Górnikowi plan kompletnie nie wypalił

Zabrzanie w derbach tylko momentami dotrzymywali kroku Piastowi.


Gdyby ktoś nie znał wyniku poniedziałkowej konfrontacji w górnośląskich derbach, a przeglądałby statystyki, to pewnie na zwycięzcę wskazałby Górnika. Dlaczego?

Eksperymentalna obrona

W całym spotkaniu zabrzanie przebiegli o 3,5 km więcej niż gliwiczanie (odpowiednio Piast 113,2 km, Górnik 116,8). Piłkarze zabrzańskiej jedenastki wykonali też o kilkadziesiąt sprintów więcej niż rywal (odpowiednio 118 do 84). Sprintem pokonali też znacznie więcej kilometrów niż gospodarze: 2,04 do – 1,55 km. Sam Giannis Masouras wykonał aż 32 sprinty, o połowę więcej niż najlepszy pod tym względem w ekipie Waldemara Fornalika lewy obrońca Jakub Holubek.

Statystyki jednak nie grają, poza tym Piast jeśli chodzi o te parametry biegowe, to na tle innych w ekstraklasie się nie wyróżnia. Cechuje go jednak skuteczna do bólu gra i tak było w zwycięskim 2:0 poniedziałkowym spotkaniu. Przypomnijmy, że wygrana miejscowych mogła być jeszcze wyższa, ale w doliczonym czasie Martin Chudy obronił piłkę po strzale z jedenastu metrów w wykonaniu Michała Żyro.

Co poszło nie tak jeśli idzie o zabrzan? – Te pierwsze fragmenty spotkania to było coś, co chcemy grać. Stwarzaliśmy sytuacje i nie wyglądało to z naszej strony źle. Tak było do strzelonej przez Piasta bramki. Do tego momentu ta nasza gra była taka, jak chcieliśmy i jak zaplanowaliśmy. Szkoda nie wykorzystanych okazji – żałował po spotkaniu Marcin Brosz.

Sztab szkoleniowy „górników” zaskoczył mocno eksperymentalną obroną. Przed Chudym biegali mający niewiele minuty w tym roku na ekstraklasowych boiskach Dariusz Pawłowski, Stefanos Evangelou, a także Aleksander Paluszek. Dwaj pierwsi nie dotrwali do końca. W ogóle występ okazał się bardzo pechowy dla Evangelou, bo Grek na początku II połowie wbił piłkę do swojej siatki, co praktycznie przesądziło o losach rywalizacji. Akurat ci wymienieni zawodnicy grali dlatego, że nie mogło zagrać dwóch podstawowych środkowych obrońców: Przemysław Wiśniewski oraz Adrian Gryszkiewicz, którzy pauzowali za kartki.

Nie ma siły ognia

Przed wyjściem na drugą połowę szkoleniowiec Górnika wpuścił na boisko trójkę doświadczonych graczy: Richmonda Boakye, Bartosz Nowaka i Piotra Krawczyka. To też nic nie pomogło.

– W drugiej połowie mieliśmy pomysł, żeby dłużej utrzymać się przy piłce, stąd wpuściliśmy zawodników bardzo doświadczonych, licząc na to, że będziemy stwarzali sobie jeszcze większą ilość bramkowych okazji. Dążyliśmy do zdobycia bramki, niestety nie udało się – mówi trener Brosz.

Górnik przegrał w Gliwicach drugie spotkanie z rzędu. Wcześniej poległ u siebie w starciu z Wartą Poznań 1:2. Zabrzanom nie sprzyja kalendarz, bo w piątek mecz ze Śląskiem Wrocław, a zaraz potem wyjazd do Szczecina na mecz z Pogonią (20 kwietnia).


Czytaj jeszcze: Nabuzowany Świerczok

– Dla nas najważniejsze jest to, żeby nie tylko stwarzać sobie sytuacje, ale żeby było więcej determinacji, tak jak było na początku sezonu. Musimy wykańczać akcje, mieć większą ilość stałych fragmentów gry, jak było to wcześniej. Tracimy piłki nie dając sobie szansy na strzelenie bramki. To musimy zmienić – komentuje Marcin Brosz.

Na potkanie ze Śląskiem w piątek wieczorem wracają wspomniani Wiśniewski z Gryszkiewiczem. Sami jednak meczu nie wygrają. Żeby tak było, to „górnicy” muszą zacząć trafiać do siatki rywali, z czym ostatnio mają ogromne problemy. W 10 tegorocznych ligowych grach zdobyli ledwie 8 bramek. Niewiele jest zespołów w ekstraklasie, które są pod tym względem gorsze od zabrzan.


Na zdjęciu: Obrona Górnika miała w Gliwicach pełne ręce roboty.

Fot. Tomasz Kudała/Pressfocus