Głowy do poprawki!

Rozjechaliśmy się mentalnie, stąd nasze ostatnie niepowodzenia. Ale mam nadzieję, że zły czas jest już za nami – przekonuje tyski napastnik, Filip Komorski.


Hokeiści GKS-u Tychy po dwóch rundach na wszystkich patrzyli z góry i nic nie wskazywało, że mogą w tej mierze pojawić się zakłócenia. Aż trudno uwierzyć, że początek trzeciej części sezonu zasadniczego jest w ich wykonaniu tak mizerny. W 5 spotkaniach zdobyli zaledwie 6 „oczek”, strzelając 14 goli, a tracąc aż 18. Porażkę w Sanoku 1:3 potraktowaliśmy jako „wypadek przy pracy”, bo tyszanie mieli przewagę, lecz zawiodła skuteczność. Jednak nikt pamięta, kiedy obrońcom tytułu mistrzowskiego zdarzyły się na własnym lodzie dwie porażki z rzędu. Najpierw ta bolesna 2:7 z Jastrzębiem oraz z Katowicami 3:4 po dogrywce.

Nieodpowiedzialne zachowanie

– Takiej drużynie, jak nasza, nie przystoi tracić 7 goli w żadnym meczu, a co dopiero na własnym lodzie – mówi napastnik GKS-u, Filip Komorski, który w okresie letnim chyba najdłużej w zespole walczył z koronawirusem i jego skutkami.

– Nasze nieodpowiedzialne zachowanie w meczu z Jastrzębiem sprawiło jednak, że ponieśliśmy klęskę. Gra w obronie wołała o pomstę do nieba. Długo się zastanawiałem nad tym, co się stało, rozmawialiśmy też z kolegami w szatni. Bo jak się patrzy na treningach na każdego z osobna i na zespół, to nikt, by nie przypuszczał, że właśnie ci zawodnicy mogą przegrać 2:7. Nie do pomyślenia! Zauważyłem taką prawidłowość we wcześniejszym meczu z Unią (5:4 po karnych – przyp. red.) oraz późniejszym z Katowicami (3:4 po dogrywce – przyp. red.), że gdy tracimy gola, ucieka również pewność siebie. Nagle uchodzi z nas powietrze i idziemy w złą stronę. Nigdy wcześniej nie obserwowałem takiego zachowania; było wręcz odwrotnie. Gdy straciliśmy bramkę, jeszcze bardziej dociskaliśmy rywala i w końcu odnosiliśmy wygraną. To chyba wszystko dzieje się w sferze mentalnej, po prostu w naszych głowach tkwi problem… Musimy z tym sobie poradzić.

Wyjść z dołka!

Frustracja w GKS-ie pewnie była spora i każdy zdaje sobie sprawę, że z tego dołka trzeba wyjść jak najszybciej, bo przecież – jak sami zawodnicy mówią – tej drużynie nie wypada tak się prezentować. Na pewno pandemia sprawia, że wszystkim pracuje się trudniej i to może być pewne usprawiedliwienie. Ale też wszystkie drużyny są w podobnej sytuacji.

Najskuteczniejszy strzelec drużyny (13 goli) dodaje:

– W poprzednich sezonach też zaliczaliśmy w listopadzie czy na początku grudnia obniżkę formy. Ale teraz jednak polecieliśmy w jeszcze większy dół. Po przegranej z Katowicami po raz kolejny nie było miło, a przed nami był jeszcze wyjazd do Nowym Targu, gdzie o punkty zawsze bywa trudno.

Dodatkowa mobilizacja

Andrej Gusow przez 2,5 roku był trenerem GKS-u Tychy, świętując z nim mistrzostwa kraju. Obecnie odpowiada za wyniki Podhala. Tyskich hokeistów przed spotkaniami z „Szarotkami” nie trzeba było mobilizować, bo wielu z nich ma byłemu trenerowi coś do udowodnienia. Skończyło się na 3:0 dla tyszan.

– Przed i po meczu były z trenerem Gusowem żarty i drobne uszczypliwości, ale z uśmiechem – wyjawia Komorski.

– Jednak na lodzie była przede wszystkim odpowiedzialna gra. Nie było w niej fajerwerków i w każdej tercji dokładaliśmy kolejnego gola. W pierwszym meczu w Nowym Targu pamiętam, że z hokeistów zmieniliśmy się w bokserów i każda drużyna wyprowadzała skuteczny atak. Skończyło się na 5:4, a w kolejnym spotkaniu nasze wyrachowanie sprawiło, że nic nie straciliśmy, zwyciężając 3:0. To w dużej mierze zasługa świetnej postawy Johna Murraya. W sumie w ten oto sposób poprawiliśmy sobie nastrój. Żeby był jeszcze lepszy, musimy wygrać w Krakowie. Pragniemy zakończyć ten rok ligowy zwycięstwem i potem spokojnie przygotowywać do półfinałowego spotkania Pucharu Polski z Unią Oświęcim. Od kilku sezonów nasze święta są nieco skrócone, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie, byśmy nie grali w Pucharze Polski. To również jest obowiązkiem tej drużyny. Będziemy mieli trochę czasu, by spokojnie popracować przed finiszem w sezonie zasadniczym. Jesteśmy zgraną paczką, ale to wcale nie oznacza, że w trudnych sytuacjach, a przecież takie były, nie mówimy, co nam leży na sercu. Mam nadzieję, że zły czas mamy już za sobą i skupiamy się na meczu w Krakowie – mówi na pożegnanie tyski napastnik.


Czytaj jeszcze: Głową w mur…

Komorski zwrócił nieco wcześniej uwagę na grę obronną zespołu, działacze doszli zresztą do wniosku, że ta formacja wymaga wzmocnień. Po kilku dniach testów kontrakt podpisał 25-letni Fin Konsta Mesikaemmen (185 cm/85 kg), mający 10 występów w najwyższej fińskiej lidze; grał też na jej zapleczu. Poprzedni sezon i kilka miesięcy bieżącego spędził na Słowacji. Grał najpierw w Dukli Michalovec, ale do Tychów przybył Dukli Trenczin. Oby tylko szybko zaadaptował się w nowym towarzystwie.


Na zdjęciu: Filip Komorski (z prawej) ma już na koncie 23 pkt (13 goli+10), ale – jak sam twierdzi – indywidualne osiągnięcia schodzą na dalszy plan, przy celu, jakim jest kolejny tytuł mistrza Polski.

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus