GKS Tychy. Dzień po urodzinach
Napastnik GKS-u Tychy Mateusz Piątkowski w piątek obchodził 35 urodziny. Zawodnik, który ma na swoim koncie 98 występów w ekstraklasie i zdobył w niej 27 goli, najlepszy okres miał 5 lat temu.
W sezonie 2014/2015, zbliżając się do 30, sięgnął bowiem z Jagiellonią po trzecie miejsce w kraju i strzelając 14 goli dla białostockiej drużyny uplasował się na czwartym miejscu w klasyfikacji ligowych snajperów. W obecnych rozgrywkach 16 razy wybiegał na murawę i 4-krotnie piłka po jego strzałach trafiała do siatki rywali.
Jak na piłkarza grającego na „szpicy” zespołu Ryszarda Tarasiewicza nie jest to co prawda wybitne osiągnięcie. Dodajmy jednak do tego dodamy, że tyska drużyna jest najbardziej bramkostrzelna w I lidze, a wychowanek Orła Piława Dolna, mimo sprowadzenia do Tychów Szymona Lewickiego, utrzymał miejsce w wyjściowej jedenastce. To najpełniej potwierdza, że pełnoprawny już oldboj nie ma co myśleć o piłkarskiej emeryturze, bo przed nim kolejne wyzwanie, czyli mecz z GKS-em 1962 Jastrzębie.
W tyłach nie ma lidera
– O grę ofensywną tyskiej drużyny jestem spokojny, bo 38 goli w 18 spotkaniach to najlepsza wizytówka zespołu Ryszarda Tarasiewicza – mówi Marian Piechaczek, który był kapitanem GKS-u Tychy, sięgającego w 1976 roku po wicemistrzostwo Polski, a w 1979 roku z Ruchem Chorzów świętował mistrzowski tytuł.
– Martwi mnie jednak liczba straconych bramek w tej klasyfikacji gorszy bilans mają tylko trzy drużyny. Jako były obrońca zastanawiam się dlaczego tyszanie tyle bramek tracą w ostatnich minutach, a jako kibic denerwuję się zawsze, gdy zbliża się końcówka meczu, bo nawet dwubramkowe prowadzenie nie gwarantuje zwycięstwa. Pokutuje myślenie, że wystarczy się cofnąć, żeby obronić korzystny wynik. Nie ma też w tyłach takiego lidera, który wypchnie obrońców z pola karnego i w ten sposób oddali niebezpieczeństwo.
Za naszych czasów w grze defensywnej była większa odpowiedzialność, a przez jej brak gubimy punkty, które w ostatecznym rozrachunku mogą być bardzo potrzebne i to się może odbić czkawką.
Rozmowy w piekarni
Dla Mariana Piechaczka mecz GKS-u Tychy z GKS-em 1962 Jastrzębie ma szczególny wydźwięk, bo jako bardzo dobry znajomy trenerów gości Jarosława Skrobacza i Jana Wosia, tym razem musi podzielić sympatie.
– Staram się być na każdym meczu tyszan u siebie, ale akurat na meczu z jastrzębianami może mnie zabraknąć – dodaje Marian Piechaczek.
– Dopadł mnie półpasiec i leżę w łóżku więc nie zobaczę jak walczą dwaj kandydaci do awansu. Uważam, że i tyski zespół i drużyna z Jastrzębia, w prowadzona przez moich kolegów z czasów gry i trenerskiej pracy w Odrze Wodzisław, mają potencjał na zajęcie miejsca w pierwszej szóstce.
Zresztą z Jarkiem Skrobaczem spotykamy się dość często w moim rodzinnym Radlinie w… piekarni i czekając w kolejce dyskutujemy o piłce. Widziałem się też z nim na tyskich trybunach, gdy razem z Jasiem Wosiem obserwowali ostatni mecz GKS-u, a to znaczy, że dobrze znają zespół Ryszarda Tarasiewicza.
Obydwie drużyny są mocne i mierzą wysoko. O miejsce dające bezpośredni awans będzie co prawda bardzo trudno, ale do udziału w barażach droga jest otwarta, choć rywali nie brakuje. Tym bardziej trzeba więc walczyć o każdy punkt i zacząć wreszcie grać skutecznie w obronie, bo jeden mecz na całą rundę bez straconej bramki to zdecydowanie za mało dla drużyny, która chce być w ścisłej czołówce.
Syn gra w tyskiej drużynie
Marian Piechaczek wywołał temat Jana Wosia, który także jest związany z GKS-em Tychy. Wychowanek Czantorii Nierodzim, mający na swoim koncie 324 występy w ekstraklasie, w GKS-ie 1962 Jastrzębie jest asystentem Jarosława Skrobacza, ale w tyskim klubie gra… jego syn.
– Na początku tego sezonu szukaliśmy dla Arka klubu, w którym mógłby się rozwijać – wyjaśnia Jan Woś. – Ja miałem 14 lat gdy przeszedłem do Odry Wodzisław, gdzie do seniorskiej piłki na zapleczu ekstraklasy jako trener wprowadzał mnie Marian Piechaczek. Syn ma 15 lat i żeby mógł zrobić kolejny krok do przodu musiał opuścić Wodzisław, bo potrzebował większej liczby treningów, a przede wszystkim zajęć na wysokim poziomie.
Szukaliśmy dobrego ośrodka i wybraliśmy GKS Tychy, w którym Arek gra w zespole juniorów młodszych i jest zadowolony. Wywalczył miejsce w drużynie. Strzela bramki. Uczy się życia mieszkając w Tychach. A ja zaglądam na jego mecze i kilka razy w rundzie jesiennej kibicowałem GKS-owi Tychy, ściskając kciuki za drużynę syna.
Na razie w pierwszym zespole jeszcze nie gra więc w meczu o punkty na I-ligowym poziomie nie będę miał dylematu. Mam jednak… szacunek do naszego najbliższego rywala. Wiemy, że zabraknie w nim czterech zawodników pauzujących po czwartej żółtej kartce, ale wraca Łukasz Grzeszczyk. Uważam, że jego obecność znaczy więcej niż brak tej „wykartkowanej” czwórki i dlatego spodziewamy się bardzo trudnego spotkania.