GKS Tychy. Pośladki jak u Jennifer Lopez

 

Po powrocie do I-ligowej kadry GKS-u Tychy Wojciech Szumilas długo pracował na zaufanie trenera Ryszarda Tarasiewicza. Na początku sezonu wykorzystywał każdą otrzymaną szansę i strzelając gole coraz bardziej zbliżał się do wyjściowej jedenastki. Jednak, gdy już się wydawało, że z czterema bramkami zdobytymi w 9 występach w I lidze oraz jednym trafieniem w pucharowym meczu w Bełchatowie, przebił się do podstawowego składu, to dopadł go pech. W 6 minucie meczu z Wartą Poznań po niezbyt groźnie wyglądającym faulu upadł na murawę i gdy po chwili się z niej podniósł nikt nie przypuszczał, że będzie musiał pauzować niemal trzy tygodnie.

– To był atak z tyłu, przed którym nie dało się obronić – mówi Wojciech Szumilas. – Zabolało, ale podniosłem się i mając w głowie, że to jest tylko stłuczenie, które trzeba rozbiegać, próbowałem grać. Ból jednak nie znikał więc w 20 minucie dostałem środki przeciwbólowe, ale nawet z nimi nie dało się normalnie ruszać. Grałem po tej stronie boiska, gdzie jest nasza ławka rezerwowych więc cały czas trenerzy dopytywali jak się czuje, aż w końcu uznali, że utykając nie jestem w stanie pomóc drużynie i trzeba mnie zmienić.

Ogromny krwiak

W 30 minucie na boisku pojawił się Dario Kristo, a Wojciech Szumilas udał się do szatni.

– Na całym pośladku niemal natychmiast zrobił się ogromny krwiak, a w dodatku wszystko zaczęło błyskawicznie puchnąć – dodaje pomocnik tyszan. – Nigdy wcześniej nie miałem takiego urazu, a nawet wszyscy, którzy widzieli co się stało i patrzeli na skutki tego zderzenia byli bardzo zdziwieni. Od razu zacząłem kurację, ale przykładany lód niewiele pomógł. Przez pierwszy tydzień nie mogłem w ogóle usiąść, a spać dało się tylko na brzuchu. Całe szczęście, że tak właśnie sypiam, bo leżąc na plecach na pewno nie zmrużyłbym oka. Gdy wchodziłem do szatni to koledzy, patrząc na moją sylwetkę w dresie, śmiali się, że mam tyłeczek jak Jennifer Lopez. Mnie jednak nie było do śmiechu, bo chciałem jak najszybciej wrócić na boisko, a dzień za dniem uciekały. Nie dało się nawet zrobić USG, bo fale nie przebiłyby się przez tego krwiaka i opuchliznę. Trochę pomogły pijawki, które ściągały krew i dopiero po tygodniu można było dokładniej zbadać co się właściwie stało. Okazało się, że na przyczepie mięśnia jest krwiak i włókna mięśnia są przerwane. To tak jakby mięsień został naderwany.

Musiał czekać

Na leczenie takich urazów najlepszym lekarstwem jest czas i Wojciech Szumilas musiał czekać.

– Przez pierwszy tydzień można było tylko na siłowni poruszać górne partie, a dopiero w drugim tygodniu zacząłem truchtać – wyjaśnia piłkarz, który 7 listopada obchodził 23 urodziny. – Wreszcie w środę po badaniach USG usłyszałem od lekarza, że wszystko jest w porządku i na czwartkowy trening mogłem wybiec z resztą drużyny. Na początku ostrożnie podchodziłem do piłki, ale z każdym kopnięciem czułem się coraz pewniej i mogę powiedzieć, że po zajęciach schodziłem do szatni zadowolony.
Od 26 października minęło jednak sporo czasu i choć kartkowa pauza Łukasza Grzeszczyka zmusza trenera Ryszarda Tarasiewicza do postawienia na innego rozgrywającego szansa na grę w tym miejscu Wojciecha Szumilasa na razie jest niewielka.

Nie rezygnuję

– Gdybym był w takiej w formie w jakiej byłem przed tym urazem, który wybił mnie z rytmu, to bez wahania zgłosiłbym trenerowi swoją gotowość do gry na mojej ulubionej pozycji – zapewnia Wojciech Szumilas.

– Po tych 18 dniach przerwy sprawa nie jest już jednak taka prosta. Ale nie rezygnuję. Przede mną jeszcze piątkowy trening, po którym Ryszard Tarasiewicz ogłosi kadrę na sobotni mecz z Radomiakiem. To przeciwnik z czołówki tabeli, ale na naszym zespole nie robi to większego wrażenia. W pierwszym meczu sezonu przegraliśmy u nich 1:2, ale w Pucharze Polski też na ich boisku wygraliśmy 2:1. Można więc powiedzieć, że rewanż już nastąpił, a teraz przed nami kolejne rozdanie. W radomskich meczach nie miałem okazji zagrać, ale może sprawdzi się zasada do trzech razy sztuka.