GKS Tychy. Kapitan musi pauzować

Ostatni mecz bez Łukasza Grzeszczyka w wyjściowej jedenastce GKS Tychy rozegrał 14 kwietnia 2018 roku. Wtedy to pauzujący po czwartej żółtej kartce rozgrywający tyszan nie pojechał z drużyną do Grudziądza, gdzie podopieczni Ryszarda Tarasiewicza wygrali po golu Macieja Mańki 1:0.
Sześć dni później kapitan był już jednak znowu na mostku, czytaj murawie i nie opuścił ani jednego z 60 ligowych spotkań, w których strzelił 19 goli. Do tego dorobku dorzucił jeszcze wszystkie 3 występy w Pucharze Polski. Ba, tylko 2 razy w tym czasie zszedł z boiska przed ostatnim gwizdkiem arbitra, tracąc w sumie 5 minut. Nic więc dziwnego, że jego kartkowa pauza w zbliżającym się meczu z Radomiakiem jest dla tyskich kibiców tematem dnia.

– Nie ulega wątpliwości, że jest to dla nas strata – mówi Ryszarda Tarasiewicz.

– Łukasz jest kapitanem w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a nie tylko z racji noszonej opaski. To główna postać w środku pola i swoją postawą kształtuje obraz meczu. Jego brak stanowi więc na pewno osłabienie.

To nie będzie eksperyment

Nic dziwnego, że po takiej opinii 58-krotnego reprezentanta Polski, znającego doskonale rolę lidera zespołu, ciśnie się na usta pytanie: Czy istnieje życie bez Grzeszczyka?

– Próbowaliśmy w sparingach różne ustawienia – dodaje szkoleniowiec tyszan.

– Graliśmy jedną połowę z Łukaszem, a drugą bez niego. Był też testowany wariant z dwoma „dziesiątkami” więc to nie będzie eksperyment. Naturalnym zastępcą byłby Wojtek Szumilas, ale on od 26 października, czyli od meczu z Wartą Poznań, w którym doznał kontuzji, ciągle jest wyłączony z treningu. Co prawda ogromny krwiak już zniknął, ale pojawiło się podejrzenie naderwania przyczepu. Czekamy więc na wynik USG, ale na razie nie ma mowy o tym, że „Szumi” poprowadzi naszą grę w sobotnim meczu.

Ze skrzydła na „dziesiątkę”

Kolejnym zawodnikiem, który może zagrać na środku pomocy jest Sebastian Steblecki. 27-letni pomocnik, mający na swoim koncie 84 występy w ekstraklasie, choć w tym sezonie nominalnie pełni rolę skrzydłowego, w roli rozgrywającego także ma spore doświadczenie i w sparingach także grał na „dziesiątce”.

Jak widać, trenerowi nie brakuje więc pola manewru, a w dodatku nie musi się martwić, że kartkowa pauza Grzeszczyka oznacza wyeliminowanie z gry najlepszego strzelca drużyny. Owszem, kapitan przewodzi klubowej liście strzelców, ale ma na koncie 5 trafień, czyli tyle samo co… prawy obrońca Maciej Mańka, a tuż za ich plecami dwójkami idą kolejni zdobywcy bramek.

Strzelecki rekord

– Mnie to nie przeszkadza, a nawet powiem, że taki rozrzut działa na korzyść zespołu – twierdzi trener GKS-u Tychy.

– Przez to, że w zespole jest pięciu-sześciu strzelców, rywalom trudniej jest upilnować tego, kto może zaskoczyć bramkarza. Oczywiście za zdobywanie bramek nominalnie odpowiedzialni są napastnicy i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zawodnicy grający u nas na „dziewiątce” mieli więcej trafień na swoim koncie, ale na naszą grę ofensywną nie powinienem narzekać. Nie robiłem co prawda dokładnych analiz, ale wydaje mi się, że w XXI wieku na szczeblu centralnym w polskiej piłce, rekord półmetka należał do Zagłębia Lubin, które strzeliło 39 goli. My mamy 36 trafień i tylko w jednym meczu nie zdobyliśmy bramki, bo w Nowym Sączu przegraliśmy 0:1. Jednak w tym meczu była kuriozalna sytuacja, w której oddaliśmy cztery strzały z 5 metrów w jednej akcji, obijając słupek i poprzeczkę. To był nie tylko przebój internetu, ale także dowód na to, że gra ofensywna jest naszym atutem. W każdym spotkaniu oddajemy kilkanaście strzałów i dążymy do zdobycia bramek, bo tylko strzelając, można myśleć o wygrywaniu, a my chcemy zwyciężać.