GKS Tychy. Z dużym poświęceniem

Licząc z jesiennymi zwycięstwami z Widzewem i Odrą Opole oraz tegorocznymi z ŁKS-em, Stomilem i Zagłębiem, piłkarze GKS-u Tychy mają już na swoim koncie pięć z rzędu spotkań z kompletem punktów.


Nic więc dziwnego, że kibice patrzą już na zespół Artura Derbina w kategoriach kandydata do walki o awans. – Tylko spokojnie proszę – mówi Artur Derbin.

– Doskonale znamy wartość słowa pokora i wiem, jak mocno trzeba pracować, żeby cieszyć się po ostatnim gwizdku ze szczęśliwego zakończenia. Ktoś kto popatrzy w zestawie wyników na rezultat naszej potyczki z Zagłębiem może powiedzieć „gładkie” 3:1, ale każdy kto widział te mecz wie, że musieliśmy zostawić na murawie bardzo dużo zdrowia i sił.

Drużyna z Sosnowca, choć zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, bardzo wysoko zawiesiła nam poprzeczkę. Wiedzieliśmy, jakie są jej atuty, podkreślałem, że zmieniła ustawienie, sposób gry i wzmocniła skład, a mimo to daliśmy się zaskoczyć.

W I połowie w grze GKS-u Tychy nie funkcjonowało to na co sympatycy wicemistrzów Polski z 1976 roku liczyli najbardziej – silnego środka oraz mocnych skrzydeł.

Pierwszy plus

– Wprowadzenie Oskara Paprzyckiego, który po kartkowej pauzie wrócił do gry, miało za zadanie wzmocnić naszą grę defensywną w środku pola – dodaje szkoleniowiec tyszan.

– Łukasz Norkowski, który bardzo dobrze spisał się w poprzednim meczu ze Stomilem, jest typem zawodnika, który na tej pozycji daje więcej w grze ofensywnej, a z Zagłębiem potrzebowaliśmy mocniejszego defensora. To wypadnięcie Oskara z rytmu gry było jednak widoczne, bo nie mógł „zaskoczyć” i miał kilka strat, z których jedna zakończyła się bramką dla gości.

Nie chciałem go jednak zmieniać po 20 minutach gry, bo w ten sposób mógłbym „spalić” bardzo potrzebnego nam zawodnika, który nie miał swojego dnia – to jest jasne, ale należy do tego zespołu. O tym jak ważnym jest ogniwem tej drużyny świadczył fakt, że po zdobyciu wyrównującego gola, wszyscy zawodnicy pobiegli do Paprzyckiego, dając mu sygnał, że hasło: „jeden za wszystkich – wszyscy za jednego” nie jest pustym sloganem.

W charakterze naszego zespołu jest bowiem wspólna odpowiedzialność za wynik i nawet gdy nie wszystko układa się tak jak sobie to założyliśmy przed meczem, nie załamujemy się. Pierwszy raz w tym roku przegrywaliśmy w meczu o ligowe punkty, ale to nas nie załamało, tylko dodatkowo pobudziło i to jest pierwszy plus, który zapisałem sobie po tym meczu.

Kluczowy szpagat

Warto podkreślić zaangażowanie, z jakim tyszanie po stracie gola dążyli do wyrównania, a symbolem tego było zagranie Łukasza Grzeszczyka, który nożycami na środku boiska wykonał podanie otwierające drogę do bramki. – Ten szpagat faktycznie okazał się kluczowy, bo skrzydłowi Kacper Piątek i Bartosz Biel, wcześniej mało widoczni, pokazali się w najbardziej potrzebnym momencie – przyznaje trener GKS-u.

– To zagranie naszego kapitana także świadczyło o tym, z jak dużym poświęceniem grała nasza drużyna w tym spotkaniu. Paradoksalnie, choć to my strzeliliśmy w końcówce I połowy wyrównującego gola i powinniśmy po przerwie spróbować iść za ciosem, to daliśmy się zepchnąć Zagłębiu do obrony.

Z jednej strony świadczy to o sile naszych rywali w tym meczu, a z drugiej strony o naszej mądrości połączonej z determinacją. Walka, ofiarność przy blokowaniu strzałów, ale także rozsądek w grze obronnej sprawił, że z tej przewagi przeciwnika wyszliśmy zabójczymi kontrami.

Zahipnotyzował bramkarza

– Przy golu Bartosza Szeligi możemy mówić o szczęściu, ale na pewno nie była to kuriozalna bramka. Faktem jest, że takie piłki wpadają do siatki najczęściej po wrzutkach z rzutów wolnych, ale tym razem taka wrzutka nastąpiła z akcji, a Wiktor Żytek w polu bramkowym zahipnotyzował bramkarza, który pozostał bez reakcji.


Czytaj jeszcze: Zagłębie bez szans. GKS Tychy z piątą wygraną z rzędu

Natomiast rajd Damiana Nowaka, od przyjęcia piłki na pierś na środku boiska po strzał z dystansu pod poprzeczkę, był efektem „dobrej zmiany”, która u nas funkcjonuje od początku tego roku. Liczę, że tak będzie również w kolejnych meczach i z tą nadzieją przystępujemy do przygotowań do czekającego nas w sobotę meczu z Sandecją Nowy Sącz – kończy Artur Derbin.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus