Grzegorz Goncerz: Wciąż tęsknię za GieKSą

Wiele mówi się o tym, że Stal jest klubem wyjątkowo poukładanym. Jak wygląda to od środka?
Grzegorz GONCERZ: – Rzeczywiście, już na poziomie trzeciej ligi spotkałem się tu z organizacją, którą mogę porównać do tej panującej za najlepszych czasów w GieKSie. Czynione jest wszystko, by piłkarz czuł się komfortowo. Włodarze wychodzą z założenia, że jeśli niczego nie będzie nam brakowało, to mają prawo od nas wiele wymagać. Stworzyli zespołowi bardzo dobre warunki, by wydostać się z tej bardzo ciężkiej trzeciej ligi, co zapewniliśmy sobie dopiero w ostatniej kolejce. Idziemy według planu. Właściciel chce, by w ciągu najbliższych 10-12 lat Stal zaistniała w Europie (Fibrain, rodzinna firma prezesa klubu Rafała Kalisza, to międzynarodowy producent z branży światłowodowej – dop. red.). Mamy oczywiście w szatni świadomość, że nie stanie się to naszym czynnym udziałem, ale staramy się ze wszystkich sił, by dołożyć cegiełkę do rozwoju klubu i gry w możliwie najwyższej lidze. Celem na ten sezon jest zajęcie miejsca w przedziale 1-6. Na razie tam się mieścimy, ale to dopiero początek. Podchodzimy do tematu spokojnie. Jesteśmy beniaminkiem, ale mamy taki potencjał, że chyba nikt z nas – właściciele, sztab czy my w szatni – nie chce być jako ten beniaminek traktowany.

Pańskie poprzednie kluby – GKS i Podbeskidzie – to spółki miejskie. Czy fakt, że Stal jest klubem prywatnym, sprawia, że funkcjonuje się inaczej?
Grzegorz GONCERZ: – To jest ogromna różnica. Wizja właściciela jest taka, by Stal grała ładną, ofensywną piłkę i strzelała sporo goli. Pod taką filozofię futbolu dobierani są piłkarze przez trenera i dyrektora sportowego. W Katowicach raz przychodził trener stawiający na ofensywę, potem zmieniał go ktoś ukierunkowany na defensywę – a miał do dyspozycji piłkarzy po tym poprzednim, „ofensywnym” trenerze. W Rzeszowie jest inaczej. Przyświeca nam jedna myśli – od pierwszej drużyny, przez rezerwy, aż po akademię, pracuje się jednakowo i pod kątem tego samego modelu gry. Gdy patrzę na nakłady, jakie idą na akademię, to jestem przekonany, że Stal za kilka lat będzie mocnym ośrodkiem bijącym się o najwyższe cele w ekstraklasie. Piłka ma to do siebie, że może być różnie, ale widzę determinację właściciela i reakcje środowiska. Na Podkarpaciu jest głód dużej piłki. Ludzie w Rzeszowie jej potrzebują. Wydaje mi się, że taki ośrodek się tu tworzy. To dobra wiadomość dla całej polskiej piłki. Podkarpacie jest obfite w talenty, które czasem nie mają jednak szansy się wybić, bo brakuje silnych klubów. Teraz powoli się to zmienia.

Na czym polega ten wasz ofensywny styl?
Grzegorz GONCERZ: – Trener Niedźwiedź kładzie duży nacisk na stwarzanie sytuacji bramkowych. Przed podpisaniem kontraktu odbyłem rozmowę z nim, a także właścicielem i dyrektorem sportowym. Usłyszeli ode mnie, że jeśli zespół będzie kreował okazje, to będę strzelał gole. To, na co się umawialiśmy, spełnia się. Dominujemy praktycznie w każdym spotkaniu, gramy atrakcyjnie. Chcemy mieć piłkę, by jak najwięcej od nas zależało. Niektórzy prezesi czy trenerzy mówili, że na tym poziomie – patrząc przez pryzmat jakości zawodników czy boisk – nie da się tak grać, ale zrealizowaliśmy cel w postaci awansu i teraz nieźle radzimy sobie w drugiej lidze. Zobaczymy, jak będzie dalej, lecz z obranej drogi Stal z pewnością i tak nie zejdzie.

Czy w Rzeszowie czuje się pan jak w domu?
Grzegorz GONCERZ: – Przed wyjazdem nie wyobrażałem sobie, że mogę jeszcze żyć poza Śląskiem, na którym spędziłem 10 lat. W Mikołowie wybudowałem dom, dobrze nam się mieszkało, ale Rzeszów też przyjął nas pozytywnie. To miasto młodych, otwartych, bardzo życzliwych ludzi. Mimo że tęsknię za Śląskiem, to czujemy się tu z rodziną dobrze. Ze Stalą wiąże mnie 2-letni kontrakt. Jestem osobą bardzo rodzinną i nie brałem pod uwagę życia na odległość. Mam dwójkę fantastycznych dzieci i fajną żonę, dlatego nie potrafiłbym żyć na walizkach. Umówiliśmy się też, że jeśli trwa budowa silnej Stali, to będąc fair nie mogę codziennie dojeżdżać po trzy godziny w jedną stronę, kombinując z autami, busami czy pociągami. Trzeba być jak najlepiej przygotowanym do każdego treningu. Pobyt w Rzeszowie kiedyś jednak się skończy. Potem moje życie pewnie będzie się toczyło na Śląsku.

Śledzi pan losy GieKSy?
Grzegorz GONCERZ: – Oczywiście, bo jestem jej kibicem. Po spadku z pierwszej ligi było mi smutno. Bardzo chciałem, by chłopakom udało się utrzymać. Może to by sprawiło, że w kolejnym sezonie byłoby łatwiej. Takie rzeczy mogły się wydarzyć chyba tylko i wyłącznie na Bukowej. Spadek po golu bramkarza w 97 minucie… Z klubu odeszli już fajni ludzie, z którymi utrzymuję kontakt, jak prezesi Janicki czy Cygan. Pozmieniało się wiele, klub jest budowany przez nowe osoby, a każda zmiana sprawia, że na efekty trzeba czasu. Drużyna składa się teraz z wielu młodych, utalentowanych chłopaków, wsparta zawodnikami doświadczonymi. Trzymam kciuki, by wygrywała – z dwoma małymi wyjątkami. Ten pierwszy ma mieć miejsce oczywiście w sobotę.

Dawid Rogalski. Gole prosto z serca

Z Bukową rozstał się pan kilkanaście miesięcy temu. Z perspektywy czasu, jest coraz większa satysfakcja czy też niedosyt po tych dziewięciu sezonach w GKS-ie?
Grzegorz GONCERZ: –
Brak awansu do ekstraklasy z GieKSą to moja największa porażka w sportowym życiu. Coś, co w 2017 roku wydawało się na wyciągnięcie ręki, przeszło nam koło nosa. Mieliśmy dobrego trenera (Jerzego Brzęczka – dop. red.), dobry zespół… Do dziś zastanawiam się, jak to się mogło wydarzyć. Czasu nie cofnę, mam swoje wnioski i przemyślenia, a bagaż tej porażki służy mi jako doświadczenie. Wiem, że kolejka nr 23 czy 24 jest tak samo ważna, jak ta nr 34. Na awans pracuje się przez cały sezon, a jedno nieodpowiedzialne zachowanie może go przekreślić. To może banały, ale dopiero gdy poczujesz to na własnej skórze, to wiesz, o czym mowa i stajesz się mądrzejszy. Szkoda, że po przegranym awansie nie dostałem więcej szans. Jestem przekonany, że gdybym miał zaufanie, a nie przypiętoby do mnie łatki pierwszego winnego, to kilka bramek dla GieKSy bym jeszcze zdobył (licznik stanął na 59 – dop. red.). Opuszczałem Katowice z wielkim niedosytem, moje wielkie piłkarskie marzenie się nie spełniło.

Nie żałuje pan, że skoro już nie udało się z GKS-em, to nie trafił pan do ekstraklasy sam?
Grzegorz GONCERZ: – W GieKSie był moment fantastyczny. Prezesem był Wojtek Cygan, mieliśmy bardzo dobrego trenera, który dziś radzi sobie na poziomie reprezentacji. Były klarowne plany. To wszystko tworzyło całość, której się nie da przeliczyć na pieniądze. Przyznam, że choć nie miałem nigdy na stole bajecznej oferty z ekstraklasy, to wszystkie przewyższały kontrakt w GKS-ie. Nie chciałem jednak nigdy odchodzić. Wiedziałem, że tego klubu będzie mi brakować – i tak rzeczywiście jest. Tęsknię za GieKSą, za tą atmosferą, za kibicami, których uważam za swoich. Nie było przecież tak, że przez lata wyzywali, wybijali szyby i gonili po mieście. Bywało lepiej, bywało gorzej, a wszystkim nam zależało, choć nie zawsze gra była tak dobra jak doping na trybunach. Szkoda, że mnie tam już nie ma, ale w Rzeszów przyjął mnie fantastyczną organizacją i planami. Przypomina mi się to, co było za trenera Brzęczka – konkretna wizja. W GKS-ie nie wyszło, w Rzeszowie zrobiliśmy dopiero pierwszy krok, a przed nami wiele kolejnych, które – mam nadzieję, ze z moim udziałem – uda się postawić.

Nim trafił pan do Stali, spędził pan pół roku w Podbeskidziu. Dlaczego nie wyszło?
Grzegorz GONCERZ: – Latem ubiegłego domu nie mogłem się ruszać z domu. Z końcem czerwca przyszła na świat córka, dlatego żaden wyjazd nie wchodził w grę. Wydaje mi się, że to ja bardziej chciałem trafić do Podbeskidzia – niż Podbeskidzie chciało mnie. Mam bardzo dobre relacje z trenerem Brede, zajęcia były fajne. Moim błędem było to, że wszystko w klubie porównywałem do GieKSy. Po tylu latach zmiana otoczenia miała być dobrą odskocznią, ale nie do końca sobie z tym poradziłem. To przełożyło się na statystyki, które miałem… żadne. Cieszę się jedynie, że sporo goli nastrzelał Valerijs Szabala. Może też w pewnej mierze dlatego, że lekko czuł na plecach mój oddech? W lutym usiedliśmy jednak i porozumieliśmy się, że lepiej dla wszystkich będzie, jeśli rozwiążę kontrakt i poszukam czegoś innego. Do końca sezonu pozostawało wtedy 13 kolejek, szanse na awans niewielkie, dlatego uznałem, że nie będzie sensu siedzieć na ławce i tylko jeździć do Dankowic na treningi. Podbeskidzie wyszło na tym nieźle, ja też nie najgorzej, bo w Rzeszowie zacząłem nowy rozdział.

Jakiego meczu z GieKSą pan się spodziewa?
Grzegorz GONCERZ: – Przyjedzie do nas GKS dobrze przygotowany fizycznie, agresywny i zdeterminowany, by po pierwszym od roku domowym zwycięstwie pójść za ciosem. Chłopaki muszą jednak mieć świadomość, że zmierzą się z zespołem, który w tym roku nie przegrał u siebie. Zapowiada się fajne widowisko na boisku i trybunach. Będzie sporo kibiców Stali, zawita też na nasz stadion „armia” GieKSy. Poczuję się jak za dawnych lat, łezka w oku pewnie się zakręci, ale sentymenty na 90 minut odejdą w niepamięć.

Na zdjęciu: „Gonzo” spędził w Katowicach 9 sezonów, ale zapowiada, że dziś sentymenty odstawi na bok.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem