GKS Tychy. Strzelec też zaskoczony

Po zdobyciu gola na stadionie Widzewa Kamil Kargulewicz aż złapał się za głowę. Nie wierzył, że taki strzał mógł dać tyszanom prowadzenie.


Wszedł na boisko w 86 minucie, a niecałe 180 sekund później utonął w objęciach kolegów, bo strzelił gola dającego prowadzenie. 20-letni Kamil Kargulewicz w piątkowym spotkaniu GKS-u Tychy z Widzewem w Łodzi okazał się ojcem zwycięstwa, ale po zdobyciu bramki wyglądał na… niezwykle zaskoczonego.

– To moje pierwsze trafienie po wejściu do gry z ławki – mówi skrzydłowy tyszan. – Do tej pory swoje gole strzelałem jako zawodnik grający od początku spotkania, a tym razem wszystko wyglądało inaczej. Przed wpuszczeniem mnie na boisko trener powiedział, że muszę też pracować w defensywie, ale przede wszystkim oczekiwał ode mnie, że dam impuls w ataku.

Właśnie te słowa miałem w głowie, gdy wbiegałem na pole karne przeciwnika w 89 minucie, ale nie mogłem przypuszczać, że piłka spadnie mi pod nogę kilka metrów przed bramką. W dodatku nie trafiłem jej zbyt czysto i dlatego z takim zaskoczeniem patrzyłem jak wpada do siatki, a później złapałem się za głowę zdziwiony, że w taki sposób można zdobyć tak ważną bramkę.

Utrzymywał meczowy rytm

Pozyskany zimą przez GKS Tychy wychowanek Pogoni 1945 Staszów ma szczęście do meczów w Łodzi. Na stadionie ŁKS-u w debiucie postawił pieczęć na zwycięstwie 3:0, a na murawie Widzewa otworzył tyszanom drzwi do wygranej 2:0.

– Coś w tym jest, ale to nie znaczy, że mam jakiś łódzki patent – dodaje „Kargul”. – Cieszę się z każdego gola i z tego, że piłka szuka mnie w polu karnym, ale robi to nie tylko w Łodzi. Po pierwszych dobrych występach na początku rundy wiosennej uraz wytrącił mnie z piłkarskiego rytmu i straciłem miejsce w wyjściowej jedenastce. Trudno było do niej wrócić, bo koledzy prezentowali wysoką formę.

Nie pozostało mi więc nic innego jak tylko na treningach solidnie pracować i w meczach rezerw dawać trenerowi sygnał, że na mnie też może liczyć. Grałem więc w drugim zespole, który w IV lidze kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Strzelałem, nawet po dwa gole, a co najważniejsze utrzymywałem ten meczowy rytm, właśnie po to, żeby wtedy kiedy dostanę swoją szansę być gotowy i pomóc drużynie. Na stadionie Widzewa, przy kibicach na trybunach, udało się tego dokonać.

Nawet się nie wyspał

W Łodzi Kamil Kargulewicz bez wątpienia udowodnił, że trener Artur Derbin może na niego liczyć na finiszu sezonu, ale to nie znaczy, że po golu strzelonym Widzewowi młodzieżowiec z tyskiej drużyny miał czas, żeby nacieszyć się bramką zdobytą w piątkowy wieczór.

– Wprawdzie podróż po zwycięskim meczu była radosna i szybko minęła, ale wróciliśmy z Łodzi w nocy, a ja już o godzinie 11.00 w sobotę miałem w piłkarskim terminarzu występ w zespole rezerw. Zagrałem ponad 50 minut. Wygraliśmy 2:1 z Rozwojem Katowice. Wypracowałem karnego na 2:0 tuż po przerwie i dopiero po tym występie mogłem ruszyć w podróż do domu, żeby odwiedzić najbliższych, z którymi nie widziałem się prawie miesiąc. Skorzystałem z tego, że dopiero we wtorek mamy początek przygotowań do niedzielnego meczu w Opolu.

Jesteśmy już w takim momencie sezonu, że teraz każde następne spotkanie jest najważniejsze i do każdego podchodzimy w taki właśnie sposób.


Fot. Dorota Dusik