GKS Tychy. Wejść i pociągnąć zespół

Napastnik tyszan Tomas Malec strzelił w Katowicach gola, który pociągnął drużynę.


Sprowadzony przed sezonem Tomas Malec w meczu z GKS-em Katowice strzelił dla tyskiej drużyny trzeciego gola. Do bramek, którymi pieczętował zwycięstwa w Sosnowcu i z Chrobrym Głogów dorzucił trafienie podrywające zespół Artura Derbina do odrobienia dwubramkowej straty. Wszedł do gry po przerwie, ale dopiero w 82 minucie strzelił kontaktowego gola, po którym trójkolorowi błyskawicznie poszli za ciosem i ostatecznie wywieźli ze stadionu przy ulicy Bukowej jeden punkt.

– Przegrywaliśmy już 0:2, a w dodatku przeciwnicy mieli kilka okazji na podwyższenie rozmiarów swojego prowadzenia i gdyby trafili byłoby po meczu, ale w końcówce nie tylko doprowadziliśmy do remisu – mówi 28-letni napastnik ze Słowacji.

– Walczyliśmy do końca o to, żeby ten mecz wygrać, ale mamy jeden punkt i to jest też dobry rezultat. Przed tym spotkaniem zapowiadałem, że jesteśmy jedną drużyną, że tworzymy kolektyw i jeżeli komuś nie wychodzi, jeżeli ma słabszy dzień, to na ławce rezerwowych są zawodnicy, którzy mogą wejść i pociągnąć zespół. Każdy mecz jest inny więc wszyscy musimy być przygotowani, i ci którzy wychodzą w podstawowej jedenastce, i ci którzy zostają na ławce rezerwowych, bo razem gramy o jak najlepszy wynik.

Dobry punkt

Przez 45 minut pierwszej połowy meczu w Katowicach, a nawet można powiedzieć, że przez godzinę gry, cały zespół tyszan wyglądał jednak na tle rywala słabiej.

– Prawdą jest, że obydwa gole na początku meczu, praktycznie podarowaliśmy przeciwnikowi – dodaje król strzelców słowackiej ekstraklasy z sezonu 2013/2014. – Dwa nasze błędy otworzyły rywalom drogę do bramki. Katowiczanie mieli też okazje na następne trafienia, ale na nasze szczęście nie wykorzystali ich, a mieli nawet sam na sam. W drugiej połowie zaczęliśmy już grać bardziej agresywnym pressingiem, który zmuszał też przeciwników do błędów i pozwalał nam dochodzić do sytuacji bramkowych. Z mojej perspektywy najbardziej brakowało mi w naszej grze tej agresywności w zbieraniu „drugich piłek”.

Gdybyśmy to robili lepiej na pewno wynik byłby dla nas bardziej korzystny. Gdybyśmy też strzelili tego kontaktowego gola wcześniej mielibyśmy większe szanse na wygraną, bo przeciwnicy prowadzący 2:0 i nie potrafiący wykorzystać kolejnych okazji po stracie gola już byli podłamani i stąd ten nasz drugi gol. Jednak z przebiegu gry ten punkt też jest dobry.

Jak najbliżej bramki

O powrocie tyszan do gry w meczu z GKS-em Katowice zadecydowało… trafienie nogą z najbliższej odległości mierzącego niemal 2 metry wychowanka FK Melcice-Lieskove.

– To była końcówka meczu więc najważniejsze było to, żeby znaleźć się jak najbliżej bramki – wyjaśnia mistrz Słowacki i Norwegii. – Łukasz Grzeszczyk dośrodkował z rzutu rożnego, a po główkach Nemanji Nedicia i Marcina Koziny odbita przez bramkarza piłka spadła metr przed pustą bramką. Zadziałał instynkt napastnika. Znalazłem się we właściwym miejscu, bo wystarczyło żebym tylko dotknął piłki i ta wpadła do siatki. Na pewno nie był to efektowny gol, ale był nam bardzo potrzebny jako drużynie i cieszę się, że mnie się udało tego dokonać.

Na trzecim miejscu

3 minuty później po dośrodkowaniu Łukasza Grzeszczyka z rzutu wolnego tyszanie grupą ruszyli w pole karne, gdzie Nemanja Nedić, przedłużając lot piłki głową „nabił” Oskara Repkę i rykoszet zmylił Dawida Kudłę. Ten samobójczy gol ustalił rezultat, który sprawił, że GKS Tychy przedłużył swoją serię ligowych spotkań bez porażki do dziewięciu oraz utrzymał trzecie miejsce w tabeli.


Fot. Dorota Dusik