Górale wytargali punkt

Podbeskidzie znów nie wygrało u siebie, ale za drugą połowę meczu z ŁKS-em należą się „góralom” słowa uznania.


Gdyby oceniać Podbeskidzie jedynie za ekscesy z pierwszej połowy spotkania przeciwko ŁKS-owi, to nota dla „górali” byłaby druzgocąca. Niech dowodem na to będzie zachowanie Krzysztofa Drzazgi w 17 minucie. Podbeskidzie wykonywało wówczas rzut rożny, a do stojącej piłki zamierzył się Michał Janota. Warto podkreślić, że gracz ten postanowił pomysłowo rozegrać stały fragment gry. Zagrał piłkę przed pole karne do zupełnie niepilnowanego Drzazgi właśnie – tyle tylko, że kolega z drużyny myślał raczej o czymś zupełnie innym. Do końca nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co tak skutecznie go zafrasowało. W każdym razie – próbując oddać strzał – składał się do uderzenia na bramkę niczym emeryt albo zawodnik występujący w rozgrywkach oldbojów (bez urazy). Wyszło koszmarnie, bo piłka… wróciła do Janoty.

Nie utrzymał nerwów

To nie była jedyna sytuacja zmarnowana w tym spotkaniu przez Drzazgę. Otóż zawodnik ten w 32 minucie spotkania, po zgrabnej kontrze Podbeskidzia i podaniu Maksymiliana Sitka, uderzył w sytuacji sam na sam wprost w bramkarza. Na tysiąc sposobów tę sytuację można było rozwiązać inaczej. Na przykład celnym strzałem wprost do siatki, ale Drzazga tego nie zrozumiał i nadal było bezbramkowo. Nie ma sensu opowiadać o kolejnej klarownej sytuacji dla bielszczan – Kamil Biliński skiksował niemiłosiernie – bo kibice „górali” przyzwyczaili się do tego, że ich ulubieńcy, na stadionie przy ul. Rychlińskiego psują wszystko, co jest do zepsucia.

Fakt, strzelają gole, bo właśnie coś takiego przytrafiło się im wczoraj. Sęk jednak w tym, że trafili do własnej siatki. Julio Rodriguez ewidentnie nie poradził sobie z dośrodkowaniem z rzutu wolnego. Piłka leciała w pole karne „górali” bardzo długo, ale hiszpański obrońca nie utrzymał nerwów na wodzy i w taki właśnie sposób skierował piłkę do własnej siatki.

Pierwszy raz w sezonie

W przerwie trener Dariusz Żuraw zdjął z placu gry beznadziejnego Drzazgę. Stracił – po prostu – cierpliwość do złych zachowań i fatalnych w skutkach decyzji 27-letniego piłkarza. Każdy, kto obserwował ten mecz, zgodził się z decyzją szkoleniowca zespołu spod Klimczoka. Po tym, jak Podbeskidzie zostawiło jednego zawodnika w szatni, zespół zaczął grać dużo lepiej, a druga połowa spotkania przeciwko ŁKS-owi wyglądała zdecydowanie okazalej. Goku Roman, który zastąpił Drzazgę w przerwie, już po sześciu minutach był bliski zdobycia bramki, ale trafił w poprzeczkę.

Chwilę później Rodriguez, chcąc się zrehabilitować za „samobója”, uderzył w górną przestrzeń bramki, ale Aleksander Bobek wybronił jego strzał. Podbeskidzie usilnie próbowało doprowadzić do wyrównania. Było zespołem zdecydowanie lepszym, powinno ten mecz wygrać. Udało się jednak strzelić „góralom” ledwie wyrównującego gola. Wszystko zaczęło się od prostopadłego podania w kierunku Tomasza Jodłowca, który wpadł w pole karne i dostarczył piłkę do Romana. Ułamek sekundy wcześniej Emre Celtik przepuścił futbolówkę między nogami, a Roman posłał ją do siatki. Do końca spotkania wynik meczu nie uległ już zmianie i Podbeskidzie – po raz pierwszy w tym sezonie – podzieliło się punktami z rywalem.


Podbeskidzie Bielsko-Biała – ŁKS Łódź 1:1 (0:1)

0:1 – Rodriguez, 41 min (samobójcza), 1:1 – Roman, 77 min.

PODBESKIDZIE: Igonen – Simonsen, Mikołajewski (86. Wypych), Rodriguez, Markow., Bernard (71. J. Bieroński) – Sitek (71. Bonifacio), Jodłowiec, Janota (71. Celtik), Drzazga (46. Roman), Biliński. Trener Dariusz ŻURAW.

ŁKS: Bobek – Dankowski, Dąbrowski, Monsalve, Marciniak (79. Tutyszkinas) – Pirulo (79. Ibe-Torti), Lorenc, Kort (71. Ochronczuk), Kowalczyk, Trąbka (56. Biel), Balaongo (71. Janczakowicz). Trener Kazimierz MOSKAL.

Sędziował Jarosław Przybył (Kluczbork). Widzów 2898. Żółte kartki: Rodriguez, Simonsen, Celtik, Markow – Dąbrowski, Lorenc, Monsalve.


Na zdjęciu:Goku Roman (w środku) zapewnił Podbeskidziu punkt w starciu z ŁKS-em.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus