Głowa zadecydowała

Tomas Pekhart w Polsce udowodnił na pewno jedną rzecz – głową to on grać potrafi. Właśnie w ten sposób czeski snajper zdobył jedynego gola w starciu z Wisłą.


Jedną z bardziej zastanawiających rzeczy przed tym meczem była absencja jednego z najlepszych obecnie piłkarzy Legii, Domagoja Antolicia. Chodzą słuchy, że 30-letni Chorwat znajduje się na czele listy życzeń tureckiego Goeztepe, ale tak naprawdę nie było wiadomo, czy warszawski pomocnik nie gra z powodu transferu, czy… po prostu dostał wolne.

Asekuracyjne podejście

Spotkania Wisły z Legią nie są może najbardziej elektryzującym pojedynkiem ekstraklasy, ale to jednak derby Mazowsza. Od momentu awansu płocczan do ekstraklasy w 2016 roku oba kluby mierzyły się ze sobą 9 razy i – wbrew temu, co mogłoby się wydawać – „Nafciarze” w tych meczach nie wypadali wcale tak źle! Trzykrotnie udało im się wygrać, a raz zremisowali, co biorąc pod uwagę znaczącą różnicę w potencjale obydwu ekip, należy uznać za naprawdę przyzwoity wynik.

W piątek jednak Wisła od samego początku nie dawała żadnych sygnałów, że można po niej oczekiwać jakichś fajerwerków. Gospodarze nie mieli kompletnie żadnego pomysłu na podejście Legii, grali mocno asekuracyjnie, w czym pomagało też stosowane ostatnio przez trenera Radosława Sobolewskiego ustawienie z trzema środkowymi obrońcami. W ataki angażowała się mała liczba graczy, co z jednej strony ułatwiało przyjezdnym neutralizowanie prób przeciwnika, ale z drugiej utrudniało dostanie się pod bramkę Krzysztofa Kamińskiego. Inna sprawa, że legioniści także nie prezentowali żadnej kosmicznej formy i raczej nie przemęczali się, choć to oni dyktowali boiskowe warunki.

Wynik do przewidzenia

Kilka razy goście zrobili sporo szumu pod bramką Wisły. Już w 10. minucie Andre Martins uderzył w poprzeczkę, a kilka sekund później Bartosz Kapustka z bliska trafił wprost w Kamińskiego. Legia miała wyraźną przewagę, którą udokumentowała w 30. minucie, gdy jakby od niechcenia precyzyjne dośrodkowanie wykonał Filip Mladenović, a Tomas Pekhart, wyprzedzając Alana Urygę, głową umieścił piłkę w siatce. Chwilę później podwyższyć mógł natomiast Jose Kante.

Druga połowa rozpoczęła się jednak…od ataków „Nafciarzy”, którzy zaczęli grać odważniej i wyżej. Ich ofensywę rozruszał nieco wprowadzony Dawid Kocyła, który kilka razy dał się we znaki warszawiakom. Pomniejsze okazje mieli Damian Rasak czy Cillian Sheridan, ale najlepszą sytuację miał zdecydowanie w 76. minucie Patryk Tuszyński. Były napastnik Piasta Gliwice odnalazł się niepilnowany po dośrodkowaniu Mateusza Szwocha, ale jego uderzenie głową minimalnie minęło słupek, choć powinno wpaść do siatki.

Wisła atakowała przez prawie całe 45 minut, ale ostatecznie nic to nie dało. Wynik w pewnym sensie… był do przewidzenia, ponieważ to już czwarty z rzędu mecz tych zespołów w Płocku zakończony rezultatem 1:0.


Wisła Płock – Legia Warszawa 0:1 (0:1)

0:1 – Pekhart, 30 min (głową, asysta Mladenović)

WISŁA: Kamiński – Żuk (46. Kocyła), Zbozień, Michalski, Uryga, Garcia – Rasak (86. Pyrdoł), Lesniak – Gjertsen (46. Lagator), Sheridan (65. Tuszyński), Szwoch (46. Ambrosiewicz). Trener Radosław SOBOLEWSKI. Rezerwowi: Wrąbel, Merebaszwili, Kondracki, Szumilas.

LEGIA: Boruc – Karbownik (66. Stolarski), Remy, Jędrzejczyk, Mladenović – Kapustka (83. Lopes), Slisz, Martins (83. Rosołek, Luquinhas – Kante (69. Gwilia), Pekhart 6. Trener Aleksandar VUKOVIĆ. Rezerwowi: Cierzniak, Lewczuk, Rocha, Cholewiak, Astiz.

Sędziował Krzysztof Jakubik (Siedlce). Widzów 1300. Żółte kartki: Uryga (34. faul), Garcia (50. faul), Szwoch (61. faul) – Slisz (42. faul), Jędrzejczyk (76. faul), Mladenović (79. faul)
Piłkarz meczu – Filip MLADENOVIĆ


Na zdjęciu: Legia nie porwała swoją grą, ale ostatecznie pokonała płocką Wisłę.

Fot. Adam Starszyński/PressFocus