Grzegorz Tkaczyk: Narodziła się nam drużyna na lata

Rozmowa z Grzegorzem Tkaczykiem, srebrnym medalistą mistrzostw świata 2007.


Czy to, co polski zespół zrobił z Brazylią, przerosło oczekiwania?

Grzegorz TKACZYK: – Na pewno. W końcu, oglądając polską reprezentację, można przeżywać miłe chwile. Generalnie jednak to zaskoczenie, choć już mecze przed wyjazdem na mistrzostwa świata – towarzyskie z Rosją i w eliminacjach Euro z Turcją – budziły nadzieję, że będzie dobrze, bo gra była fajna.

Ale chyba nie zapowiadało się, że będzie aż tak skuteczna?

Grzegorz TKACZYK: – Postawa naszej drużyny w Egipcie to spore zaskoczenie, mogę mówić o niej tylko w samych superlatywach. I nie tylko o meczu z Brazylią, ale o wszystkich meczach w grupie, nawet tym przegranym z Hiszpanią. Przyznam, że obawiałem się meczu z Tunezją, który ustawił Polaków. On był z gatunku „nieważne jak, byle wygrać”. I ten cel został osiągnięty. Gdybyśmy go przegrali – spotkanie z Brazylią byłoby prawdopodobnie „o wszystko”, gralibyśmy je z nożem na gardle, a to trudniejsza sytuacja niż ta, gdy obie drużyny są już pewne awansu. Zresztą Brazylii też się obawiałem, urwała przecież punkt Hiszpanom… Ale to już za nami, skupiamy się na kolejnych przeciwnikach.

Zanim o nich porozmawiamy, co jest siłą tej drużyny? Zwraca się uwagę na fundament w obronie…

Grzegorz TKACZYK: – Na pewno to duży plus. Świetnie funkcjonuje współpraca braci Gębala, z tego łatwiej gra się też bramkarzom, w tym wypadku Adamowi Morawskiemu. Nasi zmuszają przeciwników do błędów, rzucania z trudnych, nieprzygotowanych pozycji. Z tego mamy też „łatwe” bramki, jak z Brazylią. Ale i w ataku mamy czym straszyć, jesteśmy groźni i na kole, i z drugiej linii, i ze skrzydła. Chciałem też podkreślić jedną fajną sprawę – widać, że gra sprawia chłopakom frajdę, autentyczną radość. Oni są głodni, żeby coś wygrać, czegoś dokonać, a ich determinacja i pewność siebie rosną z każdym kolejnym zwycięstwem.

Przed mistrzostwami kwestionowano fachowość Patryka Rombla i to, że uparcie stawia na „hiszpański” system gry. Zmieniliśmy go?

Grzegorz TKACZYK: – Nie, jednak poszliśmy z nim do przodu. Newralgiczne pozycje w nim to obrotowy i środkowy rozgrywający, i ich współpraca, która wygląda na mistrzostwach bardzo ciekawie. Michał Olejniczak zna ten system ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego i Vive Kielce, podobnie Szymon Sićko, w SMS-ie dorastali także bracia Gębalowie. Ten styl nie jest prosty do opanowania, zwłaszcza w tak krótkim czasie, jaki do dyspozycji ma reprezentacja, ale wygląda na to, że się udało.

Sićką zachwyca się już pół handballowego świata. W drugim kolejnym turnieju – po ubiegłorocznym Euro – jego petardy robią wrażenie…

Grzegorz TKACZYK: – W ocenie Szymona mogę nie być obiektywny, bo jestem wielkim fanem jego talentu. Ma niesamowite papiery na wielkie granie, łatwość dochodzenia do pozycji, nabieg, wyskok. Mogę tylko cmokać z zachwytu. Był już w Bundeslidze, ale miał kłopty ze zdrowiem. Przełomowy był dla niego poprzedni sezon, gdzie w Zabrzu odblokował go Marcin Lijewski, i zrobił kilka susów do przodu, teraz rozwija się pod okiem Tałanta Dujszebajewa w Kielcach. Ten turniej to dla Szymona – mam taką nadzieję – otwarcie szerokich drzwi do wielkiej światowej kariery. Jest młody, wszystko przed nim.

Dziś drugą rundę Polacy zaczynają z Urugwajem – to mecz na „oszczędzanie sił” przed batalią z Węgrami i Niemcami? Trener zagra szerszym składem?

Grzegorz TKACZYK: – Nie wydaje mi się. W trakcie meczów trener i tak rotuje składem, ale myślę, że zostanie przy swojej filozofii żelaznego składu. To są w większości młodzi, 20-paroletni, zdrowi ludzie, nie demonizowałbym ich grania co dwa dni przez niespełna godzinę.

W drugiej fazie do zdobycia jest 6 punktów, które powinny dać ćwierćfinał…

Grzegorz TKACZYK: – Tak daleko myślami jeszcze nie wybiegam. Trzeba myśleć o każdym kolejnym meczu, wygrać go, włącznie z tym z Urugwajem. Niemcy i Węgrzy są faworytami, ale po tym, co już widzieliśmy, absolutnie nie jesteśmy na straconej pozycji ani z jednymi, ani z drugimi. Przed mistrzostwami czegoś takiego jednak nie oczekiwałem. Nasz zespół już zrobił plan minimum, bo oczekiwaliśmy że wyjdzie z grupy. Teraz wszystko, co więcej, będzie na plus. Drużyna zbiera potężne doświadczenie, ma już swój twardy kręgosłup, optymalny skład. Widać, że selekcja w pewien sposób została zakończona. A za dwa lata mamy MŚ u siebie. Sama radość.


Czytaj jeszcze: To była samba, polska samba!

Niemcy stracili punkty z Węgrami. Czy zapłacili w ten sposób za nieobecność kilku liderów zespołu – jak Patrick Wiencek, Hendrik Pekeler, Steffen Weinhold – którzy z powodu obaw o swoje zdrowie nie przyjechali do Egiptu?

Grzegorz TKACZYK: – Poniekąd rozumiem tych graczy. To jest pochrzaniony rok, koronawirus budzi powszechny lęk i nie ma się co tutaj pastwić. Z drugiej strony – o czym wspominał bramkarz Vive Andy Wolff – nie przeszkadzało im to jeździć po Europie na mecze Ligi Mistrzów. Ale nie chcę tego oceniać, zostawmy to i skoncentrujmy się może na tym, żeby tych „osłabionych” Niemców pokonać i sprawić kolejną niespodziankę. Prawdziwa zabawa dopiero się zaczyna, nasi chłopcy przyjechali do Egiptu z czystą kartką, którą zaczynają zapisywać.

Drużyna Rombla w Egipcie trochę przypomina was w 2007 roku. Przed mistrzostwami świata w Niemczech też niewielu na was stawiało, zainteresowanie początkowo było nikłe, a potem wróciliście ze srebrnym medalem i wybuchła moda na drużynę Wenty…

Grzegorz TKACZYK: – Poniekąd tak jest. W 2007 roku też coś fajnego nagle się narodziło, co kontynuowaliśmy przez niemal dekadę. Mam nadzieję, że podobnie będzie teraz. Mamy młodą krew, która jest głodna gry i sukcesów. Jestem przekonany, że na tych MŚ narodziła się drużyna, która dostarczy nam pozytywnych emocji na lata. To bardzo ważne po tym okresie marazmu. Znów przypomnieliśmy sobie, że w polskim sporcie styczeń to nie tylko skoki narciarskie, ale także piłka ręczna, o której znów jest głośno. Ogromnie się z tego cieszę.


Na zdjęciu: Dla Szymona Sićki turniej w Egipcie to otwarcie szerokich drzwi do wielkiej światowej kariery…
Fot. Rafał Rusek/PressFocus