Grali jak w sparingu, a nie o ligowe punkty

Jak można było przewidywać, decydująca okazała się gra bełchatowskiej defensywy. Zespół GKS ma niewielką siłę ataku, ale znów był w stanie, po raz piąty z kolei, skończyć mecz „na zero z tyłu”.


Ostatnim, któremu się udało wbić piłkę do bełchatowskiej bramki, był Pirulo z ŁKS w 44 minucie meczu rozegranego 30 września. Razem z tym, co doliczył sędzia wychodzi więc, że Paweł Lenarcik zachowuje czyste konto przez 500 minut gry z okładem. Można się zżymać na taki poziom gry zespołu, który w tym sezonie na wyjeździe nie strzelił gola w żadnym z sześciu rozegranych meczów, ale na Widzew to wystarczyło. Co więcej, gra była wyrównana, wygrana gospodarzy byłaby dla nich darem od losu, a w ofensywie goście byli nawet odważniejsi i męczyli rywala częstymi kontratakami.

„Co to ma być? Sparring?” – denerwował się w pierwszej połowie trener Dobi, bo jego drużyna grała stycznie, wolno, bez pomysłu. Można było narzekać na grę Robaka, Możdżenia czy Ojamy, ale bez nich było jeszcze gorzej. Istotnym usprawiedliwieniem jest fakt, że rytm treningowo-meczowy zaburzyła Widzewowi epidemia: „W pełnym składzie trenujemy dopiero od czterech dni, w tym czasie był jeszcze mecz z Miedzią” – żalił się trener. – „Wszystko się rozsypało i trzeba formę budować od nowa”. Dodajmy, że w dalszym ciągu nie są w pełni sił tak ważni dla Widzewa zawodnicy, jak Krystian Nowak i Michael Ameyaw.

Po paru sekundach drugiej połowy okazję do zdobycia gola miał Mateusz Michalski, ale Lenarcik wygrał to starcie. Można się było spodziewać, że Widzew zaatakuje energiczniej niż do przerwy, ale oblężenia bełchatowskiej bramki nie było. Wcale nie Lenarcik był zresztą najważniejszą postacią w obronie, znakomicie kierowaną przez Seweryna Michalskiego, który po debiucie w ekstraklasie w 2013 roku jeszcze jako 20-latek wyjechał do Belgii, grał potem także w Jagiellonii, Chrobrym i Chojniczance, by wreszcie w sierpniu tego roku wrócić do Bełchatowa. Michalski jest wychowankiem GKS i przekonał się na pewno, że w domu najlepiej…

Marcin Robak wszedł na boisko na ostatnie pół godziny, przejął od Daniela Tanżyny opaskę kapitana i faktycznie pchnął drużynę do przodu. Dwukrotnie znalazł się z piłką blisko bramki – raz Lenarcik nie dał się nabrać na jego loba, a w pierwszej z doliczonych czterech minut jego podania nie wykorzystali Henrik Ojamaa (bramkarz obronił strzał) i Dominik Kun, który dobijał niecelnie. To mogła być piłka meczowa, ale swoją miał także GKS. W 83 minucie Miłosz Mleczko wykopnął piłkę spod własnej bramki po nogi Macieja Masa. Chcąc ratować sytuację, wybiegł mu naprzeciw poza pole karne i wybił piłkę desperackim wślizgiem. Do pustej bramki strzelał jeszcze Przemysław Zdybowicz, a gdy okazało się, że chybił, arbiter cofnął akcję, przyznał bełchatowianom rzut wolny, a Mleczce pokazał żółtą kartkę, bo uznał, że nie był to faul, a niebezpieczna gra. Skomplikowana interpretacja, ale logiczna, biorąc pod uwagę przebieg wydarzenia.

Ponieważ każdy mecz jest dzisiaj opisywany bardzo dokładnie statystycznie, wiedzieliśmy wcześniej, że grają dwa zespoły z największą liczbą strat w I lidze. Statystyka nie kłamie – Widzew i GKS umocniły się po tym spotkaniu na czołowych pozycjach tej klasyfikacji. Czy mógł więc paść inny wynik niż 0:0? Aha, i jeszcze jedna uwaga: grały drużyny klubów z najwyższym i najniższym budżetem w I lidze…


Widzew – GKS Bełchatow 0:0

Widzew: Mleczko – Kosakiewicz, Grudniewski, Tanżyna, Stępiński – Mąka (64. Robak), Mucha (75. Możdżeń), Poczobut, Fundambu (75. Kun), Prochownik (64. Becht) – M. Michalski (88. Ojamaa). Trener Enkeleid Dobi

GKS: Lenarcik – Sierczyński, S. Michalski, Magiera, Szymorek – Wroński, Witek (46. Najemski), Gancarczyk, Makuch (82. Zdybowicz), Eizenchart (75. Błanik) – Winsztal (46. Mas). Trener Marcin Węglewski.

Sędziował Tomasz Marciniak (Płock). Żółte kartki: M. Michalski, Stępiński, Kosakiewicz, Mleczko – Gancarczyk.

Piłkarz meczu: Seweryn Michalski.


Fot. widzew.com/Marcin Bryja