GKS Tychy, nie bez kłopotów, ale wygrał w Łodzi

35 lat temu ówczesny beniaminek ekstraklasy Widzew zremisował z walczącym o mistrzostwo Polski GKS Tychy 1:1 w meczu, podczas którego padł absolutny rekord frekwencji w Łodzi – na stadionie ŁKS oglądało go dobrze ponad 40 tysięcy widzów.

Pojemność starego stadionu przy alei Unii to 36 tysięcy, ale wtedy zajęta była cała bieżnia, sędziowie liniowi potykali się o nogi kibiców, a przy rzucie rożnym siedzący tam ludzie musieli wstawać, by zawodnik mógł wziąć rozbieg. O emocjach związanych z tym meczem krążą legendy.

Tym razem zwycięstwo tyszan oglądało dziesięć razy mniej widzów, ale emocji też nie brakowało, a końcówka była tak zaskakująca, że zmusza do zmiany oceny postawy obu drużyn w całym meczu. Do 89 minuty GKS Tychy na zwycięstwo na pewno nie zasłużył. Zespół gości dzielnie się bronił, nie pozwolił gospodarzom na stworzenie sobie szans bramkowych, ale w ofensywie w zasadzie nie istniał.

No cóż, nie od dziś wiadomo jednak, że – parafrazując znane powiedzenie o trenerach – Widzew to dobry zespół, ale ma jedną wadę: nie strzela goli. Przy takiej przewadze, jaką gospodarze mieli w pierwszej połowie meczu, przy bilansie posiadania piłki zbliżającym się do poziomu 65-35, Widzew już do przerwy powinien prowadzić różnicą 2-3 bramek. Podobały się kombinacyjne ataki drużyny z Łodzi, różnorodny sposób rozgrywania akcji ofensywnych, ale niewiele z tego wynikało. Wystarczyła poprawna gra tyskiej obrony, nie było dramatycznych interwencji bramkarza. Dominik Kun, Paweł Tomczyk, Bartłomiej Poczobut, będący już jedną nogą w gliwickim Piaście Michael Ameyaw i ofensywnie grający (bo goście prawie nie atakowali) Patryk Stępiński próbowali trafić, ale strzelali niecelnie, za słabo albo nie w porę. To Widzew bardziej nie strzelał, niż goście się bronili.

Po przerwie zabrakło już nawet tego animuszu, z jakim Widzew wyszedł do gry. Nie pomogły zmiany: w 67 minucie na boisku pojawił się Marcin Robak, ale też bez żadnego efektu. Napór był na tyle mniejszy, że GKS mógł myśleć o kontratakach, a nie tylko o wybijaniu piłki z własnej połowy.

Wszystko rozegrało się w ostatnich pięciu minutach. Z pozoru mało znaczący fakt, jakim była zmiana młodzieżowca w zespole GKS, okazał się kluczowy. Na boisku pojawił się Kamil Kargulewicz, który chwilę później nie zmarnował szansy, jaka się przed nim pojawiła. Stworzyli mu ją dwaj bardziej doświadczeni koledzy: Wiktor Żytek dalekim podaniem znalazł w rogu boiska Łukasza Grzeszczyka, ten dośrodkował, a wobec niemrawej interwencji łódzkiego bramkarza przy piłce znalazł się właśnie Kargulewicz i… po celnym strzale przez chwilę nawet się nie cieszył, jakby nie wiedział, co się stało.

Wspomnieć trzeba w tym miejscu o bohaterze „prologu” tego meczu Jakubie Wrąblu. Najpierw ogłoszono, że Widzew wykupił go z Wisły Płock i podpisał dwuletni kontrakt, a potem Wrąbel doznał kontuzji na rozgrzewce, co zmusiło gospodarzy do zmiany bramkarza w ostatniej chwili.

Nie było szaleńczego ataku załamanych i zmęczonych widzewiaków w końcówce. Łukasza Monetę sfaulował Filip Becht (wydaje się, że jednak przed polem karnym), a Łukasz Grzeszczyk dobił swój były klub, w którym grał 10 lat temu. Cały tyski zespół zasługuje na uznanie, a symboliczne wyróżnienie kapitana drużyny mianem piłkarza meczu jest tego wyrazem.

GKS jest pierwszym w tym sezonie zespołem spoza Łodzi, który wygrał na Widzewie. Wygrał już w Łodzi po raz drugi tej wiosny, bo w marcu pokonał w zaległym spotkaniu ŁKS. Bezpośredni awans do ekstraklasy nadal jest w zasięgu, ale zwycięstwo w opisanych wyżej okolicznościach nie powinno przesłonić mankamentów w grze.


Widzew – GKS Tychy 0:2 (0:0)

0:1 – Kargulewicz (89 min.), 0:2 – Grzeszczyk (90+4 min. z karnego)

Widzew: Kudriawcew – Stępiński, Tanżyna (84. Grudniewski), Nowak, Becht – Ameyaw (67. Samiec-Talar), Poczobut, Hanousek, Michalski (77. Kosakiewicz), Kun – Tomczyk (67. Robak). Trener Kamil Migdał.

Tychy: Jałocha – Mańka (64. Połap), Nedić, Szymura, Szeliga – Biel (68. Moneta), Norkowski (86. Kargulewicz), Żytek, Grzeszczyk, K.Piątek (68. Steblecki) – Lewicki. Trener Artur Derbin

Sędziował Kornel Paszkiewicz (Wrocław). Widzów 4154. Żółte kartki: Kun, Michalski, Poczobut, Samiec-Talar, Robak– Nedić.

Piłkarz meczu: Łukasz Grzeszczyk.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus/PressFocus