Dzięki nim mecze Wisły z Legią elektryzowały jeszcze bardziej. Krwi nie brakowało

Coś było między nimi. Jakaś iskra, która zapalała się, gdy tylko pojawili się na jednym boisku w barwach przeciwnych drużyn. – Z perspektywy lat to jest nawet zabawne. Prawda bowiem jest taka, że obaj wiedzieliśmy, że znów będzie to samo – mówi Cezary Kucharski. To była typowa walka „oko za oko, ząb za ząb”.

 

Zaplanowana zemsta

Wiosna 2003 roku. Jesienią w Warszawie górą była Legia Warszawa, teraz jest już kwiecień i legioniści przyjechali do Krakowa na mecz rewanżowy. Prywatny rewanż szykował Arkadiusz Głowacki. Na zakończenie tamtego, jesiennego meczu wyglądał jak weteran wojenny. Najpierw Stanko Svitlica rozbił mu łuk brwiowy. Potem do akcji wkroczył Kucharski. Strzelił gola na 3:2, a ułamek sekundy później kopnął wiślaka w szyję. Na boisku wybuchła wielka awantura, a Kucharski otrzymał jedynie żółtą kartkę.

Gdy więc rozpoczął się mecz rewanżowy, Arkadiusz Głowacki miał w głowie jedną myśl: „Trafić Kucharza”. Trafił go dość szybko, zaraz na początku meczu zaatakował rywala ostrym wślizgiem. – To było zaplanowane – uśmiecha się dziś niewinnie. Sędzia przeoczył to zagranie, zemsta się powiodła, Wisła wygrała 2:1 i odzyskała tytuł mistrzowski.

– Starcia z Legią były elektryzujące także ze względu na osobę Czarka – zapewnia Głowacki. Ta ich wojna na dobre wybuchła, gdy Głowacki trafił do Wisły, a Kucharski wrócił do Legii z krótkiego pobytu w Stomilu Olsztyn. W 2000 roku, gdy legioniści zremisowali w Krakowie 3:3, Głowacki musiał opuścić boisko zaraz na początku spotkania.

– Arek próbował zrobić mi krzywdę, ale ja umiejętnie się broniłem i w efekcie trafiłem go w czoło. Wyskoczył mu duży guz i nie był w stanie dalej grać – wspomina Kucharski. – Pękła mi jakaś żyłka i na czole wyrosła mi wielka mandarynka. Wystraszyłem się, bo to była moja pierwsza tego typu kontuzja – opisuje jego rywal.

 

Nieprzespane noce

W tamtym czasie, gdy Wisła grała z Legią, Arkadiusz Głowacki i Cezary Kucharski często trafiali do notesu sędziego…

Wróćmy do meczu z jesieni 2002, gdy Kucharski kopnął Głowackiego w szyję. Na ekranach telewizora wygląda to jak brutalny, niewytłumaczalny atak, ale wiślak usprawiedliwia swojego vis a vis. – Czarek miał w tym meczu za uszami, ale w tej sytuacji to ja wpadłem na niego, gdy oddawał strzał. To ja zrobiłem mu krzywdę, a nie on mnie – wspomina obecny dyrektor sportowy Białej Gwiazdy.

Kucharski potwierdza. – Wspominam ten mecz często. Przyjechała do nas wielka Wisła prowadzona przez Henryka Kasperczaka. Do przerwy przegrywaliśmy 1:2, a rywale mieli więcej atutów piłkarskich niż my. W przerwie meczu mówiliśmy o tym, by sprowokować wiślaków. Sprawić, aby skupiali się nie na grze w piłkę, a na walce z nimi – wspomina były piłkarz Legii Warszawa. – Zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy ostro zaatakowałem Marcina Baszczyńskiego, a potem była ta sytuacja z Arkiem – dodaje.

– Strzeliłem gola, a padając na murawę poczułem, że Arek atakuje mnie wślizgiem w okolicy żeber. Poczułem ogromny ból. Wślizg w żebra? To nie zdarza się często. Byłem wściekły, więc instynktownie zrobiłem ruch nogą i go trafiłem. Sędzia miał prawo dać mi za to zagranie czerwoną kartkę, ale zrobiło się ogromne zamieszanie i pozostałem na boisku do końca spotkania – opisuje. – Pamiętałem ten cios ponad miesiąc. Miałem mnóstwo nieprzespanych nocy, bo ból żeber uniemożliwiał położenie się do łóżka. Wtedy jednak najważniejsze było to, że wygraliśmy to spotkanie – dodaje.

 

Kucharski: Nawet VAR by mnie nie powstrzymał

Obaj zgodnie zapewniają, że i wtedy i dziś ich relacje poza boiskiem układały się bardzo dobrze. – Mam do Arka duży szacunek. Wspólnie byliśmy na mistrzostwach Świata w 2002 roku i złapaliśmy fajny kontakt. Nawet po tych najbardziej brutalnych zagraniach nie było wzajemnych pretensji. Nikt na nikogo się nie obrażał. Arek był liderem w Wiśle, ja w Legii i to my dawaliśmy swoim zespołom sygnał do ataku, stąd taka postawa w meczach przeciwko odwiecznemu rywalowi. Mentalnie, jako sportowcy, byliśmy do siebie bardzo podobni. Zabawne jest to, że obaj mieliśmy świadomość, że przy okazji kolejnego meczu znów się zacznie – podkreśla Kucharski.

Dziś z ich rywalizacji pozostają tylko wspomnienia, głównie wesołe. – W dobie VAR coś takiego nie byłoby możliwe, bo teraz tego typu zagrania szybko są wychwytywane – zauważa Głowacki. – Pewnie tego typu sytuacje kończyłyby się dwiema czerwonymi kartkami. Podejrzewam jednak, że nawet VAR nie byłby w stanie sprawić, bym się opanował i nie oddał Arkowi za jego zagranie. Musiałbym pewnie pogodzić się z czerwoną kartką i tyle – dodaje były piłkarz Legii.

Niedzielne spotkanie zobaczy w roli kibica, bo z Legią nie jest już związany. Inaczej jest w przypadku Arkadiusza Głowackiego. Były kapitan drużyny nadal pracuje na stanowisku dyrektora sportowego, choć przed meczem z Pogonią (2:3) złożył rezygnację. Wspólnie ustalono potem, że pozostanie na stanowisku do końca sezonu. Później Wisła będzie musiała znaleźć nowego dyrektora.

 

Arkadiusz Głowacki i Cezary Kucharski w meczu Legia - Wisła
Rywalizacja Głowackiego z Kucharskim zawsze dodawała smaczku meczom Wisły z Legią. fot. Włodzimierz Sierakowski /400mm.pl