GKS Tychy. Pół roku po operacji

Maciej Mańka wrócił do gry i dwoma asystami dał sygnał, że znowu może być mocnym punktem GKS-u Tychy.


Na początek kilka dat. 18 lipca ubiegłego roku, podczas meczu ze Stomilem w Olsztynie, Maciej Mańka doznał kontuzji kolana. 27 lipca przeszedł operację, po której rozpoczęła się rehabilitacja. Gdy 7 stycznia tego roku 31-letni obrońca wszedł już w okres przygotowawczy do rundy wiosennej, trener Artur Derbin dał mu trzy tygodnie na przełamanie bariery psychicznej. Wystarczyło. 27 stycznia wychowanek MOSM-u Tychy wszedł na boisko na ostatnich kilkanaście minut sparingu z GKS-em Katowice, a trzy dni później wybiegł na II połowę w meczu z Ruchem Chorzów i dwoma asystami udowodnił, że wraca do gry.

– Ani przez moment nie było zawahania, czy niepewności – mówi Maciej Mańka.

– Gdy popatrzyłem w kalendarz, zdałem sobie sprawę, że w dniu meczu z katowiczanami minęło dokładnie pół roku od operacji, ale tamten etap już definitywnie został zamknięty. Nie oglądam się za siebie. Wiem ile sił i pracy włożyłem w to, żeby znowu grać i czułem, że z każdym dniem treningów z zespołem jestem bliżej tego momentu, w którym wejdę na boisko. Wpuszczając mnie do gry z katowiczanami trener pół żartem, pół serio, powiedział, że oczekuje gola i… wykrakał, bo chwilę później rywale zdobyli jedyną bramkę spotkania. Ale dla mnie najważniejsze było to, że uczucie lekkiego, pozytywnego, stresu szybko minęło. Bez obaw wszedłem w kontakt z rywalem i poczułem się pewnie.

Czuł się mocny

Ta pewność w grze Macieja Mańki była już w pełnym wymiarze widoczna w drugim występie. To po jego wrzutce Szymon Lewicki główką z 5 metra doprowadził do wyrównania, a po chwili po płaskim dograniu wzdłuż bramki Bartosz Biel wślizgiem zamknął akcję na długim słupku, pakując piłkę do pustej bramki chorzowian.

– Koledzy żartowali, że przed kontuzją, będąc w tym miejscu pola karnego, z którego podawałem „Lewemu”, na pewno bym strzelał – dodaje prawy obrońca tyszan.

– Nie mówię, że nie, ale z drugiej strony, mając takiego napastnika przed bramką przeciwnika wystarczy tylko zagrać „zawiesinę” w jego kierunku i to już jest 90 procent gola. Cieszę się, że udało mi się piłkę dobrze zaadresować, a przy drugiej bramce zadowolony jestem z tego, że dynamicznym wejściem z prawej strony w pole karne rozmontowałem obronę przeciwników. Fizycznie i piłkarsko czułem się mocny, a te dwie asysty dodały mi jeszcze pewności siebie i spowodowało, że już nie mogę się doczekać kolejnego meczu.

Już odpoczął

Najbliższe spotkanie tyszanie zagrają w sobotę o 14.00 na wyjeździe z wicemistrzem Słowacji MSzK Żylina. Do tego czasu Maciej Mańka chce być w jeszcze lepszej formie i wczoraj pojawił się na stadionie, żeby wykonać swoją porcję indywidualnych ćwiczeń z rozpiski przekazanej przez sztab szkoleniowy.

– Po sobotnim meczu trener Artur Derbin zaplanował dla nas dwa dni wolnego i wtorek z indywidualnymi zajęciami, a od środy treningi z całym zespołem – wylicza Maciej Mańka.

– Od razu po sparingu z Ruchem umówiliśmy się więc w gronie kolegów, że we wtorek przed południem spotykamy się na stadionie i w siłowni oraz podczas zajęć biegowych zrobimy to co nas należy. Na pewno w grupie raźniej, a ja indywidualnych zajęć mam już dość, tak samo jak rozbratu z piłką, bo przez ostatnie pół roku „odpoczywałem”.

„Kargul” i odmiany zbóż

W meczu z Ruchem Maciej Mańka zagrał na prawej obronie i współpracował głównie z prawoskrzydłowym Kamilem Kargulewiczem. 20-latek, który ledwo co podpisał kontrakt z GKS-em Tychy – w hokejowej nomenklaturze – zaliczył dwie drugie asysty, bo to jego zagraniach Maciej Mańka dogrywał piłkę strzelcom goli.

– Z „Kargulem” od razu złapaliśmy wspólny język – zapewnia 31-letni tyszanin.


Czytaj jeszcze: Zmęczeni, ale pełni zapału

– To ciekawy zawodnik, który na pewno wzmocni rywalizację w gronie młodzieżowców, co będzie z korzyścią i dla niego, i dla drużyny. O ile jednak on jeszcze niedawno był dla drużyny zupełnie nową twarzą, to Wiktor Żytek, czyli drugi z pozyskanych zawodników, dał się nam na ligowych boiskach poznać jako rywal. On też szybko przełamał lody i reaguje zarówno na ksywę „Żyto”, jak na i wszystkie inne odmiany zbóż.

Powiedział „a”

– Obóz w zaśnieżonym Ustroniu był ciężki pod względem pracy, ale dawał także dużo czasu na poznanie się. W dodatku mieliśmy prawdziwy góralski kulig. Pierwszy raz miałem okazję przeżyć coś takiego z końmi, saniami, pochodniami. Nasz kierownik Grzesiu Kiecok wykazał się inicjatywą i było naprawdę znakomicie. Ale gdy wyjeżdżaliśmy z Ustronia, żeby sobotni sparing z Ruchem rozegrać w Tychach, to cieszyłem się podwójnie. Po pierwsze wracaliśmy do domu, a po drugie mogliśmy rozegrać mecz na naszym bocznym boisku, którego wymieniona sztuczna trawa jest podgrzewana i warunki do gry były idealne. Nie grałem na nim chyba z pięć lat. Wróciłem więc z radością i podejmuję rękawicę. Dopiero powiedziałem „a” – jak asysta, więc przede mną jeszcze cały alfabet, na końcu którego jest „z” – jak zwycięstwo w barażach o ekstraklasę. No chyba, że awansujemy bez baraży – kończy Maciej Mańka.


Na zdjęciu: Maciej Mańka coraz mocniej puka do podstawowego składu GKS-u Tychy.

Fot. Dorota Dusik