolić sobie na dekoncentrację, ponieważ tuż za ich plecami czai się Sandecja Nowy sącz, która ma tyle samo punktów.

A GKS? No cóż, następny mecz grają z silnym Podbeskidziem, jednak dziać się to będzie na własnym boisku, więc kibice mogą liczyć na dobry występ swojej drużyny. Z kolei Ryszard Tarasiewicz ma czas, by znaleźć lekarstwo na wyjazdową niemoc swojego zespołu.

Bytovia Bytów – GKS Tychy 4:1 (1:0)
1:0 Jaroch, 30 min
1:1 Grzybek, 54 min
2:1 Burkhardt, 61 min
3:1 Letniowski, 85 min
4:1 Procyszyn, 90 min

Bytovia: 27. Andrzej Witan – 37. Wojciech Wilczyński, 3. Łukasz Wróbel, 28. Maciej Dampc, 21. Dawid Witkowski – 14. Mateusz Kuzimski (81, 45. Arsenij Procyszyn), 7. Sławomir Duda, 10. Juliusz Letniowski, 25. Filip Burkhardt (84, 4. Patryk Burzyński), 77. Michał Jakóbowski (89, 11. Maksymilian Hebel) – 9. Gracjan Jaroch.

Tychy: 91. Konrad Jałocha – 4. Marcin Biernat, 6. Marcin Kowalczyk, 27. Daniel Tanżyna, 33. Dawid Abramowicz – 13. Mateusz Grzybek, 31. Keon Daniel, 17. Sebastian Steblecki (46, 23. Omar Monterde), 8. Łukasz Grzeszczyk, 77. Kacper Piątek (41, 21. Hubert Adamczyk) – 9. Jakub Vojtuš.

żółte kartki: Wróbel, Letniowski, Wilczyński, Kuzimski – Daniel, Grzybek, Abramowicz.
czerwona kartka: Keon Daniel (80. minuta, Tychy, za drugą żółtą).

sędziował: Łukasz Bednarek (Koszalin).