GKS Tychy. Ukłucie w kolanie

Obrońca GKS-u Tychy Krzysztof Wołkowicz wrócił z Radomia z niepokojącymi objawami.


Przed meczem z Radomiakiem w drużynie GKS-u Tychy panowała bojowa atmosfera. Po dwóch domowych wygranych 4:0 z Chrobrym Głogów i 3:1 z GKS-em 1962 Jastrzębie podopieczni Artura Derbina jechali na zaległy mecz 8. kolejki z wiarą w przedłużenie zwycięskiej serii. Wrócili z remisem, ale także z niepokojem, że oprócz dwóch punktów stracili dwóch zawodników. Najpierw z urazem mięśnia dwugłowego boisko opuścił napastnik Damian Nowak, a następnie z boiska musiał zejść Krzysztof Wołkowicz.

– Chciałem wybić piłkę, która skozłowała – mówi 26-letni obrońca tyszan.

– „Napiąłem procę”, a w tym momencie przeciwnik mnie zaatakował i zablokował mi udo. Kiedy więc wypuściłem stopę poczułem, że w kolanie nastąpił przeprost. Takich sytuacji w normalnej boiskowej walce jest sporo i na pewno nie można mówić o tym, że zostałem chamsko zaatakowany. To było po prostu niefortunne zdarzenie i nie mogę mieć pretensji do rywala. Nawet chyba sędzia nie odgwizdał faulu. Efektem tego starcia było jednak ukłucie w kolanie. W pierwszym momencie pomyślałem, że to nie może być nic poważnego i wyrzuciłem piłkę wznawiając grę od autu, ale gdy zrobiłem dwa-trzy kroki i za każdym razem czułem ból zrozumiałem, że nie jestem już w stanie pomóc drużynie. Poprosiłem o zmianę i pierwszy raz w tym sezonie nie dograłem meczu do końca.

Rezonans i diagnoza

Krzysztof Wołkowicz wrócił więc do domu zaniepokojony. Tym bardziej, że do tej pory nie miał problemów z kolanami.

– Kiedyś odczuwałem wprawdzie ból w kolanie, ale jak się okazało, podczas leczenia u profesora Krzysztofa Ficka, problem był w miednicy – dodaje defensor sprowadzony do GKS-u Tychy przed tym sezonem z GKS-u Bełchatów.

– Udało się to zdiagnozować i wyleczyć. Mam nadzieję, że tym razem też uraz nie jest poważny, ale na pewno więcej będzie wiadomo po rezonansie i diagnozie, którą na podstawie tego badania wyda specjalista. Na razie mogę powiedzieć, że chociaż chodzenie nie sprawia mi problemu, to zgięcie i prostowanie nogi w kolanie wiąże się z bólem. Liczę, że profesor Ficek zajmie się moim przypadkiem i będzie miał dla mnie dobre wiadomości.

Gra „na huki”

Wracając do meczu w Radomiu Krzysztof Wołkowicz podkreślił, że to był bardzo ostre starcie – typowe dla Radomiaka.

– To był mój czwarty mecz w Radomiu i w poprzednich trzech zanotowałem same porażki, a nawet moje drużyny nie zdobyły wcześniej bramki – wspomina Krzysztof Wołkowicz.

– Z GKS-em Katowice w Pucharze Polski 4 lata temu przegraliśmy 0:1, a w poprzednim roku najpierw w barwach Elany Toruń w rundzie wiosennej, a następnie w GKS-ie Bełchatów na zakończenie rundy jesiennej wracałem do domu z porażką 0:2. Radomiak u siebie gra specyficznie. Ktoś fajnie nazwał to taktyką „na huki”, bo faktycznie od samego początku było dużo krzyku, gry długą piłką i ostrych wejść. Sędzia już po pierwszym faulu Kamila Szymury na Leandro w 2 minucie pokazał żółtą kartkę i później musiał być konsekwentny, czego efektem było dziesięć napomnień, w tym jedno dla mnie i jedno dla trenera gospodarzy. W dodatku murawa była kiepska. Na dużych fragmentach boiska nie było trawy, tylko uklepana ziemia, a tam gdzie było wysypane ziarno i trawa zaczęła rosnąć, to było ślisko i grząsko. Mimo to strzeliliśmy pierwsi gola, bo zaprocentowało trenowanie stałych fragmentów gry. Mamy kilka wariantów, które jeszcze we wtorek przed wyjazdem do Radomia przypomnieliśmy sobie na treningu, ale „wypalił” ten sam, który przyniósł nam gola w poprzednim meczu z jastrzębianami. Niewiele się różniły. Tylko tym, że to Bartek Szeliga przedłużył tym razem lot piłki, a Oskar Paprzycki musiał się trochę odchylić, żeby oddać strzał. Ja w tym wariancie jestem ustawiony na 30 metrze jako „zabezpieczenie”, ale są też takie warianty, w których moja rola jest bardziej ofensywna. Mam nadzieję, że niebawem będę miał okazję zaprezentować to na boisku. Te sprawy należą jednak do zakresu obowiązków asystenta trenera Kacpra Jędrychowskiego. To on rozpracowuje stałe fragmenty gry rywali i ustala jakim wariantem naszego rozegrania rzutu wolnego czy rzutu rożnego możemy najwięcej zyskać.

Umocnili się w czołówce

Po 10. meczach tyszanie mają 18 punktów i plasują się na 5. pozycji w tabeli. Można nawet powiedzieć, że remisem w Radomiu, umocnili się w czołówce.

– Na każdy mecz wychodzimy z nastawieniem, że chcemy zdobyć 3 punkty – wyjaśnia lewy obrońca tyszan.


Czytaj jeszcze: Dogonili w końcówce

– W Radomiu też chcieliśmy wygrać, ale po szybkim prowadzeniu wpadliśmy w pułapkę boiska, na którym przyszło nam grać. Nawierzchnia nie sprzyjała rozgrywaniu piłki po ziemi, a taki wariant zastosował Nemajna Nedić podając do Oskara Paprzyckiego, którym zszedł głęboko między stoperów. Na treningach ćwiczymy ten wariant rozgrywania akcji, ale w meczach do tej pory rzadko go używaliśmy i tym razem się nam to nie udało, co dodało wiary przeciwnikowi. W tej sytuacji bramka na 2:2 zdobyta z karnego, wykonanego przez Łukasza Grzeszczyka, uratowała nam punkt. Oglądałem jego strzał pierwszy raz w tym sezonie siedząc na ławce i mając rozbiegane myśli. Rozmyślałem o urazie, bo wiadomo, że ból w kolanie dla piłkarza to problem, ale byłem też w miarę spokojny, bo nasz kapitan to doświadczony strzelec i pewnie ulokował piłkę w siatce. Dzięki temu utrzymaliśmy 4-punktową przewagę nad Radomiakiem i umocniliśmy się w czołówce.


Na zdjęciu: Krzysztof Wołkowicz (w środku) nie dokończył meczu z Radomiakiem z powodu kontuzji kolana.

Fot. Dorota Dusik