GKS Tychy. Rezerwowi dali różnicę i bramki

 

Nic więc dziwnego, że kibice z niecierpliwością czekali na ogłoszenie wyjściowego składu gospodarzy, żeby przekonać się na kto w tak ważnym meczu weźmie na siebie odpowiedzialność za wynik.

W pierwszej jedenastce znalazło się trzech „odkurzonych” zawodników: , którzy ostatnie mecze zaczynali lub przesiedzieli na ławce rezerwowych. O tym jak bardzo chcieli się w tym meczu pokazać świadczyła już pierwsza akcja, którą w 37 sekundzie gry bardzo mocnym strzałem zakończył Mateusz Piątkowski. Były snajper… Miedzi został jednak w ostatniej chwili zablokowany. W odpowiedzi goście przeprowadzili składną akcję i w 63 sekundzie spotkania Jakub Łukowski huknął z 16 metra, ale na linii strzału znalazł się kolejny były zawodnik Miedzi Keon Daniel i wyręczył bramkarza.

Nic dziwnego, że po takim początku widzowie spodziewali się atrakcyjnego widowiska i mogą być zadowoleni. Z tym, że do 10 minuty groźniejsze sytuacje notowaliśmy w polu karnym gospodarzy i Konrad Jałocha dwukrotnie musiał interweniować. Najpierw uderzał Henrik Ojamaa, a następnie Marquitos. Wymianę ciosów w tym okresie zakończył Sebastian Steblecki, który po podaniu Łukasza Grzeszczyka w polu karnym Miedzi zrobił wszystko tak jak trzeba do momentu oddania strzału. Bo gdy już serią zwodów oszukał obrońców i bramkarza, mając przed sobą pustą bramkę spudłował z 5 metrów!

Wszystkich sytuacji grających ofensywnie drużyn nie będziemy opisywać, bo zabrakłoby miejsca, ale o dwóch w pierwszej połowie trzeba w tym miejscu wspomnieć. W 30 minucie fatalny błąd popełnił Marcin Kowalczyk, którego prezentu goście jednak nie wykorzystali. Natomiast w 42 minucie, po faulu na Macieju Mańce, do piłki ustawionej na 20 metrze podszedł Wojciech Szumilas i także odwdzięczył się trenerowi za „odnowione zaufanie”. Przymierzył bowiem idealnie w okienko długiego rogu i Łukasz Załuska nie zdołał zareagować.

Gol strzelony w drodze do szatni nie zaspokoił apetytów tyszan, którzy na drugą połowę także wyszli żeby atakować. Świadczy o tym akcja z 53 minuty, w której wypuszczony przez Szumilasa Mańka znalazł się w polu karnym rywali. Prawy obrońca próbował niczym rasowy napastnik wypracować sytuację strzelecką i… został sfaulowany przez Artura Pikka, a Łukasz Grzeszczyk strzałem z wapna rozpoczął bramkowy koncert.
Co prawda jeszcze w 57 minucie Ojamaa próbował odwrócić losy spotkania, bo przymierzył zza narożnika pola karnego mierząc w okienko długiego rogu, ale Jałocha wykorzystał swoje 2 metry wzrostu i wybił piłkę na rzut rożny.

A później trafiali dotychczasowi rezerwowi. Dominik Połap na 3:0 podwyższył po solowej akcji. Najpierw jego ofiarą padł Nemanja Mijusković, który zaliczył „siatkę” na 30 metrze, a następnie po odegraniu Piątkowskiego młodzieżowy prawoskrzydłowy GKS-u z zimną krwią wykorzystał sytuację oko w oko trafiając z 10 metra w długi róg. Lekko uderzona piłka wpadła do siatki tuż przy słupku. Natomiast Piątkowski po zagraniu Grzeszczyka wpadł w pole karne z lewej strony i na 8 metrze złożył się do strzału, po którym piłka odbita rykoszetem od nogi Damiana Byrtka przeleciała nad bramkarzem Miedzi i tyszanie świętowali zdobycie czwartej bramki.

O kolejne starał się Grzeszczyk, ale przeciwnicy też nie rezygnowali i w 81 minucie dopięli swego. Na uderzenie z dystansu zdecydował się Dawid Kort i strzelając honorową bramkę, ustalił wynik spotkania.

 

GKS Tychy – Miedź Legnica 4:1 (1:0)

1:0 – Szumilas, 42 min (wolny), 2:0 – Grzeszczyk, 54 min (karny), 3:0 – Połap, 63 min 4:0 – Piątkowski, 66 min, 4:1 – Kort, 81 min

GKS: Jałocha – Mańka, Biernat, Kowalczyk (46. Sołowiej), Szeliga – Połap, Daniel, Steblecki (86. J. Piątek), Szumilas (84. Moneta) – Grzeszczyk, Piątkowski. Trener Ryszard TARASIEWICZ.
MIEDŹ: Załuska – Zieliński, Byrtek, Mijusković, Pikk (57. Kort) – Makuch, Danielewicz (65. Warcholak), Łukowski, Marquitos (75. Heredia), Ojamaa – Sabala. Trener Dominik NOWAK.
Sędziował Sebastian Krasny (Kraków). Widzów 3047.
Żółte kartki: Biernat – Marquitos.
Piłkarz meczu – Wojciech SZUMILAS.

 

Po meczu powiedzieli:

Dominik Nowak: – Myślę, że puentą tego meczu jest to, że GKS Tychy był bardzo skuteczny. Od początku było to szybkie spotkanie, w którym obydwie drużyny popełniały błędy w grze obronnej. I my mieliśmy sytuacje i GKS. Tyszanie szybciej otworzyli jednak wynik, wykorzystując stałe fragmenty gry, czyli rzut wolny, a następnie karny.

Uczulaliśmy zawodników, żeby nie faulować w tej strefie, szczególnie w takich sytuacjach kiedy rywal jest tyłem do naszej bramki. Stało się. Straciliśmy gola, a my choć mieliśmy podobny rzut wolny nie mieliśmy z tego korzyści. Także w innych niezłych sytuacjach zabrakło nam finalizacji, a po przerwie bramka z karnego, raz że ustawiła spotkanie, a dwa na pewno w tym momencie się pogubiliśmy. Widać było nerwowość w grze i dużo strat, które napędzały kontry tyszan.

Na pocieszenie pozostało nam, że przy wyniku 4:0 zespół chciał walczyć chociażby o zachowanie twarzy i mieliśmy kilka sytuacji, z których jedną zamieniliśmy na gola.

Ryszard Tarasiewicz: – Ciężar gatunkowy tego meczu był duży. Przede wszystkim spotkały się dwa zespoły, które dobrze grają w piłkę, dobrze są zorganizowane i siła ofensywna tych dwóch zespołów, patrząc przez pryzmat liczby strzelonych bramek, też jest wymowna. Musieliśmy więc być czujni od początku do końca, bo rywale byli bardzo groźni.

Zatrzymywaliśmy ich akcje, bo byliśmy odpowiedzialni i dobrze zorganizowani, a wynik powiedziałbym jest trochę nieoczekiwany. Nasze zwycięstwo jest jednak zasłużone i nie chciałbym, żeby komuś po tym meczu przez głowę przemknęła taka myśl, że „wracamy do gry”.

My cały czas byliśmy w grze i nadal w niej jesteśmy i dlatego powiedziałem zawodnikom przed meczem, że nasze ostatnie porażki, z wyjątkiem pierwszej połowy w Niepołomicach, wcale nie świadczyły o naszej słabej postawie. I udowodniliśmy, że nie ma powodu do obaw o naszą formę.