GKS Tychy. Kapitan postawił pieczęć

Maciej Mańka ma kilka powodów, żeby w meczu z Podbeskidziem wznieść się na wyżyny swoich umiejętności.


Na taki dobry mecz GKS-u Tychy w tym sezonie kibice musieli czekać dość długo. Dopiero w ostatnim spotkaniu trzeciej serii gier Fortuna I Ligi podopieczni Dominika Nowaka spełnili marzenia swoich fanów i pokazali, że potrafią grać na wysokim pułapie. Tak wysokim, że spadkowicz z ekstraklasy Bruk-Bet Termalica, zespół uznawany za jednego z głównych kandydatów do awansu, nie był w stanie oddać ani jednego celnego strzału, a sam zainkasował dwa trafienia – w dodatku na swoim boisku.

Sporo do poprawy

Autorem tego drugiego był kapitan trójkolorowych Maciej Mańka, który w 78 minucie spotkania postawił pieczęć na pierwszym w tej rundzie zwycięstwie tyszan.

– Nieciecza nie okazała się taka straszna – stwierdził w mediach klubowych 33-letni obrońca GKS-u.

– Trzeba jednak powiedzieć, że to jest dobry zespół, ale my też dobrze zagraliśmy i myślę, że zasłużenie zdobyliśmy trzy punkty. Co prawda statystyki pokazują, że rywale nie oddali na naszą bramkę ani jednego celnego strzału, ale z perspektywy boiska wcale nie był to łatwy mecz. Trzeba się było sporo nabiegać i być cały czas w pełnej gotowości, bo napastnicy przeciwnika byli groźni. Dużo było wrzutek w nasze pole karne i to stanowiło niebezpieczeństwo. Dlatego myślę, że sporo – także w naszej grze obronnej – jest jeszcze do poprawy. W Niecieczy z dośrodkowaniami radziliśmy sobie w miarę spokojnie, bo mając takie filary, jak „Nema” Nedić czy Petr Buchta, można być spokojnym – pochwalił kolegów Mańka.

Trzeci filar

Wychowanek MOSM-u Tychy przez wrodzoną skromność nie wspomniał o sobie, ale grając na nowej dla siebie pozycji lewego stopera w trójce środkowych obrońców był nie tylko trzecim filarem defensywy. Wspomagał także ataki i najlepiej świadczy o tym sytuacja, w której po dośrodkowaniu Krzysztofa Wołkowicza z rzutu rożnego i zgraniu piłki przez Wiktora Żytka właśnie „Maniol” z bliska wpakował futbolówkę do siatki niecieczan.

– Cały zespół spisał się bardzo dobrze – dodał kapitan „trójkolorowych”.

– Od początku graliśmy tak, jak sobie zakładaliśmy i w ofensywie też byliśmy groźni. W pierwszej połowie były sytuacje, w których lepsze decyzje pozwoliłyby nam może nie „zamknąć” tego meczu, ale dałaby większy komfort. Schodziliśmy jednak na przerwę prowadząc „tylko” 1:0 i rywale jeszcze mogli mieć nadzieję, że są w stanie odmienić losy spotkania. Rozwialiśmy jednak ich marzenia o dobrym dla nich rezultacie, bo choć rzucili się do ataku, to my kontrowaliśmy ten mecz. W sumie nie wiem, o co chodziło przy nieuznanej bramce Daniela Rumina, ale przy moim trafieniu już nie było żadnych wątpliwości i zadowoleni podsumowaliśmy to spotkanie – cieszył się Mańka.

Trafienie z Bielska-Białej

Teraz przed tyszanami spotkanie z Podbeskidziem, a doświadczony obrońca GKS-u ma kilka powodów, żeby ten mecz potraktować wyjątkowo. Po pierwsze, trenerem bielszczan jest Mirosław Smyła, który w sezonach 2008/09 i 2009/10 był szkoleniowcem tyszan. Wtedy to w koszulce z trójkolorowym trójkątem na piersiach utalentowany młodzieżowiec Maciej Mańka był na tyle ważnym ogniwem, że trafił potem do Górnika Zabrze i zadebiutował w ekstraklasie. Po drugie, grając w zabrzańskich barwach tyszanin w pucharowym starciu z Podbeskidziem strzelił samobójczą bramkę, a Górnik przegrał 2:4.

Po trzecie, mecze z „góralami” były ostatnio bardzo wyrównane. Na tyskiej murawie w lutym tego roku nie padła ani jedna bramka, w czerwcu 2020 roku było 1:1, we wrześniu 2018 roku 2:2, a w sierpniu 2017 roku 3:3. Dla Mańki najbardziej pamiętnym ze starć z zespołem z Bielska-Białej był jednak wyjazdowy bój z 22 września 2019 roku, bo wtedy trafiając w ostatnich sekundach meczu ustalił wynik na 2:2 i tyszanie, którzy przegrywali już 0:2, wrócili do domu z jednym punktem.


Na zdjęciu: Maciej Mańka udowodnił, że jest filarem nie tylko defensywy swojego zespołu.
Fot. Łukasz Sobala/Press Focus