GKS Tychy. Debiut z najłatwiejszym golem w życiu

Inicjacja to rozpoczęcie nowego etapu w procesie stawania się dorosłym, związane ze zdobyciem nowych doświadczeń. Ta podręcznikowa definicja idealnie pasuje do momentu, w którym znalazł się Kamil Kargulewicz.


20-latek jeszcze niedawno grający w trzeciej lidze w swoim I-ligowym debiucie strzelił w Łodzi gola, pieczętującego zwycięstwo GKS-u Tychy.

– Nie będę ukrywał, że dzień przed meczem z ŁKS-em, gdy dotarło do mnie, że wyjdę w podstawowym składzie, pojawił się obawy – mówi wychowanek Pogoni 1945 Staszów.

– Po głowie chodziły mi takie myśli: To jest I liga. Gramy z wiceliderem. Przeciwnicy są doświadczeni i mają za sobą występy w ekstraklasie i to nie tylko polskiej. Ale z drugiej strony była też nadzieja, że dostałem swoją szansę i mogę ją wykorzystać. Emocje były jednak ogromne, ale do rozgrzewki.

Gdy wyszedłem na murawę i stanąłem na boisku to wszystko ze mnie zeszło. Przyszła cisza i koncentracja. To, że trybuny były puste i nie było tej specyficznej atmosfery meczów z kibicami pewnie mi trochę pomogło, ale myślę, że najważniejsza była moja osobista praca nad „mentalem”. Dzięki niej jestem mocny psychicznie.

Przychodząc do GKS-u mówiłem, że moim pierwszym celem jest debiut i cieszę się, że mogłem go od razu zrealizować. W dodatku do debiutu dorzuciłem bramkę i zwycięstwo drużyny więc… teraz poprzeczka powinna pójść wyżej, bo choć schodziłem z boiska szczęśliwy, to bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę, że mogło być lepiej – mówi Kamil Kargulewicz.

Dobitka do „pustaka”

Mówiąc o tym, że mogło być lepiej młodzieżowy skrzydłowy tyszan miał na myśli niewykorzystaną okazję z 4 minuty, kiedy to po podaniu Bartosza Biela, strzelając z 4 metra, posłał piłkę obok słupka.

– W tej sytuacji byłem poza światłem bramki i dlatego mój strzał minął cel – dodaje „Kargul”. – Może gdybym uderzał lewą nogą… Ale pamiętając co się stało w sparingu, gdy spróbowałem użyć swojej gorszej nogi, wolałem w tym momencie wybrać pewniejszy wariant. Jednak gdy w przerwie trener Artur Derbin powiedział mi, żebym, zamykając akcję, szukał swojego miejsca w świetle bramki, wziąłem sobie te słowa do serca.

Widząc, że Oskar Paprzycki w 57 minucie meczu składa się do strzału z 16 metra od razu ruszyłem w kierunku bramki i gdy odbita od słupka piłka spadła mi na nogę z czwartego metra wykonałem dobitkę do „pustaka”. To był mój najłatwiejszy gol w życiu.

Niesamowite uczucie

– W ten sposób pokonałem jednak Arkadiusza Malarza, którego podziwiałem nie tak dawno temu jak grał z Legią w Lidze Mistrzów. To niesamowite uczucie. Mogłem o tym po meczu porozmawiać telefonicznie z tatą, który bardzo mi kibicuje i przeżywa moje mecze. Mogłem też pochwalić się mojej dziewczynie, bo Ewelina przyjechała do mnie w niedzielę do Tychów. Ale to wszystko już przeszło do historii.


Czytaj jeszcze: Derbin zadowolony, bo wszystko poszło zgodnie z planem

Pozostały „tylko” trzy punkty i dobre wspomnienia, które napędzają naszą drużynę, która pokazała w Łodzi, że stanowi kolektyw. To zrobiło na mnie największe wrażenie i daje motywacje do dalszej pracy. Zdaję sobie sprawę, że miejsce w składzie na mecz z ŁKS-em „zawdzięczam” w pewnym stopniu urazowi Kacpra Piątka. Od poniedziałku wrócił jednak do treningów i znowu rywalizujemy. Niech wygra lepszy i nich pomoże zespołowi zwyciężyć w najbliższym meczu w Olsztynie – kończy Kamil Kargulewicz.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus