GKS Tychy. Efekt burzy mózgów

Stoper Łukasz Sołowiej bez powodzenia wspierał poczynania ofensywne tyszan w Kielcach.


Po trzech spotkaniach zagranych na zero z tyłu drużyna GKS-u Tychy nie ustrzegła się błędu, który kosztował trójkolorowych nie tylko stratę gola, ale także porażkę. Jeden przegrany biegowy pojedynek Macieja Mańki ze skrzydłowym Korony oraz źle obliczone wyjście Konrada Jałochy poza pole karne, gdzie Jakub Łukowski minął tyskiego bramkarza i spokojnie ulokował piłkę w pustej bramce, zadecydowały o tym, że podopieczni Artura Derbina wrócili z Kielc na tarczy.

Byli spięci

– Jeżeli chodzi o ofensywę, czyli o budowanie akcji i finalizację, to pierwsza połowa w naszym wykonaniu była słaba – mówi Łukasz Sołowiej.

– Nie było jakości. Byliśmy spięci. Korona, którą w pierwszej połowie chcieliśmy przyjąć na swojej połowie i koncentrując się na grze defensywnej zobaczyć, z jakim rywalem mamy do czynienia, trochę nas zaskoczyła. Nasz plan zakładający budowanie akcji od piątego metra, krótkimi podaniami, skomplikował się nawet nie tyle przez dobrą grę rywali, co przez nasz brak dokładności. Za dużo było wymuszonych podań, bo „koroniarze” dobrze czytali naszą grę i głównie dlatego tak mocno przejęli inicjatywę w pierwszej połowie. Na plus w tych pierwszych 45 minutach możemy za to zapisać naszą grę defensywną, bo nie dopuszczaliśmy do sytuacji bramkowych, poza jednym nieporozumieniem, które nie skończyło się jednak groźnym strzałem. Natomiast w ofensywie obudziliśmy się po straconej bramce i dopiero wtedy zaczęliśmy grać to, co sobie zakładaliśmy. Okazało się jednak, że to nie wystarczyło. Żeby wygrywać mecze, trzeba składnie budować akcje i to miało miejsce w końcówce meczu, ale nie zdołaliśmy zdobyć bramki.

Rywale za plecami

Porażka 0:1 sprawiła, że GKS Tychy, który nadal zajmuje czwarte miejsce w tabeli I ligi, mając 2 punkty straty do trzeciego w klasyfikacji ŁKS-u oraz 4 oczka do wicelidera z Łęcznej, musi się coraz uważniej oglądać za siebie, bo rywale za plecami mają zaległe spotkania. W dodatku trzeci raz z rzędu przeciwnik tyszan – tym razem Radomiak, z którym mecz w Tychach z powodu obchodów 50-lecia klubu został zaplanowany na 20 kwietnia o godzinie 19.00 – będzie bardziej wypoczęty, bo radomianie w miniony weekend nie rozegrali swojego spotkania.

– Nie można zwiesić głowy – dodaje stoper tyszan.


Czytaj jeszcze: Bramkarz z rezerwy zatrzymał tyszan

– Trzeba wyciągnąć wnioski i pracować dalej. Budujące jest to, że potrafiliśmy w końcówce meczu zmusić Koronę do desperackiej momentami obrony, bo niewiele brakowało, żeby piłka wpadła za linię bramkową. Ja też byłem blisko i to dwa razy. Za pierwszym razem duża zasługa bramkarza kieleckiej drużyny i chapeau bas, że to obronił.

Praca zaprocentuje

– Dużo pracujemy nad stałymi fragmentami gry i próbujemy przełamać tę ofensywną niemoc, strzelając gola bezpośrednio po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry. Na razie jednak jakieś fatum nad nami wisi, bo byłem przekonany, że ta praca już zaprocentuje w Kielcach i w końcu piłka wpadnie do siatki, ale nie wpadła. A w drugiej sytuacji miałem mętlik w głowie, gdy piłka leciała. Pierwsza myśl była – zgrywać, następna – strzelać, a miałem też podpowiedzi kolegów, żeby przyjąć i dograć, a efekt tej burzy mózgów finalnie okazał się słaby. Wierzę, że w następnym spotkaniu się uda – kończy Łukasz Sołowiej.


Na zdjęciu: Łukasz Sołowiej mimo porażki w Kielcach stara się szukać powodów do optymizmu.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus