Ligowiec. Gwałt na normalności w Białymstoku  

Piątkowy mecz Jagiellonia Białystok – Legia Warszawa niewątpliwie przejdzie do klasyki gatunku. Szkoda tylko, że nie stanie się tak dzięki niezapomnianemu spektaklowi na boisku, ani tym bardziej niepowtarzalnej jakości. Futbolu przez duże F było w starciu wicemistrza z mistrzem jak na lekarstwo, widowisko okazało się liche, zaś emocje – jak na rybach. Wszystko, co zostanie, niestety, zapamiętane miało miejsce poza placem gry. I wystawia polskiej piłce w wydaniu klubowym jak najgorsze świadectwo.

Winę za zaistniały w Białystoku stan wojenki ponoszą w zasadzie wszyscy. Ekstraklasa SA, a także PZPN, którego prezes zasiada w Radzie Nadzorczej ligowej spółki, biernie przyglądali się, jak Cezary Kulesza – czyli prezes Jagiellonii, ale też człowiek mocny w związku i trzęsący ESA – nie pozwalał na wniesienie flag w klubowych barwach sympatykom Legii. Ci z kolei, uważając to za prowokację, mimo szykan i kontroli tak skrupulatnej, że trudno sobie przypomnieć równie wnikliwą, byli w stanie przemycić w piątek na trybuny flagi gospodarzy. A potem puścić je z dymem, czyli sprofanować. I co za tym idzie – z pełną premedytacją wzburzyć fanów Jagi do tego stopnia, aby wywołać zadymę.

Wnioski, które nasunęły się po tych zdarzeniach są zatem takie, że ochroniarze (i policjanci?), którzy brali udział w kontrolach przybyszów ze stolicy tylko mieniących się kibicami, powinni zostać wylani z roboty. Bo nie nadają się nawet do przeprowadzenia kontroli. Natomiast barbarzyńcy, którzy rozpalali ogniska na widowni nie powinni być wpuszczani na żaden stadion w Polsce. I nie tylko w Polsce…

Credit: Michal Kosc / PressFocus

Po piątkowych incydentach Kulesza będzie miał pretekst, żeby do końca następnej dekady nie wpuścić na stadion ludzi przyodzianych w barwy Legii, i dostanie w tym względzie szerokie poparcie. Także spoza Białegostoku. Wstyd jednak pozostanie, identycznie jak niezwykle poważny problem. To bowiem kolejny bardzo niepokojący sygnał, że największym balastem hamującym rozwój naszego futbolu nie jest wcale dramatyczne niedoinwestowanie – ani wadliwe szkolenie, czy sprowadzanie hurtem zagranicznego szrotu – tylko panoszące się kibolstwo. Na walkę z którym nikt nie ma wystarczających sił. A nawet – pomysłu…


Jeśli do tego dodamy podsumowanie pracy arbitra Mariusza Złotka w – teoretycznie – hitowym spotkaniu, autorstwa piłkarza Bartosza Kwietnia, nie pozostanie nic innego, jak wprowadzanie zakazu wpuszczania niepełnoletnich na ligowe stadiony. I to kategorycznego! Otóż pomocnik Jagiellonii był uprzejmy użyć sformułowania: jawne dymanie. I niestety tym wulgaryzmem oddał najlepiej wszystko, co działo się w piątkowy wieczór w Białymstoku. Bo tak naprawdę, nie tylko językowi puryści, ale wszyscy amatorzy przyzwoitej krajowej piłki, w tym także sędziowania, i względnej choćby normalności zostali właśnie w… No, wiadomo, jak mogli się poczuć.