GKS Tychy. Szukanie rozwiązań

Pięć zmian oraz dodatkowe przetasowania w składzie przyniosło tyszanom jeden punkt.


Jeżeli trener w porównaniu z meczem, który rozegrany został cztery dni wcześniej, dokonuje pięciu zmian w wyjściowej jedenastce, to można mówić o rewolucji. W dodatku jeden piłkarz z szóstki, która pozostała w podstawowym składzie zmienia pozycję z pomocnika na stopera, a cały zespół przyjmuje nowe ustawienie. Tak właśnie zagrał GKS Tychy w Bielsku-Białej, gdzie po dwóch porażkach z rzędu zdobył punkt za bezbramkowy remis.

Artur Derbin z różnych przyczyn nie skorzystał z usług: Macieja Mańki, Kamila Szymury, Sebastiana Stebleckiego, Łukasza Grzeszczyka i Kacpra Piątka, a Wiktor Żytek z drugiej linii trafił na środek obrony.

– Pierwszy raz za mojej kadencji w tyskiej drużynie zdarzyły się nam dwie porażki z rzędu i uznałem, że trzeba na to zareagować – wyjaśnia szkoleniowiec tyskiej drużyny.

– Tym bardziej, że z gry też nie można było być zadowolonym, bo nie stwarzaliśmy sobie sytuacji. Dlatego największym plusem meczu z Podbeskidziem jest to, jak zespół zareagował na te roszady. Wprowadzenie pięciu piłkarzy świadczy o tym, że mamy szeroką kadrę, a postawa zespołu od pierwszych sekund udowodniła, że możemy liczyć na każdego. Przeciwnik też miał swoje argumenty i kiedy patrzyłem na powtórkę tego meczu, widziałem naprawdę dobre widowisko, do którego w żaden sposób nie pasuje wynik 0:0.

Chęć do gry

Trener Artur Derbin nie wygląda na desperata, który latem poukładał sobie drużynę i zaczynał sezon z przeświadczeniem, że wszystko idzie dobrą drogą, a teraz wrzucił karteczki z nazwiskami piłkarzy do kapelusza i losuje, kto zagra.

– Faktycznie, po letnim okresie przygotowawczym myślałem, że mam gotową drużynę – mówi trener GKS-u Tychy.

– Życie skomplikowały mi jednak trochę kontuzje. Na zgrupowaniu urazu doznał Kamil Kargulewicz i choć już jest w pełni sił, to jeszcze potrzebuje meczowego rytmu. W pierwszym meczu z gry wypadli Łukasz Sołowiej i Bartek Biel, który też dopiero wraca do gry. Z poślizgiem wszedł do zespołu Gracjan Jaroch, a Kacper Janiak pojawił się już w trakcie sezonu. To wszystko sprawia, że czas na zgranie i dopasowanie się przedłużył. Jesteśmy więc pod presją czasu, ale nieustannie szukamy rozwiązań. Mecz z Podbeskidziem dał mi dowód na to, że ten bodziec, który zastosowaliśmy w zespole, dał efekt. Nie chcę powiedzieć, że tym, którzy grali w Miedzią zabrakło zaangażowania, bo to byłaby nieprawda, ale na pewno ci którzy wybiegli na boisku w Bielsku-Białej potwierdzili wielką chęć do gry. Wycofanie Wiktora Żytka z drugiej linii na środek obrony było w dużym stopniu efektem urazu, którego nabawił się z Miedzią Kamil Szymura i ktoś musiał zająć miejsce obok Nemanji Nedicia, ale to nie znaczy, że Oskar Paprzycki „wskoczył” na zwolnione miejsce. On o to miejsce walczył i potwierdził, że jest gotowy do gry tak samo jak Gracjan Jaroch, który pierwszy raz zagrał w takim ustawieniu z Tomasem Malcem, bo wcześniej gdy byli razem na boisku Gracjan występował w roli skrzydłowego, po czerwonej kartce dla Kacpra Janiaka w Radomiu.

Większa nadzieja

W meczu z Podbeskidziem pierwszy raz w tym sezonie GKS Tychy nie stracił bramki.



– I to jest plus tego meczu – dodaje Artur Derbin.

– Nie znaczy to jednak, że Konrad Jałocha, choć miał kilka kluczowych interwencji, jest ojcem remisu. Dobre momenty zanotowali także Jakub Piątek, Oskar Paprzycki czy Tomas Malec, a z kolei Nemanja Nedić nawet w końcówce meczu włączał się do ataku, bo chcieliśmy wygrać i walczyliśmy o zwycięstwo. Tym razem się nie udało, ale po tym co pokazaliśmy w Bielsku-Białej z większą nadzieją przygotowujemy się do niedzielnego spotkania z Sandecją Nowy Sącz.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus