Łukasz Grzeszczyk: Może coś ze mną jest nie tak

Długo zastanawiał się pan, czy podpisywać nowy kontrakt z GKS-em?
Łukasz GRZESZCZYK: – Nie wiem, czy chcę o tym jeszcze rozmawiać. To temat zamknięty, nie ma się co nad tym rozwodzić. Już od września rozmawiałem o kontrakcie z dyrektorem i prezesem.

Czyli od początku skłaniał się pan ku temu, by zostać w Tychach.
 – W dużej mierze – tak. Jedyny większy cel, który mnie interesował, to ekstraklasa. Ona się pojawiła tylko w lato, gdy nie było możliwości, abym tam trafił. Zdaję sobie sprawę, że z wiekiem ta ekstraklasa się ode mnie oddala.

Propozycję latem złożyło Zagłębie Sosnowiec. Wiedział pan o tym?
 – Wiedziałem. Chciałem spróbować swych sił i tego nie ukrywam. To było moim celem – i nadal nim jest. Nie czuję się jakimś starym zawodnikiem. Wydaje mi się, że nie powinno się patrzeć na danego gracza przez pryzmat wieku, a tego, jak spisuje się na boisku i co daje drużynie.

Gdy GKS odrzucił ofertę Zagłębia, potrzebował pan trochę czasu, by poukładać sobie to wszystko w głowie na nowo?
 – Nie, nie. Dlaczego?

Tylko pytam.
– Temat jest zamknięty.

Potem Kamil Zapolnik odszedł do Górnika Zabrze, a Daniel Tanżyna – do Widzewa. W klubie była narracja, że nie można blokować zawodników. Jak pan reagował, słysząc te słowa?
– Kamil odszedł, bo miał wpisaną w kontrakcie klauzulę odstępnego. Tu nie było czego blokować. Klub pozyskujący wpłacił za niego wymagane pieniądze – i tyle. Daniel? Sytuacja była inna, zostało mu tylko pół roku do końca kontraktu – a nie rok, jak w moim przypadku. Wiadomo, że w okienku zimowym, gdy do rozegrania zostaje tylko 13 kolejek, łatwiej jest iść na ustępstwa.

Pan nie ma w kontrakcie klauzuli odstępnego?
– Nie. Nie miałem nigdy, dlatego nie było tematu negocjacji. Nie oszukujmy się. Kwota za mnie rzucona przez GKS w stronę Zagłębia była abstrakcyjna (prezes Marcin Jaroszewski mówił o 600 tys. zł – dop. red.).

Ten brak odstępnego to pańskie niedociągnięcie?
– Nie. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś jest zainteresowany danym zawodnikiem, to nie jest kłopotem dogadanie się z jego klubem.

Ale z Zagłębiem dogadać się nie udało. Potem konkretnych zapytań z ekstraklasy już nie było?
– Nie. Powtarzam – z wiekiem się to oddala. W ekstraklasie każdy woli gościa, który ma 21 czy 22 lata. Albo można go sprzedać, albo będzie grał przez kilka sezonów. Lepsze to niż 31-latek, który co najwyżej zostanie przez 2-3 sezony.

Był pan rozczarowany, że tej zimy – na pół roku przed wygaśnięciem umowy – nikt się do pana nie zgłosił? Od lipca był pan do wzięcia za darmo.
– Gdybym miał rundę, w której strzeliłbym 10 goli i zanotował 10 asyst, to może byłbym zaskoczony czy rozczarowany. Strzeliłem jednak 4 gole, miałem 4 asysty. Nie oszukujmy się – runda nie wyszła tak, jak zakładaliśmy w lato, kiedy każdy z nas miał aspiracje na coś więcej. Skończyło się jednak dużym zawodem.

Ogląda pan ekstraklasę?
– Legię! Czasem Lecha… Te topowe zespoły. Lubię też obejrzeć takie, w których kogoś znam – jak na przykład Kamila Zapolnika w Zabrzu.

Patrzy pan na środkowych pomocników w ekstraklasie – i co chodzi po głowie?
– Że widocznie są lepsi ode mnie. Skoro są tam i grają, to muszą być.

Nie ma pan poczucia, że nie wykorzystał pan swojego potencjału do końca?
– Gdy w 2015 roku przychodziłem do Tychów, miałem 27 lat. Jak mówi każdy, to jeden z lepszych okresów dla piłkarza. Byłem wtedy wolnym zawodnikiem, bo zapowiedziałem, że nie przedłużę kontraktu w Sandecji Nowy Sącz. Nie chciałem tam zostać, były problemy organizacyjne – jak zawsze i ze wszystkim. Nie otrzymałem wtedy żadnego zapytania z ekstraklasy. Dokładnie pamiętam, że po rundzie jesiennej miałem 10 asyst i 4 bramki. Siedziałem wtedy i myślałem: „Nie no, widocznie jestem za słaby, bo coś jest nie tak. Skoro jestem wolnym zawodnikiem, mam 27 lat i najlepsze statystyki w pierwszej lidze – nie było w niej chyba lepszego zawodnika – a nikt mnie nie chce? Może jestem za stary? Nie nadaję się na ekstraklasę?”. Popatrzyłem na projekt, jaki jest w Tychach i doszedłem do wniosku, by wybrać ofertę GKS-u. Przeliczyłem się o tyle, że tamtej wiosny 2015 roku nie utrzymaliśmy się w pierwszej lidze. Straciłem rok. Widocznie ekstraklasa nie była mi dana.

Tłumaczy to pan tylko względami sportowymi?
– Może też swoim charakterem, który komuś nie pasuje? Może za dużo mam do powiedzenia?

Ciągnie się za panem zła opinia?
– Jeśli ktoś patrzy na opinie, a nie umiejętności sportowe, to jest to jego problem, a nie mój.

Patrzy się na charakter.
– Niestety. Albo stety. Nie zmienię się do tego stopnia, by w niektórych momentach, w których mam coś powiedzieć, to czegoś nie powiem. Taki już jestem, że jeśli coś leży mi na sercu, albo coś mi nie pasuje, to po prostu o tym głośno mówię.

W życiu opłaca się taka postawa?
– Wobec samego siebie, wobec własnego sumienia – myślę, że tak. Patrząc na perspektywę tego, co można osiągnąć – chyba nie. Jeśli w pewnych momentach nie powiedziałbym niektórych słów – byłbym osobą spokojniejszą, jedną z wielu – może znalazłbym się w innym miejscu.

Żałuje pan czasem?
– Gdy ochłonę, to czasem żałuję.

Czego najbardziej?
– Czasów Widzewa. Przychodziłem tam, mając 21 lat. Kilka spraw się wtedy na siebie nałożyło, ale nie chcę do tego wracać.

Z kibicami w Tychach też ma pan trudną miłość.
– Niestety. Człowiek czasem powie to, co myśli, choć nie powinien. W niektórych momentach lepiej ugryźć się w język.

Podpisał pan kontrakt na 2,5 roku, do 30 czerwca 2021. Jest klauzula odstępnego?
– Nie ma.

Zabiegał pan?
– Nie. Mam 31 lat. Jeśli zagram sezon życia – albo nawet rundę – będę miał 32 lata. Kończę je w lipcu. Gdy ktoś naprawdę będzie mnie chciał, to kluby się dogadają.

Jaki ma pan sposób, by po tylu latach nie być jeszcze w Tychach wypalony?
– Zakładam sobie zawsze indywidualny cel na dany sezon, daną rundę. Próbuję do niego dążyć. Czy go osiągam? To już inna kwestia.

Ile razy się udało?
– W poprzednim sezonie przez pół roku leczyłem kontuzję. Wiosną chciałem mieć 5 goli i 5 asyst. Przeciągnąłem to na 6 goli i 7 asyst. Sezon wcześniej chciałem strzelić 10 goli i mieć 10 asyst. Walczyliśmy wtedy o utrzymanie,. Zdobyłem tylko 7 bramek, ale miałem za to 14 asyst. Jakoś się to zawsze bilansowało.

A teraz?
– Mój cel to 10+10. Zobaczymy, czy go osiągnę.

Na razie jest 4+4, a do mety już bliżej niż dalej.
Prawda, ale nigdy niczego nie wiadomo.

Jeśli będzie pan wiosną asystował, to możliwe, że Mateuszowi Piątkowskiemu. Bliżej mu do Jakuba Świerczoka czy Kamila Zapolnika?
– Ani jedno, ani drugie. Mateusz ma dobre wykończenie, dobrą „zastawkę”, jest silny, umie grać głową. Na pewno będzie naszym wzmocnieniem. Nie da się ukryć, że to pozytywny transfer. Nie sugerowałbym się z pewnością jego wiekiem (34 lata – dop. red.).

Obaj podpisując kontrakty pogodziliście się poniekąd, że jeśli nie z GKS-em, to do ekstraklasy już raczej nie wrócicie.
– Można tak powiedzieć, trudno to ukryć. Musimy robić wszystko, by ten cel osiągnąć. A czy się uda? Przekonamy się po okresie obowiązywania naszych umów.

Ma pan przekonanie, że GKS jako klub idzie do przodu i jest tej ekstraklasy coraz bliżej?
– Nie chcę się wypowiadać na temat takich rzeczy. Nie mnie to oceniać.

Gdy pożegnał się z wami Daniel Tanżyna, jadąc na testy medyczne do Widzewa, to jaka była pana pierwsza myśl?
– Że wybrał drugą ligę.

Czyli – szklanka do połowy pusta.
– Dokładnie. Widzew to z pewnością fajny klub, w którym jest możliwość rozwoju, ale Daniel nie ma 22 czy nawet 25 lat, a prawie 30. Wydaje się, że Widzew prędzej czy później awansuje do ekstraklasy, ma potężny budżet i z tego, co słyszę, straszne nakłady idą tam na dosłownie wszystko. To była decyzja Daniela, jego wybór. Ale czy ja na jego miejscu postąpiłbym tak samo? Raczej nie.

Nie czuje pan, że brakuje panu impulsu?
– Impulsem byłaby zmiana klubu na ekstraklasowy. Skoro mam iść z Tychów do klubu X w pierwszej lidze, to nie ma to sensu. Żaden impuls.

A wielu pierwszoligowców tej zimy z panem rozmawiało?
– Nie chcę się wypowiadać. Podpisałem kontrakt z GKS-em.

Brakuje Tanżyny w szatni?
– Mogę mówić za siebie. Dzieliłem z nim na zgrupowaniach pokój, tworzyliśmy też parę na boisku, podczas treningów. Dla mnie to trochę inna sytuacja niż reszty zespołu. Zawsze wiedziałem, że Daniel jest obok. Ktoś, kto nie przebywał z nim na co dzień, pewnie tak tego nie odczuwa.

Był jak brat?
– Jak kumpel, przyjaciel. Kawałek czasu razem spędziliśmy.

O ofercie z Widzewa wiedział pan wcześniej niż inni?
– Jego mama wiedziała pierwsza!

Co mu pan doradził?
– Że to tylko i wyłącznie jego wybór i ma się nie przejmować opiniami z zewnątrz, bo są nieistotne. Ma 30 lat, musi postąpić w zgodzie z tym, co czuje. To kwestia indywidualna. Ja w takim momencie szukałbym ekstraklasy. On poczuł, że chce iść do Widzewa, bo tam się rozwinie. Skoro poczuł, to tak wybrał.

A pan co czuł, patrząc na kiepskie wyniki waszych zimowych sparingów?
– Nie przejmowałem się. Byłem po prostu zły, że przegrywam sparing, bo nie lubię przegrywać nawet głupiej gry podczas treningu. Po jakimś czasie ta złość mijała. Graliśmy dwiema jedenastkami, zawsze przed sparingiem mieliśmy dwa ciężkie treningi. Do tego sztuczna trawa. Część boisk, na jakich graliśmy, była mniejsza. Co innego byłoby, gdybyśmy organizowali sparingi na trawie i grali po 90 minut tym samym składem. Wtedy wyniki na pewno byłyby inne. Przyjemnie byłoby zimą wygrywać na świeżości po 3:0, ale co by nam to dało, skoro potem w lidze umieralibyśmy, nie mając na nic siły?

Śledził pan doniesienia z Olsztyna, gdzie zainaugurujecie wiosnę?
– Tak. Wiedziałem, że trenują, że grają sparingi, że zbierają na obóz. I wiedziałem też, że i tak tam pojedziemy. Nawet, jeśli Stomil miałby zagrać gołą jedenastką bez żadnych zmian.

Dla was to mecz-pułapka.
– Nie da się ukryć. Możemy tylko stracić, a pamiętajmy, że to piłka nożna. Nigdy nic nie wiadomo. Może – odpukać – na początku meczu dostaniemy czerwoną kartkę, będzie rzut karny? Nigdy nie wiadomo, jak się mecz ułoży. Albo będziemy walić głową w mur, mieć multum sytuacji. Niczego nie strzelimy i przegramy 0:1. Jestem optymistą, ale to futbol. Pamiętajmy o tym.

Taka wiosna, jak w 2018 roku, jest realna do powtórzenia?
– Zawsze mówię, że nic dwa razy się nie zdarza, zatem teraz… wygrajmy jeden mecz więcej niż przed rokiem! Musimy skupić się – tak jak wtedy – na poszczególnych spotkaniach. Latem apetyty były rozbudzone. Wszystkich wokół – i nas samych też. Chyba myśleliśmy, że skoro tak fajnie było w poprzedniej rundzie, to teraz wyjdziemy sobie na boisko i rozbijemy tę ligę. Wyszło jednak tak, że sprawy się skomplikowały. Jesteśmy na 11. miejscu, mieliśmy długą serię bez zwycięstwa.

W metrykę nie patrzę, ale trójka z przodu już jest. Zastanawia się pan, co będzie po piłce?
– Nie.

Wielu kolegów pewnie porobiło trenerskie papiery.
– A ja patrzę na Marcina Radzewicza. Ma 39 lat i wciąż gra (w KKS Kalisz – dop. red.), dobrze się czuje. Do Tychów przyszedł jako 34-latek. Trochę się teraz śmieję, ale naprawdę na tym się nie skupiam. Gdy w okresie przygotowawczym będę czuł, że nie mam siły, męczę się, że wszystko zaczyna mnie irytować, a trening nie sprawia przyjemności – to wtedy będę wiedział, że już tego nie czuję. Wtedy będzie można się zastanawiać. Na razie wychodzę z założenia, że nie ma niczego fajniejszego niż przyjść do szatni. Lubię to czynić z rana, wcześniej, a po treningu też jeszcze sobie zostać. Ta atmosfera… Nie chcę nawet myśleć, co będzie po piłce. Jeśli się o tym myśli, to chyba znaczy, że trzeba kończyć.

Widzi się pan w piłce… po piłce?
– Nie.

Ale lubi pan tę atmosferę.
– Ale wtedy byłbym z innej strony.

Boi się pan jej?
– Nie, ale nie widzę tego. Gdy skończę z graniem, chciałbym mieć wolny weekend. Brać wolne, kiedy chcę i zaplanuję – na przykład w Święta Wielkanocne. Ludzie normalnie pracujący zazwyczaj jadą w lipcu z rodziną na urlop. I ja też pojadę z rodziną na urlop, a nie na obóz.

Tychy to miasto, gdzie może pan zostać już na stałe?
– Mieszkam tu kilka ładnych lat, na osiedlu „Cztery Pory Roku”. Żona ma pracę w Katowicach, dzieci chodzą do przedszkola… Nigdy nie mów nigdy.

Łukasz Grzeszczyk w Tychach gra od początku 2015 roku. Trafił do GKS-u z Sandecji Nowy Sącz. Rozegrał dotąd w tyskich barwach 121 meczów. Strzelił 35 goli. W lipcu środkowy pomocnik skończy 32 lata.