GKS Tychy. Obrońca pomagający napastnikom

Bartosz Szeliga wiosną zdobył już dwie bramki i przed meczem z Arką myśli o następnych.


Choć rundę jesienną Bartosz Szeliga rozpoczął jako zmiennik Dominika Połapa to szybko wywalczył miejsce w pierwszej jedenastce GKS-u Tychy. W dodatku w pierwszym 90-minutowym występie zdobył bramkę pieczętującą zwycięstwo 2:0 trójkolorowych nad Sandecją Nowy Sącz i od tego momentu stał się pierwszym wyborem Artura Derbina na prawej obronie.

Zimą jednak do zespołu, po wyleczeniu kontuzji, wrócił tyszanin Maciej Mańka i szkoleniowiec miał dylemat. Rozwiązał go przesuwając 28-letniego wychowanka Sandecji na lewą stronę defensywy i w ten sposób – za jednym zamachem – wzmocnił „zasieki” przed Konradem Jałochą oraz dolał oliwy do ofensywnego ognia o czym świadczą dwa gole strzelone przez piłkarza, który w swoim dorobku ma już 118 spotkań rozegranych w ekstraklasie.

W inauguracji wiosny Szeliga pokonał bowiem bramkarza ŁKS-u, a w pierwszym tegorocznym meczu w Tychach zapewnił gospodarzom prowadzenie zaskakując golkipera Zagłębia. Po serii zwycięstw przyszło jednak spotkanie w Nowym Sączu, które zakończyło się podwójnym zmartwieniem. Przełykając gorycz porażki Szeliga musiał bowiem przygotować się jeszcze na przymusowy odpoczynek po czwartej w tym sezonie żółtej kartce i mecz z GKS-em Bełchatów oglądał w roli widza.

Wyciągnąć więcej dla drużyny

– To było najgorsze – mówi Bartosz Szeliga. – Czułem przecież, że jestem w dobrej dyspozycji, ale nie mogłem zagrać. Na szczęście trenerzy zadbali o to, żebym nie nabijał sobie głowy zbytecznym myśleniem, bo z jednej strony był odpoczynek, ale miałem też przygotowane indywidualne zajęcia więc na spotkanie z Resovią zgłosiłem swój akces powrotu do zespołu. Wprawdzie w meczu z bełchatowianami nasz zespół zagrał na zero z tyłu i grający na lewą obronę Maciek Mańka bardzo dobrze sobie poradził to już w środę, podczas gry taktycznej, można było zauważyć, że trener myśli o powrocie do „starego” ustawienia.

I tak się stało. W Rzeszowie zagraliśmy tak jak wcześniej, czyli „Maniol” z prawej, a ja z lewej strony i nie straciliśmy gola, ale do pełni szczęścia zabrakło nam choćby jednego trafienia. Oczywiście, jako obrońca najpierw odpowiadam za to, żeby nie dopuścić do straty gola, ale czuję się też odpowiedzialny za cały wynik, a na ten składają się także bramki zdobyte przez nasz zespół.

Dlatego, gdy tylko jest taka okazja, pomagam pomocnikom i napastnikom. W Rzeszowie też kilka razy włączyłem się do akcji ofensywnych, oddałem parę strzałów i mam czego żałować. Szczególnie tego, że po zagraniu Oskara Paprzyckiego na wolne pole wbiegłem z lewego skrzydła z piłką w pole karne strzeliłem za słabo. Szkoda mi tej okazji, bo mogłem z niej więcej wyciągnąć dla drużyny.

W 55 minucie

Sytuacja, o której wspomniał Bartosz Szeliga miała miejsce w 63 minucie, a więc trochę… za późno. W tym sezonie bowiem najlepiej strzelający obrońca GKS-u Tychy swoje bramki zdobywał w 56 minucie – w jesiennym spotkaniu z Sandecją oraz w 55 minucie z ŁKS-em i Zagłębiem – wiosną.

– W sumie to nie jest ważne ani to w której minucie, ani to kto zdobędzie bramkę, bo najważniejsze jest zwycięstwo zespołu – dodaje Bartosz Szeliga. – W jesiennym meczu z Arką, gola pieczętującego nasze zwycięstwo w Gdyni 2:0 strzelił grający wtedy na lewej obronie Krzysiek Wołkowicz więc gdybym tym razem, podtrzymując tradycję, to ja dokonał tej sztuki na pewno bym się cieszył. Jako zespół potrzebujemy zwycięstwa.

Po ostatnich trzech meczach, w których zdobyliśmy dwa punkty czuć w szatni, że drużyna chce wygrać. Jest pełna mobilizacja i wiara w to, że potwierdzimy, że jesteśmy drużyną ze ścisłej czołówki. Ten mecz da nam też odpowiedź na pytanie, czy te dwa punkty z ostatnich trzech spotkań to jest zdobycz, bo choć liczyliśmy na więcej, to dzięki nim nadal jesteśmy w szóstce i mamy trzy punkty straty do wicelidera.

Przed pierwszym meczem w tym roku mówiliśmy, że walczymy o miejsce w szóstce, ale po zwycięstwie z ŁKS-em i kolejnych wygranych ze Stomilem oraz Zagłębiem apetyty urosły. Nie tylko kibicom, bo nam także. Mówiąc o tym, że naszym celem jest miejsce w szóstce nie zapominamy, że to są pozycje od szóstego do pierwszego i wcale nie mówimy, że fotel lidera nie jest dla nas.

Piątką z tyłu

Przeciwko Arce Bartosz Szeliga grał już w czterech barwach. Zaczął od porażki 0:2 poniesionej przez Sandecję 19 listopada 2011 roku w Gdyni. Następnie w Piaście, w sezonie 2016/2017 cieszył się ze zwycięstw 2:1 w Gdyni i 3:2 w Gliwicach, a w Bruk-Becie Termalice w sezonie 2017/2018 zaczął od remisu 1:1 w Niecieczy, żeby przełknąć gorycz porażki 0:4 w Gdyni i w przedostatniej kolejce cieszyć się z wygranej 2:1 w Niecieczy. Radość z pokonania zdobywcy Pucharu Polski nie była jednak pełna, bo Bruk-Bet spadł do I ligi.


Czytaj jeszcze: Jedenastka według wzrostu

– Najbardziej pamiętny był jednak dla mnie ten ostatni mecz z Arką, czyli nasze jesienne spotkanie w Gdyni – wyjaśnia Bartosz Szeliga. – Wygraliśmy z faworytem, bo tak wtedy patrzono na zespół, którego celem był szybki powrót do ekstraklasy. Wprawdzie sporo się od 29 września zmieniło, ale na pewno Arka jest groźnym rywalem. Zmieniła trenera i zmieniła styl, grając piątką z tyłu.

Przed nami więc trudne zadanie, a ja czekając na ten mecz cieszę się na spotkanie z Januszem Świeradem, który jest asystentem w sztabie szkoleniowym gdynian. Był moim pierwszym trenerem w Sandecji i wprowadzał mnie do seniorskiej piłki. Na pewno więc po meczu będzie się miło spotkać, ale podczas 90 minut meczu będę robił wszystko żeby nasi kibice mieli Wesołe Święta.


Na zdjęciu: Bartosz Szeliga (z lewej) ma ochotę na kolejne gole.

Fot. Dorota Dusik