GKS Tychy. Miłe wspomnienia z wizyt w twierdzy

 

Pomocnik GKS-u Tychy ma miłe wspomnienia związane z występami na stadionie GKS-u Bełchatów. Tam 24 marca 2011 roku debiutował w Młodej Ekstraklasie w barwach Cracovii i cieszył się ze zwycięstwa 2:0. Tam także strzelił swojego pierwszego gola w ekstraklasie, gdy 6 maja 2012 roku „Pasy” zremisowały 2:2 z bełchatowskim zespołem. Natomiast za trzecim razem świętował tam z GKS-em Tychy awans do 1/16 finału Pucharu Polski, bo 25 września tego roku podopieczni Ryszarda Tarasiewicza wygrali na „GIEKSA Arena” 2:0.

Debiut, gol i awans

– Każda z tych bełchatowskich wizyt ma swoją historię – mówi Sebastian Steblecki. – Za pierwszym razem jako wyróżniający się junior dostałem swoją szansę gry w Młodej Ekstraklasie, która wtedy była przedsionkiem dorosłej piłki i cieszyłem się z tego debiutu. Wszedłem tylko na kilka minut. To był jednak mój jedyny występ w tym sezonie w młodzieżówce Cracovii, do której już w następnym sezonie wszedłem na pełne granie, a po udanej rundzie jesiennej wywalczyłem prawo gry w ekstraklasie.

W ostatniej kolejce sezonu, bodaj w moim siódmym seniorskim występie, strzeliłem w Bełchatowie pierwszego gola. Najpierw jednak dograłem Bartkowi Dziedzicowi, który strzelił na 1:0, a ja podwyższyłem na 2:0. Ten występ z golem i asystą dobrze zapadł mi w pamięci. Wtedy jednak do pełni szczęścia zabrakło zwycięstwa. Odnieśliśmy je za to w ostatnim moim meczu w Bełchatowie, czyli pucharowym starciu. GKS Tychy wygrał 2:0, a ja, choć wszedłem na boisku przy stanie 1:0 i grałem ostatnie 20 minut, cieszyłem się z wygranej wspólnie z zespołem.

Żeby wygrać

W Pucharze Polski GKS Bełchatów poniósł wprawdzie porażkę z tyszanami, ale w lidze drużyna Artura Derbina zrobiła ze swojego stadionu twierdzę. W 7 rozegranych tu jesienią meczach beniaminek odniósł 5 zwycięstw, raz zremisował i raz przegrał, a wygrane po 3:0 z Radomiakiem i Stomilem Olsztyn budzą szacunek.

– My też mamy na naszym boisku taki sam bilans, co świadczy o tym, że przeciwnik będzie trudny, jak każdy w naszej lidze – dodaje Sebastian Steblecki. – W dodatku my, choć może bilans naszych wyjazdowych spotkań nie jest imponujący, na boiskach rywali też potrafimy grać dobre mecze. Liczę, że taki zagramy właśnie w Bełchatowie w sobotę. To jest ciężki teren, ale na pewno wyjdziemy na boisko po to, żeby wygrać, bo taka jest nasza filozofia gry. W dodatku byliśmy już w Bełchatowie i wygraliśmy więc będziemy chcieli powtórzyć ten wynik.

Mnie na tym zależy tym bardziej, że ostatnie dwa zwycięstwa – w Pucharze Polski, gdzie zagrałem tylko ostatnie sekundy oraz w lidze ze Stomilem Olsztyn, bo pauzowałem za kartki – oglądałem z boku. Szczególnie siedzenie na trybunach w sobotę było ciężkim doświadczeniem. Emocje w ostatnich sekundach, gdy w naszym polu karnym mocno się kotłowało, były niesamowite. Krzyczeliśmy, żeby koledzy wreszcie wybili piłkę jak najdalej od naszej bramki i ostatni gwizdek przyjęliśmy z ogromną ulgą. Dlatego cieszę się, że już mogę wrócić do gry i mam nadzieję, że wrócę do składu.

Bez strzeleckiej presji

Idolami Sebastiana Stebleckiego z lat dziecięcych byli Xavi i Andres Iniesta. Pierwszy rozegrał w reprezentacji Hiszpanii 133 spotkania i strzelił 13 goli, a drugi w 131 występach zdobył 19 bramek. Pomocnik GKS-u Tychy zapatrzył się w nich i jak na razie w 47 I-ligowych występach strzelił 2 gole. Obydwa Stali Mielec na w wyjazdowych meczach. Może w szczęśliwym dla siebie Bełchatowie poprawi swój dorobek.

– Takie porównanie traktuję jako dobry żart i… dowód sympatii – z uśmiechem zapewnia Sebastian Steblecki. – Gdzie ja, a gdzie mistrzowie świata i Europy. A mówiąc poważnie, nie zawracam sobie głowy statystykami i nie wywieram na siebie strzeleckiej presji. Chcę grać najlepiej jak potrafię. Jeżeli trener na mnie postawi będę robił wszystko, co w mojej mocy, żeby nasza drużyna zdobyła trzy punkty. Nieważne, czy zaliczę asystę, czy zdobędę bramkę, czy też nie zapiszę na swoje konto żadnej indywidualnej zdobyczy po wygranym meczu będę się cieszył na całego.

Na zdjęciu: A może znów Bełchatów będzie szczęśliwy dla Sebastiana Stebleckiego?