Glik: Nie wiem co się z nami stało

Rozmawiali Krzysztof Brommer i Michał Zichlarz

Jak podchodzicie do drugiej porażki w Lidze Narodów, która oznacza spadek z dywizji A? To wciąż był i jeszcze jest czas na eksperymenty przed eliminacjami do mistrzostw Europy czy jednak można powiedzieć, że coś się złego dzieje?

Kamil GLIK: – Nie można powiedzieć, że nic się nie stało, bo przegraliśmy, a chyba nikt nie lubi przegrywać, zwłaszcza dwa razy w tak krótkim odstępie czasu. Każda porażka boli. Trzeba jednak walczyć, nie można się poddać. W takich momentach jak ten, rodzi się prawdziwa drużyna. Krytyki pod naszym adresem będzie sporo, ale mamy wielu doświadczonych zawodników i z krytyką potrafią sobie radzić.

We wrześniu na tle tych samych Włochów wyglądaliście jako zespół znacznie korzystniej. Co takiego się z wami stało przez tak, wydawałoby się, krótki czas?

Kamil GLIK: – Mecz meczowi nigdy nie jest równy, ale na pewno nie ma jednej przyczyny. Trudno tak to teraz wszystko dokładnie przeanalizować. Wszyscy widzieli, i my na boisku, i wy czy kibice poza boiskiem, że w meczu z Włochami szczególnie pierwsze 45 minut nie było dobre. Mieliśmy dużo szczęścia, mogliśmy przegrywać co najmniej 0:2 i tak naprawdę mecz mógłby się skończyć dla nas wcześniej. W drugiej połowie wyglądaliśmy trochę lepiej. Trudno mi powiedzieć, co się z nami stało. Na pewno nie jesteśmy innymi piłkarzami niż tymi, którzy we Włoszech rozegrali dobry mecz i przywieźli z Bolonii punkt. Ani lepszymi, ani gorszymi. Być może za miesiąc, oby, wygramy mecz reprezentacyjny i będą pytania, co takiego się stało przez kolejny miesiąc. Uważam, że po prostu zagraliśmy słabo.

Włosi zagrali jednak niemal identycznym składem w porównaniu do pierwszego, wrześniowego spotkania. Może to jest lepsza droga do tego, żeby gra zespołu wyglądała przyzwoicie?

Kamil GLIK: – Nie wiem. To są decyzje personalne każdego z trenerów. Każdy klub, każda reprezentacja, ma swoją filozofię. My postawiliśmy na pewną selekcję, wiele się zmieniło u nas. Wy, dziennikarze, także domagaliście się wielu zmian. One nastąpiły i potrzeba czasu.

Trener Jerzy Brzęczek powiedział, że mecz z Włochami był najsłabszy, odkąd został selekcjonerem. Pan też ma takie odczucia?

Kamil GLIK: – Skoro trener tak powiedział, no to tak jest…

Jak ocenia pan grę trójką pomocników, którzy tak naprawdę są nominalnie środkowymi, przez co w pierwszych połowach meczów z Portugalią i Włochami biało-czerwoni nie mieli praktycznie skrzydeł?

Kamil GLIK: – Nie ja jestem od tego. Trener wybrał taką taktykę, a nie inną. My wychodzimy i dajemy z siebie maksimum. Staramy się walczyć o zwycięstwo, obojętnie jaka jest taktyka. Na pewno w pierwszej połowie, gdy graliśmy w ustawieniu 4-3-1-2, nie wyglądaliśmy najlepiej.

Zmiana w końcówce meczu Arkadiusza Recy na Artura Jędrzejczyka pana choć trochę zdziwiła? Kibice skandowali nazwisko Krzysztofa Piątka i tę zmianę skwitowali głośnymi gwizdami…

Kamil GLIK: – Proszę mnie nie pytać o takie rzeczy, bo taka była decyzja trenera. Gdyby trener wprowadził napastnika, a i tak stracilibyśmy gola w końcówce, to wszyscy by mówili: „po co taka zmiana”.

Dla pana spotkanie z Włochami, z racji wielu lat gry w tamtejszej lidze, miało szczególny charakter i wywołało dodatkową motywację?

Kamil GLIK: – Aż tak to nie. Jedynym wyjątkiem w porównaniu do ostatnich meczów reprezentacyjnych, było to, że w niedzielę znałem większość chłopaków grających w drużynie z Italii. Osobiście dobrze się znamy z boisk i spoza nich, więc można było porozmawiać przed czy po meczu.

Przy odrobienie szczęścia mógł pan jednak strzelić gola „znajomym”, bo w końcówce doszedł pan do sytuacji strzeleckiej w polu karnym…

Kamil GLIK: – Nie zaskoczyła mnie tamta sytuacja. Dostałem dobre podanie do tyłu i postanowiłem strzelać na bramkę. Na pewno można było to lepiej wykończyć. Myślę jednak, że ode mnie nie można oczekiwać wszystkiego i tego, że będę strzelał gole, jak na zawołanie.

Z kim panu się trudniej grało – z Włochami czy z Portugalią?

Kamil GLIK: – Oba zespoły można nazwać klasowymi. Było widać, że mają wiele indywidualności, ale są także silnie jako całość, czyli zespół. W ofensywie jedni i drudzy byli bardzo groźni. Każdy mecz jest trudny i jak nie podejdzie się do niego w stu procentach skoncentrowanym, to każdy rywal może narobić ci kłopotów.

Jak pan w ogóle ocenia Stadion Śląski? W tym roku grał pan po raz trzeci na tym zmodernizowanym stadionie. Ma pan nadzieję, że w miarę szybko znów tutaj zagracie?

Kamil GLIK: – Chciałbym, żeby reprezentacja grała w Chorzowie jak najczęściej, bo dla mnie, jako osoby ze Śląska, jest to bardzo ważny stadion. Są jednak sprawy formalne, podpisanie umowy itd., więc pewnie najbliższe mecze o punkty będą musiały się odbyć w Warszawie.

Październikowe zgrupowanie to już historia, teraz wraca pan do AS Monaco, a tam już nowy trener i to nie byle kto, bo Thierry Henry. Cieszy się pan z możliwości trenowania pod okiem świetnego, byłego napastnika?

Kamil GLIK: – Teraz jeszcze myślami jestem przy ostatnich meczach reprezentacji. Mam chwilkę na odpoczynek i będę przygotowywał się z drużyną klubową. W Monako czeka mnie potem sporo pracy. Pamiętam Henry’ego z reprezentacji Francji, która odnosiła wielkie sukcesy. Był na pewno świetnym piłkarzem. Dla mnie to bardzo dobry wybór.

Dużo dyskutuje się o samej Lidze Narodów i formule tych rozgrywek. Pan, jako doświadczony zawodnik, jak ją ocenia?

Kamil GLIK: – Myślę, że są to fajne i ciekawe rozgrywki. Skoro, z tego co widziałem na żywo i w telewizji, na stadiony przychodzą komplety lub niemal komplety kibiców, to znaczy, że ludzi to interesuje. Uważam, że jest to lepsze niż zwykłe mecze towarzyskie.