GKS Tychy. Najmłodszy ma powód do niecierpliwości
Jan Biegański wymyślił z bratem dwójkową grę „plus jeden” i czeka na dzień, w którym znowu będzie w nią można zagrać po wspólnym treningu tyskiej drużyny.
Jan Biegański ma szczególny powód do tego, żeby z niecierpliwością czekać na restart rozgrywek. Junior, który debiut w pierwszym zespole GKS-u Tychy, zaliczył dwa lata temu, mając 15 lat, 5 miesięcy i 10 dni, a od tego czasu do swojego pierwszoligowego dorobku dorzucił zaledwie dwa epizody, 11 marca, czyli po zmianie szkoleniowca został rzucony na głębokie wody.
Ryszard Komornicki postawił na młodego środkowego pomocnika i w meczu ćwierćfinałowym Pucharu Polski z Cracovią „Jajo” zagrał od pierwszej do 98 minuty! Gdy schodził z murawy na początku dogrywki, mógł być zadowolony z wykonanej pracy, a tyszanie po zdobyciu wyrównującego gola byli w natarciu. Można więc było przypuszczać, że w kolejnym meczu 17-latek znowu wybiegnie na murawę, ale wtedy właśnie nastąpił atak koronawirusa.
14-latek wśród pierwszoligowców
O tym czy czas działa na korzyść młodszego z braci Biegańskich przekonanym się dopiero gdy rozgrywki zostaną odwieszone, ale na pewno jest to dobra pora… żeby bliżej poznać utalentowanego zawodnika, który z pierwszym zespołem tyszan zaczął trenować jako 14-latek.
– Koledzy nazywają mnie „Jajo” – mówi Jan Biegański. – Autorem tej ksywy jest mój starszy brat Olek, a zawdzięczam ją nie tylko mojemu kształtowi głowy, bo jest faktycznie jajowata. Pamiętam jednak także taką sytuację, że graliśmy mecz i bramkarz wybijając piłkę, kopnął ją tam gdzie ja stałem i z połowy boiska, główkując, strzeliłem gola.
Czytaj jeszcze: Trener bramkarzy na kursie
Ale swoją piłkarską przygodę zaczynałem… w bramce. Bramkarz drużyny, w której był 6-letni wtedy Olek, doznał kontuzji i w przeddzień turnieju tata wpisał mnie na listę zawodników. Miałem 4 lata, a cała nasza drużyna grająca na tym turnieju w Rudzie Śląskiej, była chyba najmniejsza i najmłodsza, bo przeciwnicy mieli nawet po 8 lat. Dlatego wszyscy nam kibicowali i wygraliśmy.
Domowe perypetie
O tym, że życie piłkarza nie składa się tylko z radosnych chwil Jan Biegański przekonał się dość szybko.
– Mieliśmy z bratem jechać na obóz Polish Soccer Skills i w przeddzień wyjazdu uprosiliśmy rodziców, żeby pozwolili nam nie iść do szkoły tylko odpocząć w domu przed ciężkim tygodniem – dodaje Jan Biegański.
– Zostaliśmy więc w domu sami i poszliśmy sobie poskakać na trampolinie. Wyskoczyliśmy w tym samym momencie i ja upadłem tak, że złamałem rękę z przemieszczeniem, a Olek zeskoczył z trampoliny i biegnąc po pomoc złamał palec w nodze.
Następnego dnia powiedziałem rodzicom, że na obóz w sumie mogę jechać, bo nogi mam zdrowe i mogę poćwiczyć technikę, ale wyrzucając śmieci… rozwaliłem sobie stopę na rozbitej szklance i o treningu już nie mogło być mowy. Zostaliśmy więc obaj z Olkiem w domu.
Gra w dwójkę
Z bratem, który w pierwszej drużynie GKS-u Tychy także ma na swoim koncie 4 występy, Jan Biegański od zawsze sobie kibicują i rywalizują.
– Olek kibicował mi nawet podczas turnieju w Rotterdamie, a jako dzieci wymyśliliśmy także grę, w którą chętnie bawimy się na treningach – wyjaśnia Jan Biegański.
– Nazwaliśmy ją „Plus jeden” i polega na tym, że jeden – z reguły ja bo jestem młodszy – staje w bramce i wyrzuca piłkę poza szesnastkę, a drugi ma dwa kontakty na uderzenie. Jeżeli strzeli gola to ma „plus jeden”, jeżeli strzeli kolejny raz to ma „plus dwa”. Jak nie trafi, albo bramkarz obroni, to ma „minus jeden”. Jeżeli strzelający ma „zero” to wchodzi do bramki i role się odwracają.
Na razie o tak kończonych treningach z drużyną GKS-u Tychy bracia Biegańscy mogą tylko wspominać, ale obaj mają nadzieję, że już niedługo znowu będą mogli z całym zespołem budować formę na powrót do rozgrywek.