GKS Tychy. Specjalista od efektownych bramek

Rozmowa z Krzysztofem Wołkowiczem, obrońcą GKS-u Tychy.


Czy gol i dwie asysty w wygranym 3:2 meczu z Sandecją to pana rekord?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Na boiskach szczebla centralnego na pewno. Kiedyś jeszcze w czasach gry w GKS-ie Katowice, gdy przez trenera Kazimierza Moskala zostałem oddelegowany do gry w rezerwach strzeliłem co prawda trzy gole, ale to nie to samo.

Jak pan traktuje swoje występy na stadionie w Nowym Sączu?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – To obiekt, który darzę swoistym sentymentem. Tu przecież jako 17-latek debiutowałem w I lidze. Wszedłem na boisko od początku II połowy, a w drużynie GKS-u Katowice grali wtedy Kamil Szymura, z którym teraz gram w tyskim zespole, Damian Chmiel występujący obecnie w Sandecji i Przemysław Pitry, będący od początku tego roku w sztabie szkoleniowym GKS-u Tychy. Zawsze kiedy przyjeżdżam do Nowego Sącza wracają więc miłe wspomnienia.

Powspominajmy więc… mecz z soboty zaczynając od 2 minuty. Czy to pana pierwszy gol z rzutu wolnego w I lidze?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Tak. Od roku jestem w gronie zawodników wyznaczanych do stałych fragmentów gry i zostaję po treningach, żeby szlifować ten element. W spotkaniu z Sandecją byliśmy razem z Mateuszem Czyżyckim odpowiedzialni za wykonywanie wolnych i rzutów rożnych. On dośrodkował z pierwszego kornera, a ja podszedłem do pierwszego wolnego. Gdy zobaczyłem ustawioną piłkę od razu pomyślałem, że to dobre miejsce do oddania strzału. Nie czułem, że to jest odległość 28 metrów. Wydawało mi się, że bramka jest bliżej i postanowiłem spróbować strzału. Wziąłem rozbieg jak do rzutu… karnego i trafiłem w okienko.

Komu zadedykował pan gola patrząc w górę i żegnając się?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Każdą bramkę dedykuję tacie, który zmarł w 2010 roku, to do niego skierowane było to spojrzenie w górę i znak krzyża, a po strzeleniu gola w Nowym Sączą pomyślałem także o żonie, bo moje trafienia są dla niej.

Czy przy golu na 2:0, centrując spod chorągiewki, celował pan w głowę Wiktora Żytki? Pojawiły się nawet zdania, że „Wołek” strzelił gola „Żytem”.

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Prostuję. Fakt, że mnie dobrze wyszło dośrodkowanie w punkt, ale Wiktor znakomicie wywalczył pozycję i bardzo dobrze wyskoczył. To ustawienie i timing sprawiły, że mógł z 5 metra główkować praktycznie do pustej bramki.

Jak pan ocenia sytuację z 26. minuty gry, gdy sędzia po analizie VAR-u dopatrzył się u pana zagrania piłki ręką w swoim polu karnym?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Poczułem, że piłka trafiła mnie w rękę, ale wydawało mi się, że najpierw odbiła się od mojej głowy i spadła mi na rękę. Na szkoleniach sędziowskich mówiono nam, że takie zagranie traktowane jest jako przypadkowe, niezamierzone, ale arbiter wskazał na „wapno” i przeciwnicy strzelili kontaktowego gola. Jeszcze w podobnej sytuacji, po analizie VAR-u, strzelili drugiego gola z karnego podyktowanego za rękę Maćka Mańki i na przerwę schodziliśmy zirytowani.

Jak udało się irytacje przekuć na mobilizację oraz na zwycięską bramkę?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – W szatni wystarczyło kilka słów i parę spojrzeń. Wyszliśmy na II połowę z wiarą, że robiąc swoje wygramy ten mecz i dlatego nadal podchodziłem do stałych fragmentów gry. Ten decydujący gol padł po ostrym dośrodkowaniu z rzutu rożnego na bliższy słupek. Wbiegali tam nasi zawodnicy, ale ostatecznie to przeciwnicy sami z tej wrzutki strzelili sobie gola. Najważniejsze, że efekt był taki o jakim myślałem.

Ale to jeszcze nie koniec „pana meczu”, bo w 72 minucie wybił pan piłkę z linii bramkowej ratując zespół od straty gola.

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Znalazłem się w odpowiednim miejscu we właściwym momencie. To była intuicyjna interwencja, bo najpierw Konrad Jałocha instynktownie odbił piłkę, a ja główkując wyjaśniłem sytuację. Najważniejsze jest jednak to, że wygraliśmy ten w sumie niesamowicie dziwny mecz. Szybko prowadziliśmy 2:0 i wydawało się, że możemy grać spokojnie. Przypadkowe karne spowodowały jednak, że zwycięstwo zaczęło się nam wymykać z rąk, ale potrafiliśmy się zmobilizować i wygrać jak na drużynę z charakterem przystało.

Pana bramkę można nazwać ozdobą meczu. Czy to był najładniejszy pana gol na I-ligowych boiskach?

Krzysztof WOŁKOWICZ: – Na pewno mieści się w pierwszej trójce. Pamiętam tego pierwszego, którego na I-ligowych boiskach, jeszcze jako 17-latek strzeliłem Cracovii. Efektowna była jednak wtedy przewrotka Arka Kowalczyka, a ja tylko wykonałem dobitkę wślizgiem z 5. metra, ale radość była ogromna, bo w ostatnich sekundach doprowadziłem do remisu 1:1. Natomiast patrząc na „urodę” goli to chyba najbardziej podobał mi się ten strzelony ŁKS-owi w rundzie jesiennej tego sezonu. Z Arką w Gdyni w poprzednich rozgrywkach też mógł się podobać. Ładne były też trafienia dla GKS-u Bełchatów w meczu z Podbeskidziem czy dla GKS-u Katowice w Chojnicach. Nie strzelam może zbyt często, ale jak już strzelam to ładnie (śmiech).


Na zdjęciu: Krzysztof Wołkowicz w meczu z Sandecją miał bardzo duży udział w zwycięstwie GKS-u Tychy.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus