Goczałkowice mają defensywę do poprawki

Goczałkowiczanie świetnie zaczęli, zdobyli dwie bramki, przez pół godziny grali w liczebnej przewadze, obijali słupki i poprzeczki, ale nie doczekali się premierowej zdobyczy na III-ligowych boiskach.

Zaczynamy kolejny etap. Przed nami nowe, niełatwe wyzwanie – walka w III lidze. Jesteśmy gotowi! – napisał na Twitterze [Łukasz Piszczek], człowiek-orkiestra goczałkowickiego LKS-u, który spędził z zespołem cały okres przygotowawczy, dowodząc nim z ławki podczas sparingów, ale na premierowym meczu o punkty już być nie mógł.

Z racji powrotu do treningów w Dortmundzie, pozostała mu internetowa transmisja na YouTube, o którą w klubie zadbał. Jej formuła jest darmowa, dlatego sobotnie spotkanie oglądało łącznie kilka tysięcy osób, przekonując się na własne oczy, jak pięknie jest w Goczałkowicach. Oddane świeżo do użytku boisko (ostatnie 2 lata drużyna spędziła w Czechowicach-Dziecicach) prezentuje się tak kapitalnie, że aż… samemu chciałoby się na nie wbiec i trochę pokopać.

Banalne błędy

By LKS podołał temu – jak ujął to Piszczek – niełatwemu wyzwaniu, musi natychmiast wziąć się za poprawę defensywy. W pięciu letnich sparingach drużyna straciła 13 goli (po 4 -z Wieczystą Kraków i Górnikiem II Zabrze), a już po I połowie inauguracyjnej walki o punkty została podziurawiona przez rywali z Kluczborka 3-krotnie i to w bardzo prosty sposób.

Zaczęło się jednak świetnie. Już w 3 min Dawid Ogrocki skorzystał z dogrania Marka Jondy, błędu Kamila Witkowskiego i dał goczałkowiczanom prowadzenie, które utrzymało się przez… 5 minut. Zrehabilitował się Witkowski. Dośrodkowana z rzutu rożnego przez Karola Latuska piłka przejechała mu po czole i wpadła do siatki.

Kciuk i kołyska

O losach meczu przesądziła końcówka I połowy. Najpierw Norbert Jaszczak prostopadłym podaniem oszukał defensorów LKS-u, uruchamiając Bartosza Włodarczyka, a ten bez trudu trafił w „długi” róg. Dokładnie 60 sekund później Włodarczyk skompletował dublet. Odebrał futbolówkę Jondzie, którego „na konia” wrzucił Dominik Zięba i kropnął pod poprzeczkę. Tak jak gospodarze pogubili się w obronie, tak goście podczas… „cieszynki”, bo Włodarczyk prócz włożenia piłki pod koszulkę i kciuka do ust wykonał jeszcze kołyskę, ale na takową musi jeszcze zaczekać, nim jego potomek zamelduje się na świecie.

Emocje po kartce

LKS, mimo dwubramkowej straty, nie rzucił ręcznika; II połowa przebiegała pod jego dyktando. Dawid Witek w świetnym stylu obronił próbę Łukasza Hanzla, ale kilka chwil później był już bezradny wobec „główki” Bartosza Marchewki, dobrego znajomego z Rozwoju Katowice. Chwilę potem bezsensowną drugą żółtą kartkę ujrzał Witkowski. Goczałkowiczanie, realizując liczebną przewagę obili słupek (Kamil Łączek), poprzeczkę (Hanzel), ale wyrównać już nie zdołali i na pierwszą zdobycz na III-ligowych boiskach poczekają co najmniej do najbliższego weekendu.

– Mimo wszystko, z przekroju całego meczu byliśmy lepszym zespołem. Muszę pochwalić za konsekwentną grę w osłabieniu, ale mamy masę materiału do analizy i przemyśleń – podsumował Jan Furlepa, trener MKS-u.

LKS Goczałkowice-Zdrój – MKS Kluczbork 2:3 (1:3)

1:0 – Ogrocki, 3 min, 1:1 – Witkowski, 8 min (głową), 1:2 – Włodarczyk, 41 min, 1:3 – Włodarczyk, 42 min, 2:3 – Marchewka, 63 min (głową)

LKS: Szczuka – Dragon, Baron (80. Maroszek), Zięba, Łączek – Jonda (90. Dokudowiec), Hanzel – Ogrocki (84. Matuszczyk), Furczyk (46. Grygier), Ćwielong – Marchewka (76. Kozina). Trener Damian BARON.

MKS: D. Witek – Orłowicz, Paradowski, Przystalski, Witkowski – Włodarczyk (81. Jelonek), Mazur, Nykiel, Baraniak (66. Smolarek), Jaszczak (73. Gierak) – K. Latusek (46. Jurasik). Trener Jan FURLEPA.

Sędziował Maciej Habuda (Wrocław). Widzów 150. Żółte kartki: Ogrocki, Zięba -Witkowski, czerwona Witkowski (67, druga żółta).



5 GOLI padło w Goczałkowicach i każdego z nich wpuścił bramkarz… Rozwoju. Patryk Szczuka (LKS, rocznik 2002) i Dawid Witek (MKS, rocznik 2000) zostali wypożyczeni przez katowicki klub do III ligi, a z trybun ich występy oglądał trener bramkarzy Rozwoju, Marek Kolonko.


Na zdjęciu: Bartosz Marchewka strzelił w sobotę gola, ale powodów do radości po ostatnim gwizdku nie miał.
Fot. Tomasz Błaszczyk/PressFocus