GKS Tychy. Cios prosto w serce

Mecz Widzew – GKS Tychy zakończył się dopiero w środę… decyzjami Komisji Dyscyplinarnej PZPN, o czym już informowaliśmy.


Na stadionie Widzewa tydzień temu GKS Tychy wygrał 2:0, strzelając dwa gole tuż przed ostatnim gwizdkiem Kornela Paszkiewicza. To jednak nie był koniec spotkania dla Łukasza Grzeszczyka. Kapitan tyszan, choć został wybrany piłkarzem tego meczu, dzisiaj może nawet powiedzieć, że to był jego najgorszy dzień w tym sezonie.

Rozgrywający, po którego dośrodkowaniu Kamil Kargulewicz w 89 minucie wpakował do siatki wypuszczoną przez bramkarza piłkę, w doliczonym czasie gry osobiście jeszcze wykorzystał rzut karny, wywalczony przez Łukasza Monetę, nie wytrzymał bowiem nerwowo w drodze do szatni.

– Z jednej strony był to dla mnie faktycznie szczególny mecz – mówi Łukasz Grzeszczyk. – Jesteśmy cały czas w grze o bezpośredni awans do ekstraklasy, a w tym dniu grało się nam bardzo trudno i zwycięstwo w takim spotkaniu smakuje niesamowicie. Z drugiej jednak strony był to mecz, w którym od samego początku byłem na celowniku kibiców Widzewa. Wyzwiska, obelgi docierały do mnie za każdym razem gdy byłem blisko widowni.

Pewnie dlatego ta moja radość po pierwszym golu i gesty zwycięstwa po wykorzystanym karnym, który pieczętował nasze zwycięstwo były tak spontaniczne. Ale nie było w nich niczego złego, bo pokazanie ludziom, którzy przez 90 minut „jechali ze mną” mojego nazwiska na koszulce, trudno nazwać obraźliwym gestem. Zresztą sędzia nie upomniał mnie za to żółtą kartką, ani nie udzielił ustnej reprymendy więc ta radość ze zwycięstwa w trudnym i bardzo ważnym dla nas meczu mieściła się w granicach sportowej reakcji.

Środkowy palec

Sytuacja wymknęła się Łukaszowi Grzeszczykowi spod kontroli już po meczu.

– Byłem w tunelu i szedłem do szatni, ale jeszcze kolega powiedział mi, że kibice z Tychów, ojciec z dziećmi, chcieliby ze mną porozmawiać i pogratulować mi występu – dodaje kapitan tyszan. – Wróciłem więc żeby się z nimi spotkać, ale wtedy właśnie poleciał butelka i wiązanka wyzwisk, której nie tylko te dzieci, ale nikt nie powinien wysłuchiwać. W dodatku kiedy zacząłem już iść w kierunku szatni w moim kierunku z trybun zaczął biec kibic i wyzywać mnie. Ta agresja była tak potężna, że nie wytrzymałem.



Odreagowałem pokazując środkowy palec i za ten gest zostałem ukarany dyskwalifikacją na trzy mecze, bo to podobno najniższy wymiar kary w takich sytuacjach. Natomiast kibice Widzewa za swoje zachowanie przez cały mecz, a nawet po jego zakończeniu, mają podobno zakaz… wyjazdu na jeden mecz. Jak mam to rozumieć? Wiem, że zrobiłem źle, ale jest coś takiego jak granica wytrzymałości. Dzisiaj łatwo jest powiedzieć: nie powinienem reagować i prowokować, ale przecież ja nie biegałem po stadionie i nie obrażałem każdego napotkanego kibica. Dlatego mam odczucie, że ofiara została ukarana, a ci którzy mnie obrażali śmieją się i są bezkarni.

Super drużyna

Decyzją Komisji Dyscyplinarnej PZPN Łukasz Grzeszczyk nie zagra w trzech najbliższych spotkaniach Fortuna 1. Ligi.

– Nie wiem czy będziemy się od tej decyzji odwoływać, bo nie dyskutowaliśmy jeszcze na ten temat – twierdzi lider GKS-u Tychy. – Na odwołanie jest siedem dni więc to jest kwestia do przemyślenia. Pewien jestem natomiast, że mamy super drużynę i taką atmosferę, że nawet w tej sytuacji jest w stanie wywalczyć bezpośredni awans do ekstraklasy i wtedy po jednym meczu pauzy wrócę do gry już jako kapitan beniaminka.

Oczywiście jest mi przykro, że w takim momencie nie będę mógł wziąć udziału w grze, ale wierzę, że po meczu z ŁKS-em na naszym stadionie 13 czerwca będę się mógł cieszyć z kolegami z osiągnięcia celu, który postawiliśmy sobie na ten sezon.

Na drodze do celu

Na koniec pozostało już tylko pytanie czym Łukasz Grzeszczyk tak „podpadł” kibicom Widzewa, że uwzięli się właśnie na niego.

– Przez trzy sezony byłem zawodnikiem Widzewa i wywalczyłem z nim awans do ekstraklasy i zagrałem w niej, ale to było już dawno, bo dziesięć lat temu – wspomina rozgrywający trójkolorowych.

– Wprawdzie przez te trzy lata wiecznie były jakieś problemy, ale nie mam żalu do klubu, bo życie toczy się dalej i nie ma co do tego wracać. Od tego czasu grałem przeciwko Widzewowi kilka spotkań i najbardziej pamiętam ten pucharowy bój z listopada 2013 roku, kiedy z Sandecją wyeliminowaliśmy ekstraklasowych wtedy jeszcze łodzian. Strzeliłem im gola na 2:1, a po remisem 2:2 zakończonym meczu wykorzystałem karnego w serii jedenastek, w których wygraliśmy 5:4. Miło też wspominam zwycięstwo Sandecji z Widzewem 2:0 w listopadzie 2014 roku, bo w tym pierwszoligowym meczu strzeliłem obydwa gole, ale to już był ten „dołujący” Widzew.

Cieszyłem się także z jesiennego zwycięstwa w tym sezonie, bo na tyskim stadionie wygraliśmy 2:1 w trudnym momencie. Od tego zwycięstwa zaczęła się nasza seria pięciu zwycięstw z rzędu, która wywindowała nas do ścisłej czołówki. Jesteśmy w niej nadal i jestem przekonany, że żadne przeciwności nie zatrzymają naszej drużyny na naszej drodze do celu – kończy Łukasz Grzeszczyk.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus