Głupsi nie jesteśmy, ale…

Adam GODLEWSKI: Jak ocenia pan występ naszych pucharowiczów w dwóch początkowych rundach?

Maciej BARTOSZEK: – Jestem przede wszystkim pod wrażeniem rewanżu Jagiellonii w Portugalii. Zagrała na naprawdę wysokich obrotach, było wiele emocji, ale najważniejsze, że wicemistrz Polski konsekwentnie przez cały mecz dążył do awansu. Bez kompleksów, z dużą skutecznością, choć oczywiście nie uniknął też błędów, które skutkowały golami dla Rio Ave. Determinacja i wiara, jaką białostoczanie zaprezentowali w Portugalii bardzo dobrze wróży przed kolejną rundą. Dobrym prognostykiem jest również fakt, że umieli połączyć występ w pucharach z walką w ekstraklasie, gdzie wygrała trudne spotkanie z Wisłą Kraków. Wygląda na to, że Jaga sama napędza się na kolejne zwycięstwa. I oby właśnie tak było!

Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus

Taras Romanczuk zasłużył postawą na początku sezonu na powołanie od Jerzego Brzęczka?

Maciej BARTOSZEK: – Romanczuk od dłuższego czasu znajduje się na krzywej wznoszącej, jego gra jest coraz bardziej dojrzała, i to nie umknęło uwadze Adama Nawałki, który zaprosił Tarasa na konsultację i z bliska przyjrzał mu się na zgrupowaniu. Z jakiegoś powodu nie uznał jednak, że czas pomocnika Jagiellonii w naszej kadrze już nadszedł. Dlatego decyzje personalne pozostawmy obecnemu selekcjonerowi, który zapewne na dzień dobry zechce zrobić szeroki przegląd kadr.

Jagiellonia to zielona wyspa na pucharowej mapie, nawet bowiem Lech, który także wywalczył awans do III rundy LE, męczył się okrutnie.

Maciej BARTOSZEK: – Kolejorz potrzebował aż 120 minut, aby wykazać wyższość nad Białorusinami, ale trzeba poznaniakom oddać, że mieli bardzo fajną, otwartą i odważną prawie całą pierwszą połowę. Zademonstrowali duży potencjał, a przede wszystkim pokazali pomysł trenera na to spotkanie. Na szybkie zdobywanie terenu, i budowane przemyślanymi podaniami akcje, które mogły się podobać. W drugiej części odniosłem wrażenie, że lechici zupełni zmienili taktykę i chcieli przećwiczyć grę z kontrataku. Ten manewr okazał się ryzykowany, i nie wypalił, ale… zwycięzców się nie sądzi. To co nie udało się w drugiej części, powiodło się w dogrywce, więc wypada jedynie pogratulować przeskoczenia kolejnej pucharowej przeszkody. Później w lidze, we Wrocławiu, Ivan Djurjević mocno porotował składem, ale także osiągnął efekt. Fakt, nowy trener Kolejorza nie może narzekać na brak fartu, ale nie czyniłbym z tego zarzutu. Taka jest już natura piłki, że szczęście bywa nieodzowne. Zwłaszcza w pucharach. Kolejni rywala Kolejorza mają się więc o co martwić.

Lech to swego rodzaju ewenement w Polsce, Djurdjević jako jedyny dotąd w kraju przeszedł suchą nogą do gry z trzema stoperami.

Maciej BARTOSZEK: – Trzeba Ivanowi oddać, że ta taktyka w Poznaniu się sprawdza, ale nie wolno przy tym pomijać oczywistego faktu, iż aby w ogóle próbować różnych systemów, trzeba mieć do nich odpowiednich wykonawców. Gra trójką z tyłu wymaga przede wszystkich od wahadłowych dużej inteligencji i jeszcze większego zdrowia.

Najboleśniej przekonał się o tym były już trener Legii Dean Klafurić, który zdecydował się na bardzo ryzykowne przemodelowanie zespołu w sytuacji, kiedy brakowało fizyki. Niedostatek motoryki widoczny jest zresztą także po powrocie mistrzów Polski do schematu z czterema obrońcami. Stołeczny zespół nadal jest ewidentnie pod formą, co pokazał także ligowy mecz z Lechią Gdańsk, w którym najpierw warszawianie dali się gościom zepchnąć, a potem, kiedy już przejęli inicjatywę, nie kreowali bramkowych okazji. To pierwszy punkt do przemyśleń dla trenera Aleksandara Vukovicia.

Dla trenera? A nie dla właściciela, który zapomniał o zatrudnieniu rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia?

Maciej BARTOSZEK: – Nie ma teraz w Legii teraz zawodnika o charakterystyce choćby zbliżonej do Vadisa Odjidji-Ofoe, ale problem, z którym zmaga się ten klub jest bardziej złożony. Ponownie bowiem znalazł się w momencie, kiedy jeden trener budował zespół, drugi próbował zmienić system gry, a teraz pożar musi gasić – na dodatek tymczasowo – jeszcze ktoś inny. I to jest główny czynnik wpływający na brak spójnej wizji gry warszawskich piłkarzy. Zakładam bowiem, że szkoleniowiec, który podpisywał się pod transferami miał pomysł na drużynę nawet bez typowego rozgrywającego.

Klafurić dokonał w zasadzie niemożliwego odpadając ze Spartakiem Trnawa, który na Słowacji Legii potrafiła ograć w dziewiątkę.

Maciej BARTOSZEK: – Dla wszystkich w kraju jest to bolesna porażka, Legia miała być przecież wizytówką polskiej piłki. Stawiam zresztą tezę, że gdyby była w optymalnej formie fizycznej, to wyeliminowałaby Spartaka nawet kończąc w podwójnym osłabieniu mecz rewanżowy. Jeśli zresztą dokładnie przeanalizujemy wszystkie kartki dla Marko Vesovicia i Domagoja Antolicia, to okaże się, iż nie tylko przemotywowanie było przyczyną upomnień.

W pierwszej bowiem kolejności – brak zwrotności i szybkości, który przekładał się na kłopoty w pojedynkach z rywalami większości legionistów. Mistrz Polski wygrał na Słowacji umiejętnościami, bo te niewątpliwie ma znacznie wyższe, martwi natomiast to, co dzieje się w szatni, wypowiedzi czołowych graczy nie napawają optymizmem przed kolejnymi rundami eliminacji LE.

Ma pan na myśli Mirosława Radovicia i Michała Kucharczyka, którzy pozwolili sobie na krytykę nowych zawodników?

Maciej BARTOSZEK: – Choć wypowiedź Kucharczyka nie była jednoznaczna, to zestawiona z wcześniejszą opinią Radovicia i w kontekście zdjęcia Carlitosa z boiska już w przerwie meczu z Lechią, musi zastanawiać. I to mocno. Drużyna Legii w ostatnim czasie zatraciła swoje DNA, i to jest najbardziej frustrujące. Potencjał jest duży, na pewno na miarę awansu do grupy Ligi Europy, tymczasem kibice martwią się o wynik najbliższej rywalizacji z Luksemburczykami. Sytuacja, do której dopuszczono nie powinna w ogóle mieć miejsca, w moim odczuciu niektórzy piłkarze, a zwłaszcza jeden, mają zbyt duży wpływ na rozwój wydarzeń w klubie i zespole, a nie jest to wpływ pozytywny.

Mówi pan o Radoviciu?

Maciej BARTOSZEK: – Nie będę wskazywał konkretnych nazwisk, bo to byłoby już wchodzenie w buty właściciela klubu. Teraz powinno liczyć się jedynie to, że budżet Legii można jeszcze tego lata uratować, awans do Ligi Europy pozostaje w zasięgu mistrza Polski. Jego brak, oznaczałby finansową katastrofę, tyle że o podłożu sportowym, bo nie da się budować poważnego klubu przy takiej częstotliwości zmian na ławce trenerskiej.

Górnik zawiódł w pucharach jeszcze bardziej od Legii?

Maciej BARTOSZEK: – Nikt nie miał prawa oczekiwać po zabrzanach cudów w eliminacjach Ligi Europy. Po odejściu Damiana Kądziora, Rafała Kurzawy, Mateusza Wieteski i nieobecności Pawła Bochniewicza, Górnik trzeba było zdefiniować zupełnie od nowa, bo drużyna, która grała fajny futbol przed wakacjami przestała po prostu istnieć. Na poziom z poprzedniego sezonu trzeba będzie trochę poczekać, o ile w ogóle uda się do niego nawiązać w obecnych rozgrywkach.

Szkoda, że klub z Zabrza nie zarobił godziwie na wspomnianych odejściach, ale tak krawiec kraje jak mu materiału staje. Trudno było tuż po awansie z pierwszej ligi przewidzieć, że Górnik zawojuje ekstraklasę, a później klub był już bezradny, gdy Kurzawa postanowił nie przedłużać kontraktu. Na szczęście obyło się bez Klubu Kokosa u związanego z tym niesmaku, i do końca umowy zabrzanie wykorzystywali piłkarską klasę Rafała. To świadectwo dużej dojrzałości.

Górnik nie zdobył nawet punkciku do rankingu krajowego UEFA z piątym zaledwie zespołem na Słowacji w poprzednim sezonie. Może zatem problem jest systemowy i należałoby się zastanowić na zmianą formuły naszych rozgrywek?

Maciej BARTOSZEK: – Nie szukałbym usprawiedliwienia w liczbie rozgrywanych u nas meczów lub w terminarzu. Po to zrobiliśmy reformę ekstraklasy, aby grać więcej. Skoro zresztą Słowacy, i generalnie cały Wschód, dostosowali się do takich wymogów, to my także musimy. OK., pucharowicze, którzy wystartowali od pierwszej rundy eliminacji mają do rozegrania przez dwa letnie miesiące po 16 spotkań, ale po to klubowe kadry liczą po 25 piłkarzy, żeby poradzić sobie i taką dawką meczów.

Tyle że w Polsce mówi się o pucharowym pocałunku śmierci i wskazuje na syndrom Waldemara Fornalika w Ruchu Chorzów, który w jednym sezonie walczył o podium, zaś w następnym – bronił się przed spadkiem.

Maciej BARTOSZEK: – Przytoczone slogany od dawna nie są aktualne. Co więcej – nie dotyczą jedynie Legii. Przecież zarówno Lech, jak i od niedawna Jagiellonia, potrafią już co roku – mimo niezwykle intensywnego lata – meldować na ligowym podium. Klub z Podlasia jest naprawdę bardzo fajnie budowany, małymi krokami, ale konsekwentnie. Poprzedni szkoleniowiec Michał Probierz wraz z zarządem z Białegostoku wykonali kawał świetnej roboty i zapoczątkowali trwały i stabilny trend. Zaś trener Ireneusz Mamrot odpowiednio włączył się w ten proces.

Dlatego sytuacja Jagiellonii jest teraz tak korzystna.

Skoro to polscy szkoleniowcy pomogli wydźwignąć Jagiellonię na historycznie najwyższy poziom, to dlaczego właściciele innych klubów nadal wyżej cenią niedoświadczonych i nieznanych trenerów zza granicy?

Maciej BARTOSZEK: – Często nie szanujemy tego, co mamy pod ręką. Tymczasem najgorszy jest brak własnego planu, na przykład takiego, jakim może pochwalić się właśnie Jagiellonia, i który próbuje wdrażać na przykład Górnik. Nadal bardzo często staramy się kopiować rozwiązania z innych krajów, choć kopia zawsze będzie gorsza od oryginału. Także z uwagi na uwarunkowania kulturowe.

Zamiast iść własną drogą, ulegamy modom, a jeśli nawet sparzymy się jakimś nurtem, to zaczynamy naśladować inny. To zastanawiające o tyle, że nie jesteśmy głupsi, nie mamy mniej inteligentnych prezesów, trenerów i piłkarzy niż sąsiedzi, a nawet niż na Zachodzie. OK., pewnie jesteśmy biedniejsi, ale tym bardziej strategie sportowe powinny być oparte o naszą specyfikę, nasze możliwości i nasze charaktery. A dopóty, dopóki będziemy jedynie powielać, wyniki nie będą zgadzać się z oczekiwaniami. Koniec i kropka.