GKS Tychy. Nie można tego lekceważyć

Podopieczni Ryszarda Komornickiego rozpoczęli piątkowy trening w porze niedzielnego meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Wychodząc na murawę, nie wiedzieli, że mecze 23 kolejki zostają odwołane i odbędą się w najbliższym możliwym terminie.

– Wiadomość o odwołaniu meczu dotarła do nas tuż po południu – mówi prezes GKS-u Tychy Leszek Bartnicki.

– Po treningu przekazałem więc sztabowi szkoleniowemu i piłkarzom informację o tym, że w niedzielę meczu nie będzie. Uzgodniliśmy też jednocześnie, że w sobotę rano zawodnicy spotkają się na treningu i wtedy otrzymają od trenera rozpiski, jak w najbliższych dniach mają pracować indywidualnie. Od niedzieli, aż do odwołania, nie będzie już bowiem zorganizowanych zajęć w klubie, ale mamy też świadomość, że decyzja Polskiego Związku Piłki Nożnej dotyczy tylko 23 kolejki więc teoretycznie na kolejnym mecz, zaplanowany na sobotę 21 marca z Chojniczanką, musimy być przygotowani.

Ryzyko dla zdrowia zawodników

Dodajmy, że do meczu z Zagłębiem wczoraj był już także przygotowany… stadion.

– Murawa naszej płyty została skoszona, a wszystkie sprawy organizacyjne i prace związane z rozmieszczeniem reklam zostały zakończone – dodaje Leszek Bartnicki.

– Na szczęście, tym razem nie tak jak przed ćwierćfinałowym meczem Pucharu Polski z Cracovią, mieliśmy czas na odwołanie służb ochrony i kateringu. We wtorek informacja o tym, że mecz odbędzie się bez udziału publiczności, dotarła do nas za pięć dwunasta i zostaliśmy z wydatkami, których przy okazji odwołania meczu z Zagłębiem Sosnowiec udało się uniknąć. Nie mogą tego powiedzieć szefowie Chojniczanki czy Stali Mielec, bo ich drużyny wyruszyły już przecież na swoje piątkowe mecze. Szkoda mi tych klubów nie tylko dlatego, że poniosły wydatki na hotele czy wyżywienie, ale nie muszę chyba dodawać, że taki wyjazd niósł również za sobą ryzyko dla zdrowia zawodników. Musieli się przecież spotykać z nieznajomymi i przebywać w obcych dla siebie środowiskach. My mamy to szczęście w nieszczęściu, że jesteśmy u siebie.

Martwi się podwójnie

Ryszard Komornicki, choć zwykle jest skory do żartów, w obecnej sytuacji mówił niezwykle poważnie.

– Trudno mi to wszystko ogarnąć, bo choć przeżyłem już 60 lat, z czymś takim spotykam się pierwszy raz – wyjaśnia Ryszard Komornicki.

– Nie ma też sprawdzonych przez innych rozwiązań, bo nikt jeszcze przez to nie przeszedł. Jedno jest jednak pewne. Nie można tego zlekceważyć, bo Włosi nie potraktowali zagrożenia na poważnie i mają tego konsekwencje, które dotykają także innych. Ja martwię się podwójnie, bo oprócz tego, że jestem w Tychach i tu mam zespół, który prowadzę, to jeszcze żona jest w Szwajcarii i nasłuchuję wiadomości z Lucerny. A wracając do naszej drużyny to na sobotnim treningu, na którym o godzinie 10.00 zaplanowaliśmy grę wewnętrzną, ustalimy plan zajęć na najbliższe dni. Będziemy robić, co się da. Zawodnicy otrzymają indywidualne rozpiski, które prześlemy im na maile albo przez WhatsApp. Będą więc biegać indywidualnie, bo to jest bezpieczne w dobie walki z koronawirusem. Mamy pomysł na trening, ale z drugiej strony nie chciałbym już więcej prowadzić drużyny do gry przy pustych trybunach. To nie jest to, o co chodzi w piłce nożnej. Jeden mecz, czyli pucharowe spotkanie z Cracovią mnie osobiście w zupełności wystarczą. Tym bardziej że po dobrej grze byliśmy blisko pokonania rywala z ekstraklasy i myślę, że z dopingiem naszych kibiców bylibyśmy jeszcze bliżej.

Bezpieczna odległość

Trener Ryszard Komornicki zadowolony był natomiast z treningowej frekwencji na piątkowych zajęciach.

– Po dwudniowej jelitówce do treningu wrócił Łukasz Grzeszczyk i w zajęciach brakowało tylko pracującego indywidualnie Bartka Szeligi oraz leczącego uraz Marka Igaza – wylicza Ryszard Komornicki.

– Reszta jest zdrowa. Podczas ćwiczeń na boisku, a tam spotykam się zawodnikami, zachowujemy bezpieczną odległość, a piłkarze mają swoje ponumerowane bidony i każdy korzysta ze swojego. Trochę to dziwnie brzmi, ale właśnie na takie szczegóły też musimy w tej sytuacji zwracać uwagę, co najpełniej wskazuje na to, że piłka nożna w tej chwili nie jest najważniejsza. Chodzi o zdrowie i życie oraz dobro społeczeństwa. Najgorsze jest to, że walczymy z rywalem, którego nie widać. Na boisku sprawa jest jasna. Masz swoją bramkę, której bronisz i bramkę rywala, którą atakujesz. W tej walce jednak pole karne przeciwnika jest wszędzie i trzeba uważać na każdym kroku, bo wirus jest bardzo niebezpieczny.