Haratyk: Pożegnanie z pociągami

Znalazł pan czas, by wreszcie zrobić prawo jazdy?
Michał HARATYK: – Tak, posiadam od pół roku.

Czym pan jeździ?
Michał HARATYK: – Audi Q7.

Jest frajda?
Michał HARATYK: – Bo ja wiem? No jest wygodnie; fajny, bezpieczny samochód. Bardzo przydatny, zwłaszcza, że dużo jeżdżę z zawodów na zawody. Wcześniej zabierałem się z kimś albo wsiadałem w pociąg.

A więc PKP już na Michale Haratyku już nie zarobi?
Michał HARATYK: – No nie. Teraz Orlen (śmiech).

Pan zdaje się też rozpędzać. W niedzielę w Gliwicach nie miał pan konkurencji, wygrywając z najlepszym wynikiem sezonu w Polsce 21,79. Do własnego rekordu kraju z ubiegłego roku z Ostrawy (22,08) zabrakło prawie 30 cm. Mogło być jeszcze lepiej?
Michał HARATYK: – Zawsze jest niedosyt, gdy nie udaje się rzucić dalej od swojego najlepszego wyniku. Od początku roku mam problem z lewym kolanem. Muszę to zdiagnozować, bo raz na jakiś czas coś mi się w nim blokuje i przeszkadza w utrzymaniu techniki. W poprzednim roku na rozgrzewce pchałem 21-21,50, a teraz ledwie 20. Na treningu podobnie, więc do końca trudno mi ocenić, co pokażę na zawodach. Na nich jest adrenalina, wracają nawyki z poprzednich lat.

Mimo to ma pan bogaty plan startów na najbliższy miesiąc?
Michał HARATYK: – Zgadza się. W czerwcu mam osiem startów. No ale co mam innego w tym czasie robić? Nie mogę się przecież zamknąć i nie wychodzić, a potem przyjdą mistrzostwa świata, a ja będę nieotrzaskany. Trzeba zdobywać doświadczenie to raz, ale też zarabiać – dwa. Lipą w sporcie jest to, że jak nie masz medalu olimpijskiego, to po karierze jest ciężko, bo jednak rujnujemy sobie zdrowie. Na szczęście mam sponsora, Energę, która wspiera mnie od mistrzostw Europy w Berlinie.

Najbliższe starty?
Michał HARATYK: – Już w czwartek Diamentowa Liga w Rzymie, potem memoriał Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy, a 16 czerwca Memoriał Kusocińskiego na Stadionie Śląskim, następnie Ostrawa.

Baumgart-Witan: Serce wciąż kłuje

Przyłożył pan nieco zimą na siłowni?
Michał HARATYK: – Przez to kolano właśnie nie. Ale myślę, że jestem w dobrej formie. Mogę pchnąć znowu te 22 metry. W Gliwicach zabrakło niuansów technicznych.

Jesienią pojedzie pan do Dauhy w glorii podwójnego mistrza świata, w hali i na stadionie. Ile trzeba będzie pchnąć na medal czempionatu globu?
Michał HARATYK: – Ze 24 metry… nie no, żartuję. Ale trzeba się szykować na maksa. Może wystarczyć między 21-22 metra, ale też równie dobrze pod 23. Ryan Crouser (Amerykanin, mistrz olimpijski 2016 – przyp. red.) opowiadał Konradowi Bukowieckiemu, że zdarza mu się na treningach rzucić ponad 23 (rekord świata Randy’ego Barnesa z 1990 roku wynosi 23,12 – przyp. red.). Więc kto powiedział, że nie powiedzie mu się na mistrzostwach świata? Na pewno nie będzie łatwo, w końcu mistrz Europy to nie jest mistrz świata. Byłem najlepszy w tamtych dniach, na pewno przez dwa kolejne lata nie będę wygrywał wszystkiego. Zresztą nie jestem pierwszy w rankingu europejskim – Chorwat Filip Mihaljević ma już 21,84, a próbę na ponad 22 metry nieznacznie spalił. Tak więc nie wywieram na siebie presji.

Fakt, że najważniejsza impreza sezonu jest tak późno – na przełomie września i października – to dla pana kłopot?
Michał HARATYK: – Wszyscy mają tak samo, więc czym mam się przejmować? U mnie i tak dobrze się poskładało, bo leczyłem kontuzję i mam nadzieję, że najwyższa forma dopiero przyjdzie, za miesiąc-dwa.

Uzyskał pan już wskaźnik na igrzyska olimpijskie w Tokio. Jest panu z tym lżej?
Michał HARATYK: – W ogóle o tym nie myślę. To dopiero za półtora roku. Nie robi mi żadnej różnicy – jeżeli nie będę pchał wystarczająco daleko w przyszłym roku, to do Japonii nie polecę. Ostatecznie to związek i PKOl. wysyłają zawodnika na igrzyska.

 

Na zdjęciu: Dla kulomiota Sprintu Bielsko-Biała gliwicki konkurs był już 41. zakończonym wynikiem ponad 21-metrowym.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ