GKS Tychy. Znakomity powrót kapitana i lidera

Łukasz Grzeszczyk miał kilka powodów, żeby w meczu z Widzewem strzelić ważnego gola.


Dla Łukasza Grzeszczyka niedzielny mecz z Widzewem był szczególny i to z kilku powodów. Po pierwsze 34-letni pomocnik GKS-u Tychy w 2009 roku trafił do łódzkiego klubu, z którym wywalczył awans do ekstraklasy i rozegrał w niej 2 spotkania, a następnie pożegnał się z Łodzią.

Po drugie na finiszu poprzedniego sezonu, na stadionie przy ulicy Józefa Piłsudskiego, gdzie wykorzystując rzut karny w ostatnich sekundach gry ustalił wynik na 2:0 dla tyszan, po niestosownych gestach i słowach w kierunku kibiców został zdyskwalifikowany na trzy mecze. Przez to nie wystąpił w najważniejszych spotkaniach minionych rozgrywek.

Wreszcie po trzecie od miesiąca zajmował miejsce na ławce rezerwowych. Kapitan oraz lider trójkolorowych po trzech pierwszych kolejkach przestał wychodzić w wyjściowej jedenastce i w pięciu kolejnych spotkaniach pojawiał się na boisku jako zmiennik. Co najważniejsze, pracował na treningach z pełnym zaangażowaniem i kiedy znowu wyprowadził tyszan na murawę było widać, że jest w nim ta piłkarska złość i chęć pokazania, że potrafi poprowadzić zespół do sukcesu. Tak bowiem można nazwać remis 1:1 wywalczony dzięki bramce zdobytej przez kapitana trójkolorowych w doliczonym czasie gry.

Remis jak zwycięstwo

– Ten remis smakuje jak zwycięstwo – mówi kapitan tyszan. – Nie da się ukryć, że cierpieliśmy trochę w tym meczu. Widzew to jest drużyna, która fajnie operuje piłką, co pokazuje tabela, a zwycięstwa, które odnoszą są okazałe. Jest to więc bardzo dobry zespół. Dlatego taki punkt, wyszarpany w końcówce meczu ma swoją wartość. Cieszy też, że zaczęliśmy w tych ostatnich fragmentach gry stwarzać sytuacje i dochodzić do okazji bramkowych.

Możemy więc mówić, że ten remis smakuje szczególnie. To tak jakbyśmy odnieśliśmy małe zwycięstwo. Niepełne, bo mamy jeden punkt, ale jego smak jest na pewno lepszy niż z perspektywy Widzewa, który stracił zwycięstwo choć wydawało się, że miał je już na wyciągnięcie ręki.

Z dobrej strony

Łodzianie do meczu z GKS-em Tychy mogli przygotowywać się spokojnie, bo od ich poprzedniego spotkania, wygranego 3:1 z GKS-em Katowice do występu na tyskiej murawie minęło 9 dni. Natomiast tyszanie po zaległym czwartkowym meczu z Chrobrym Głogów mieli zaledwie 62 godziny na regeneracje.

– W naszym zespole było dużo zmian więc nie ma powodów, żeby doszukiwać się jakichś przyczyn naszej dyspozycji – dodaje zdobywca wyrównującej bramki w meczu z Widzewem.

– Trener dokonał rotacji w składzie. W wyjściowej jedenastce wyszło pięciu innych zawodników w porównaniu z podstawowym zespołem z czwartkowego meczu z Chrobrym. Więc nie miało to jakiegoś większego wpływu na grę. Oczywiście w jakimś stopniu jest to nie fair traktowanie drużyn, ale tak jest niestety ustawiony terminarz i my jako zawodnicy nie mamy na to wpływu. Mamy za to wpływ na to co się dzieje na boisku, na którym pokazaliśmy się z dobrej strony na tle przeciwnika, którego można nazwać kandydatem do awansu. W mojej ocenie jest.



Łodzianie mają fajny plan na grę. Fajnie operują piłką. Czuć od nich pewność siebie i widać jakość. Ale tych kandydatów jest paru, a nasza liga pokazuje, że jest zmienna. W meczu z nami w pierwszej kolejce ŁKS też bardzo dobrze operował piłką i po następnych meczach również zbierał dobre opinie gdzieś się „zaciął”. Trzeba więc walczyć w każdym meczu i grać cierpliwie, a czasem nawet cierpieć na boisku, żeby w odpowiednim momencie strzelić gola i wygrać mecz. To jest właśnie specyfika naszej ligi, w której nie trzeba grać pięknie piłką tylko skutecznie, bo to przynosi efekty.

Dla żony i dzieci

Warto też dodać, że Łukasz Grzeszczyk, którego asysta w ostatnich sekundach meczu z Chrobrym otworzyła tyszanom drogę do zwycięstwa 1:0, a gol w doliczonym czasie gry zapewnił „zwycięski” remis 1:1 w spotkaniu z Widzewem jest piłkarzem z charakterem. Gdy nie wychodził w podstawowym składzie pracował na treningach z pełnym zaangażowaniem i potwierdził na murawie, że potrafi decydować o losach spotkania. Ma do tego wsparcie w rodzinie.

– Dlatego na koniec jeszcze tylko jedno zdanie: Całusy dla żony i dzieci – zakończył Łukasz Grzeszczyk.


Fot. Dorota Dusik