GKS Tychy. Na tym etapie musi boleć

Maciej Mańka mówi o swojej rehabilitacji i oglądanej z trybun grze GKS-u Tychy.


GKS Tychy w rundzie jesiennej musi sobie radzić bez Macieja Mańki. Obrońca, który w poprzednim sezonie rozegrał 32 mecze I-ligowe mecze, strzelając w nich 6 goli, na finiszu poprzedniego sezonu doznał poważnej kontuzji. Z wyjazdowego meczu w Olsztynie, 18 lipca, wrócił z diagnozą, że czeka go rekonstrukcja więzadeł krzyżowych przednich lewego kolana oraz kilkumiesięczna rehabilitacja.

– 27 lipca przeszedłem operację – mówi Maciej Mańka.

– O kulach chodziłem jeden dzień, a później przez dwa tygodnie pobytu w łódzkiej klinice, gdzie na piętrze są pokoje dla pacjentów, w na parterze gabinety rehabilitacji, zacząłem pracę nad powrotem do formy. Doktor Bartłomiej Kacprzak powiedział mi, że w tym kolanie nie ma się już co zepsuć, ale żeby wrócić do pełnej sprawności, trzeba zacisnąć zęby. Na szczęście te dwa tygodnie miałem przy sobie żonę, która wykorzystała urlop, żeby mnie wspierać i rozpocząłem drogę przez cierpienie. Ćwiczyłem trzy-cztery godziny dziennie, a do tego dochodziły jeszcze zabiegi. A to był dopiero początek drogi, bo gdy wróciłem do Tychów, drużyna rozpoczynała przygotowania do sezonu i dołączyłem do kolegów, oczywiście pracując indywidualnie pod okiem naszych fizjoterapeutów Leszka Simiłowskiego i Łukasza Tatoja. Oni także, podczas zgrupowania w Grodzisku Wielkopolskim, pomagali mi przejść kolejne etapy. W sumie jest ich pięć. Ten piąty – nazywa się: „powrót do wyczynowego uprawiania sportu”. Na razie jestem na trzecim, ale nie pytam, kiedy będę mógł wrócić na boisko. Mam świadomość ile trwa taka droga, bo już raz przez nią przechodziłem. Staram się więc systematycznie, każdego dnia robić swoje i cieszę się z postępów. Teraz mój dzień wygląda tak, że o 9.00 melduję się w klubie i zaczynam zajęcia, które w sumie trwają około pięciu godzin. Dodatkowo trzy razy w tygodniu spędzam po dwie godziny na siłowni pod okiem Pawła Olczyka i mam zabiegi w komorze hiperbarycznej czy falą uderzeniową. Jednym słowem full-service, ale bolesny.

Musi się dotrzeć

Z perspektywy Macieja Mańki, który dopiero wiosną będzie mógł wrócić do gry, trudno powiedzieć co bardziej boli – pokonywanie barier ruchowych przy dochodzeniu do pełnej sprawności czy… oglądanie drużyny, która na początku sezonu nie gra tak jakby sobie tego życzyli kibice, liczący na walkę o awans do ekstraklasy.

– Na tym etapie musi boleć i mówię to zarówno o moich zajęciach, jak i o grze drużyny – dodaje Maciej Mańka.

– U mnie nawet większy od bólu, który czuję, próbując kopnąć piłkę, jest ten ból psychiczny spowodowany tym, że nie mogę być z kolegami na boisku. Widzę jednak, że oni tak samo czują ogromny niedosyt po tych dwóch pierwszych meczach, ale wiem, że ta nowa drużyna musi się dotrzeć. Gra musi się zazębić. Tego jeszcze brakuje, ale widzę, że jest więź w szatni. Jest zespół, który chce osiągnąć sukces i wierzę, że już od sobotniego meczu z Sandecją Nowy Sącz rozpocznie się ten lepszy czas.

Trzeba się przełamać

Mówiąc o meczu z Sandecją Maciej Mańka uśmiechnął się szeroko, bo… odżyły miłe wspomnienia z 24 kwietnia 2019 roku.


Czytaj jeszcze: To nie bramkarz przegrał mecz

– Było takie spotkanie, które na pewno długo będę pamiętał – wspomina Maciej Mańka.

– Graliśmy w Nowym Sączu i strzeliłem dwa gole, a GKS wygrał 3:1. Pierwszą bramkę zdobyłem po dograniu Sebastiana Stebleckiego i samo wpakowanie piłki z 3 metrów do bramki było obowiązkiem. A za drugim razem Łukasz Grzeszczyk dośrodkował z boku boiska, a ja główkując z 5 metrów, zamknąłem akcję. Takie wspomnienia siedzą gdzieś w tyle głowy i dodają sił, szczególnie w takich sytuacjach jak moja, gdy pół roku trzeba cierpliwie czekać na powrót na boisko, albo drużynie, gdy trzeba się przełamać. Można więc powiedzieć, że wspomnienie tego, co się wydarzyło prawie półtora roku temu, jest w tym momencie bardzo potrzebne. Nie wiem, kto się w sobotę okaże „Mańką z Nowego Sącza” i nie będę typował głównego kandydata na bohatera meczu. Wierzę w cały zespół. Wiem, że zagra dobry mecz i nieważne kto będzie strzelał gole, bo najważniejsze jest to, żeby drużyna zdobyła 3 punkty.

Podobny potencjał

Obrońca, który w poprzednim sezonie zdobył 6 bramek, podkreśla, że z drużyny, która miniony sezon zakończyła z dorobkiem 60 trafień, odeszło wielu zawodników.

– W wyjściowej jedenastce na inaugurację tego sezonu w I lidze w wyjściowej jedenastce było sześciu nowych zawodników, a w Sosnowcu siedmiu – wylicza Maciej Mańka.

– To znaczy, że tamta drużyna, która strzeliła 60 goli, już nie istnieje. GKS Tychy to w tej chwili inny zespół, ale z potencjałem na podobny dorobek strzelecki, ale przede wszystkim lepszy niż w poprzednich sezonach dorobek punktowy i wyższe miejsce.


Fot. Dorota Dusik