GKS Tychy. Jak na dobrym filmie akcji

Trener Artur Derbin z przyjemnością oglądał na wideo mecz rozegrany przez tyszan w Łodzi.


Po sobotnim zwycięstwie w Łodzi piłkarze GKS-u Tychy mieli dwa dni na podwójną radość. Po pierwsze pokonując wicelider I ligi 3:0 w zaległym meczu rundy jesiennej zameldowali się na półmetku sezonu na czwartym miejscu, a zarazem dali wyraźny sygnał, że wiosną chcą się liczyć w walce o najwyższe pozycje.

– Kiedy wróciłem po meczu do domu i włączyłem sobie wideo, żeby na spokojnie przeanalizować nasz mecz z ŁKS-em czułem się jakbym drugi raz poszedł do kina na bardzo dobry film akcji – mówi szkoleniowiec tyszan.

– Z jednej stron wiedziałem jak to się skończy, ale z drugiej mogłem się skupić nie tylko na przebiegu akcji, ale również na szczegółach, na które przy pierwszym oglądaniu, w emocjach, nie zwraca się uwagi. Zacznę od tego, że przeciwnik też stworzył sobie kilka klarownych okazji, ale to było do przewiedzenia, bo przecież graliśmy z faworytem, na jego boisku i liczyliśmy się z tym, że rywal będzie groźny.

Wiedzieliśmy, że będzie częściej przy piłce więc założyliśmy sobie, że skupimy się na defensywie oraz agresywnym doskoku i nie pozwolimy im rozwinąć gry. Bez wątpienia na największe słowa uznania za to co się wydarzyło na łódzkiej murawie zasłużyli zawodnicy, ale na chciałbym zwrócić też uwagę na sztab szkoleniowy i jego pracę.

Tomek Horwat przygotował analizę i wycinki meczów na odprawy dla każdej formacji, a Kacper Jędrychowski zrobił analizę stałych fragmentów gry ŁKS-u zarówno w ataku jak i w obronie. Ten pomysł na wykonanie autu, po którym strzeliliśmy pierwszego gola był jego autorstwa, a dwie pozostałe bramki zdobyliśmy – najpierw po pressingu, dzięki któremu odebraliśmy piłkę na połowie rywala, a następnie po szybkim ataku, wyprowadzonym z naszej połowy. Można więc powiedzieć, że zrealizowaliśmy wszystko to co sobie założyliśmy.

Moment zmiany

Kto był bohaterem meczu z ŁKS-em? Tym razem odpowiedź na to pytanie przypomina szukanie igły w stogu siana. No, może bez przesady z tym „stogiem”, ale na 16 źdźbeł, każde z nich było ważną częścią sukcesu.

– Każdy zawodnik, nawet ten, który nie wszedł na boisko w Łodzi, odegrał w tym meczu swoją ważną rolę – dodaje trener GKS-u. – Powiem co mnie najbardziej ucieszyło gdy oglądałem na chłodno relację z tego spotkania. To był moment… zmiany w 77 minucie i serdeczny uścisk schodzącego z boiska Szymona Lewickiego z wchodzącym Damianem Nowakiem. Czułem jak „Lewy” przekazuje „Nowemu”: Ja dałem z siebie wszystko teraz ty wejdź i dołóż swoją cegiełkę, a „Nowy” odpowiada: Dzięki za ten wynik, wchodzę żeby dać z siebie maksa. To świadczy o drużynie i jedności jaka w niej jest.

Zacząłem od napastników, którzy co prawda nie zdobyli bramki, ale gdy analizowałem sobie statystyki z meczu to zwróciłem uwagę na to, że Lewicki – choć był na boisku 77 minut – przebiegł prawie taki sam dystans jak ci, którzy byli na murawie od pierwszego do ostatniego gwizdka. To świadczy o tym jaką robotę wykonał. Od niego zaczynała się nasza gra obronna. On też robił skrzydłowym przestrzeń do naszej gry w polu karnym.

Wszystko wyszło

– Podkreślam to, bo nie wszyscy to dostrzegają, a dla drużyny jest to bardzo ważne. Łatwiej było dostrzec w tym meczu Bartka Biela, który nabiegał największy dystans i strzelił pierwszego naszego ligowego gola w tym roku oraz Wiktora Żytka, Bartka Szeliga, który zdobył drugą bramkę i Maćka Mańkę, także mających na liczniku najwięcej przebiegniętych kilometrów.


Czytaj jeszcze: Biel z genem kilera

Rzucała się również w oczy mądra gra Łukasza Grzeszczyka, który nie tylko dyrygował zespołem i rozgrywał piłkę, ale także brał udział w skokach pressingowych i świetnie czytał grę. Widoczny był Oskar Paprzycki, który wykonał swoją robotę defensywną i miał jeszcze udział we wszystkich trzech strzelonych przez nas golach, a wynik przypieczętował debiutant Kamil Kargulewicz.

Jeżeli do tego dodam zachowane czyste konto strat, dzięki znakomicie interweniującemu kilka razy Konradowi Jałosze, wspieranemu przez obronę, to stanie się jasne, że wszystko nam w tym meczu wyszło i tak chcemy grać dalej, bo przecież to dopiero początek wiosny – kończy Artur Derbin.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus