„Górale” dołują

Podbeskidzie Bielsko-Biała przegrało kolejne spotkanie. I znów straciło aż cztery gole. Pod Klimczokiem nie brakuje głosów, że trzeba to wszystko przemyśleć.


Warto się, analizując postawę Podbeskidzia Bielsko-Biała w obecnym sezonie, zastanowić, czy czasem beniaminka ekstraklasy nie zagłaskaliśmy. „Górale” do elity awansowali w dobrym stylu, ale od momentu, w którym zapewnili sobie promocję na najwyższy poziom rozgrywkowy, jakby uszło z nich powietrze. Warto przypomnieć, że dwa ostatnie mecze w I lidze zespół prowadzony przez trenera Krzysztofa Bredego przegrał. Nikt jednak wówczas rabanu nie podnosił, bo wszyscy wiedzieli, że najważniejszy cel i tak został osiągnięty.

Nikt się również nie pogniewał na Podbeskidzie, kiedy zespół ten, w pierwszej kolejce nowego sezonu, przegrał w Zabrzu 2:4. Mało tego. Nie tylko nikt się na bielszczan nie pogniewał, ale nawet drużynę chwalono. Że po koszmarnej pierwszej połowie potrafiła się podnieść, a po przerwie nie była wcale daleko, aby odrobić straty i z Roosevelta wywieźć punkt. Następnie był mecz z Cracovią. Podbeskidzie dwukrotnie obejmowało w tym spotkaniu prowadzenie. Potem „górale” Zremisowali w Białymstoku, gdzie prowadzili nawet 2:0. Jagiellonia doprowadziła następnie do remisu, ale w końcówce spotkania to goście mogli przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie udało się. Podobnie, jak nie udało się w starciu z Rakowem Częstochowa. Był to, tak naprawdę, pierwszy mecz w nowym sezonie, po którym zapaliła się lampka ostrzegawcza. Bo przecież nie może być tak, że Podbeskidzie oddaje spotkanie, praktycznie, bez walki. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że sytuacja powtórzyła się w minioną sobotę w Gdańsku.

– Kiedy przegrywa się w 30 minucie 0:2, to nie jest to przecież koniec meczu. Stałe fragmenty gry, to część gry. Bardzo ważna, jak widać, bo w dwóch ostatnich spotkaniach właśnie w ten sposób tracimy bramki. Nie da się ukryć, że to jest problem – powiedział po klęsce z Lechią 0:4, Tomasz Nowak, środkowy pomocnik drużyny spod Klimczoka. Który przyznał jednocześnie, że starcie z Lechią jemu i jego kolegom nie wyszło.

– Mieliśmy na to spotkanie swój plan. Chcieliśmy grać z kontrataku. Początek meczu wyglądał w ten sposób, że byliśmy w stanie to realizować. Niemniej jednak przed upływem 30. minuty dostaliśmy drugą bramkę. Chcieliśmy coś jeszcze zrobić, ale do szatni zeszliśmy z wynikiem 0:3… Jasne, że wierzyliśmy w to, że można to odrobić, ale na takim poziomie nie jest to łatwe. W drugiej połowie nie wychodziło nam praktycznie nic. Nie stworzyliśmy ani jednej sytuacji i nie byliśmy w stanie zagrozić rywalowi – kręcił głową doświadczony piłkarz, który dodał, że nie można się załamywać. Przed „góralami”, tylko jesienią, jeszcze sporo grania.


Czytaj jeszcze: Na dwóch biegunach

– Dopiero dobiegł końca jeden mecz, więc nie myślmy od razu, co będzie w następnym spotkaniu. Musimy o starciu w Gdańsku między sobą porozmawiać. Przeanalizować to, co się wydarzyło. No i trzeba coś zmienić. Nie może tak dalej być, że przegrywamy mecz za meczem. W dodatku w tak prosty sposób – trudno posądzać Tomasza Nowaka, że uderzył pięścią w stół. Niemniej jednak wypowiedziane przez niego słowa nie pozostawiają wątpliwości.

Trzeba się zebrać i w starciu przeciwko Stali Mielec spróbować wygrać. Innej drogi, wszystko na to wskazuje, nie ma. Warto w tej sytuacji docenić to, że po najbliższym, sobotnim meczu, jest przerwa na potrzeby reprezentacji. Lepiej przystąpić do niej ze świadomością, że udało się w końcu wygrać i zdobyć pierwszy komplet punktów. W przeciwnym wypadku może się zrobić w Bielsku-Białej nerwowo…


Na zdjęciu: Tomasz Nowak (z lewej) jest zbyt doświadczonym zawodnikiem, aby nie wiedział, co mówi.
Fot. Pressfocus