GKS Tychy. Wypadli poza szóstkę

Najbardziej żal sytuacji, w której po strzale Damian Nowaka obrońca ŁKS-u wybił piłką z linii bramkowej.


Trener Artur Derbin do niedzielnego spotkania z ŁKS-em mógł się szczycić tym, że w spotkaniach z łódzkimi zespołami nie doznał porażki.

– Kiedyś musi być ten pierwszy raz, po prostu – ze smutkiem w głosie stwierdził szkoleniowiec tyszan.

– To prawda, że jako trener nie przegrałem wcześniej ani z Widzewem, ani z ŁKS-em, ale przecież nie ma takiego trenera, czy takiej drużyny, która wszystko wygrywa. Drużyna, którą prowadzi Kibu Vicuna – mogę powiedzieć – zaskoczyła. Pewnie ten mecz z GKS-em Katowice dodał zawodnikom łódzkiego zespołu takiej pewności siebie, bo w niektórych fragmentach gry mogło to wyglądać wręcz na zbyt odważną postawę, co powodowało straty i odbierając piłkę, mogliśmy kontynuować naszą grę w ataku szybkim, bo oprócz tego, że chcieliśmy skutecznie bronić w obronie niskiej, mieliśmy też pomysł na ofensywę. Chcieliśmy odbierać atuty rywalom przez nasze skoki pressingowe czy grę w obronie wysokiej co też się nam momentami udawało, bo odbieraliśmy piłkę wysoko. Nic z tego jednak ostatecznie nie wynikało i w efekcie przyszło nam przełknąć gorycz porażki, choć mieliśmy duży apetyt, żeby powalczyć o punkty.

Zmiana strategii

Po 17 spotkaniach tyszanie mają na koncie 27 punktów i – mając jeden mecz zaległy – znaleźli się poza pierwszą szóstką. Nic więc dziwnego, że żal im teraz każdego punktu.

– Najbardziej szkoda tej sytuacji, którą miał Damian Nowak, bo mogliśmy wyrównać – dodaje szkoleniowiec GKS-u Tychy.

– Jan Sobociński wybił jednak piłkę z linii bramkowej, a po tej – trzeba sobie to uczciwie powiedzieć – jednej z nielicznych naszych okazji szybko straciliśmy gola na 2:0, który na dobrą sprawę domknął ten mecz. Jedak to było już także efektem tego, że w tym momencie mocno ryzykowaliśmy, rzucając wszystko, co mieliśmy do ataku, choćby przez mocno ofensywne zmiany w składzie, jak i w ustawieniu. Żal też, że w tym pierwszym okresie gry, kiedy byliśmy skupieni na obronie niskiej, nie ustrzegliśmy się błędu, z którego skorzystał ŁKS i zmusił nas do zmiany strategii. O ile w pierwszej połowie tych sytuacji mieliśmy jak na lekarstwo, to w drugiej połowie – pewnie też za sprawą drużyny gospodarzy, którzy oddali nam piłkę – doprowadziliśmy też do tego, że byliśmy częściej przy piłce. Musieliśmy częściej operować w ataku pozycyjnym i stworzyliśmy kilka okazji. Może nie były to szanse stuprocentowe, ale tliło się do tego, żeby zdobyć bramkę wyrównującą. Niestety tak się nie stało, a dla nas teraz czas mocno przyspiesza, bo będziemy grać co trzy dni, więc musimy się jak najszybciej otrząsnąć po tej porażce i myśleć o zaległym meczu z Koroną Kielce.

Coś ugrać

Kolejny mecz trójkolorowi zagrają już w środę, więc oprócz analizy meczu z ŁKS-em trzeba w nim znaleźć także coś, co doda drużynie animuszu.

– Na plus trzeba zapisać to, że byliśmy dobrze zorganizowani – twierdzi opiekun tyskiej drużyny.

– Nie dopuszczaliśmy przeciwnika w pole karne tak, żeby się w nim mocniej kotłowało. Natomiast nie ustrzegliśmy się kilku groźnych strzałów ŁKS-u z dystansu. A nie ma co ukrywać, że ŁKS ma sporo jakości w swoich szeregach, więc nastawialiśmy się na to, żeby zamknąć przestrzenie, o których sobie mówiliśmy przed meczem i zamknąć środek. Wiedzieliśmy też, że łodzianie będą często grać podaniami diagonalnymi, więc trzeba było też skupić po chwili uwagę w bocznych sektorach. Nie ustrzegliśmy się jednego takiego błędu i musieliśmy zmienić sposób gry. Może dzięki temu nasza gra później wyglądało już lepiej, a trzeba to podkreślić, że podjęliśmy wyzwanie i podnieśliśmy rękawicę, stając przeciwko takiej drużynie jak ŁKS i jakościowo też momentami dobrze to wyglądało. Dlatego uważam, że przegraliśmy mecz, w którym można było coś ugrać i z takim nastawieniem przygotowujemy się do kolejnego spotkania.


Fot. Łukasz Sobala / PressFocus