Gliwiczanie ambitnie wyrwali zwycięstwo

Gliwiczanie z pierwszym zwycięstwem w sezonie. Wygraną z faworyzowaną Legią Warszawa zapewnił im równo z końcową syreną Matthew Williams.


Drużyny do rywalizacji przystępowały w odmiennych nastrojach. GTK dwa pierwsze mecze przegrało i to wysoko, Legia z kolei do Gliwic przyjechała z kompletem wygranych. Wydawało się zatem, że warszawianie nie będą mieli problemów z zapisaniem na swoje konto kolejnego zwycięstwa. Trener Wojciech Kamiński doceniał jednak klasę rywali.

– Gliwiczanie źle wystartowali i z pewnością będą się chcieli odbudować. Nie ma u nas hurraoptymizmu. W szatni przestrzegaliśmy zawodników przed GTK. To bardzo dobry zespół, ma potencjał, potrafi grać – tłumaczył opiekun Legii.

Robert Witka, trener GTK, natomiast zapowiadał, że jego zespół nie podda się w szatni i podejmie rękawicę. – Musimy być skoncentrowani, walczyć, zaprezentować trochę tzw. „brudnej gry”. Przede wszystkim musimy wymazać z głów poprzednie porażki – mówił.

Pierwsze minuty wskazywały, że gospodarze wzięli sobie do serca słowa swojego szkoleniowca i zaczęli dobrze. Już w pierwszej akcji Keyshawn Woods trafił „trójkę”. Za chwilę powtórzył swój wyczyn, a kolejne punkty dołożył Ramstedt i GTK prowadziło już nawet 8:3.

Przyjezdni błyskawicznie odpowiedzieli. Grali szybciej, dokładniej, bardziej zespołowo i przede wszystkim skuteczniej. Formą błysnął Łukasz Koszarek. Doświadczony rozgrywający grał jak profesor. Wykorzystywał każdy błąd rywali. Na boisku widział wszystko. Zaskakującymi podaniami rozbijał defensywę GTK. Gdy trzeba było sam kończył akcję. Legia w drugiej kwarcie miała już dziesięć punktów przewagi (38:28). Długo kontrolowała mecz. Wprawdzie gospodarze byli w stanie nawiązać walkę, zbliżali się do warszawian, ale ci zawsze odpowiadali.

Miejscowi nie dawali jednak za wygraną. Walczyli dzielnie. Po przerwie przebudzili się wreszcie liderzy: Jabarie Hinds, Woods i Roberts Stumbris. Ten pierwszy szalał na boisku. Był pierwszy w ataku, zbierał i podawał. I choć nie zawsze z jego starań wychodziło coś dobrego dla zespołu, swoją ambicją i entuzjazmem pchał go do przodu.

Warszawianie pod naciskiem stracili pewność siebie. Ich akcje były wolne i schematyczne, a indywidualne popisy Joshuy Sharkey’a nic nie wnosiły. Zwykle tracił piłkę. – Wydawało nam się, że kontrolujemy wynik. Utrzymywaliśmy 8-10-punktową przewagę. Straciliśmy jednak rytm, a gliwiczanie zaczęli trafiać za trzy punkty – przyznał Grzegorz Kulka, podkoszowy Legii.

W 36 min gospodarze doprowadzili do remisu, a chwilę później po rzucie Stumbrisa wyszli nawet na prowadzenie 73:71. Zaczęły się emocje. Na 24 sekundy przed końcem Sharkey doprowadził do remisu 75:75), ale akcję na zwycięstwo mieli gliwiczanie. Fatalnie zachował się Woods, który zdecydował się ba bardzo trudny rzut i trafił tylko w obręcz. Szybko się zrehabilitował, bo zebrał piłkę i podał do Williamsa. Amerykanin pokazał, dlaczego, wprawdzie tylko miesiąc, był w NBA. Równo z syreną przymierzył zza łuku i po chwili utonął w objęciach kolegów. – Tym meczem zmazaliśmy plamę po naszym pierwszym występie z MKS Dąbrowa Górnicza. Wygraliśmy walką. Tego zwycięstwa potrzebowaliśmy jak tlenu – przyznał Filip Put, skrzydłowy GTK.


GTK Gliwice – Legia Warszawa 78:75 (19:25, 17:20, 22:20, 20:13)

GLIWICE: Ramstedt 11, Put 6, Stumbris 10 (2×3), Woods 23 (5×3), Hinds 16 (1×3) – Williams 12 (4×3), Gołębiowski, Wiśniewski. Trener Robert WITKA.

WARSZAWA: Sharkey 10 (1×3), Abdul-Rakhman 14 (1×3), Kulka 5 (1×3), Cowels 14 (3×3), Kemp 6 – Wyka 4, Koszarek 14 (3×3), G. Kamiński 4, Skifić 4. Trener Wojciech KAMIŃSKI.


Na zdjęciu: Matthew Williams wykazał się refleksem. Równo z syreną końcową zapewnił wygraną GTK Gliwice.

Fot. Tomasz Kudała/PressFocus