Henryk Gruth: Pora cieszyć się wnukami

Pandemia koronawirusa sprawiła, że wraz z żoną Małgorzatą pakowali się w pośpiechu i szybko zmierzali w stronę granicy szwajcarsko-niemieckiej, bo lada chwila ją mieli zamknąć. Podróż do kraju trwała aż 31 godzin, z czego aż 16 zabrał postój na granicy. A teraz przebywają na przymusowej 2-tygodniowej kwarantannie i nie wychylają nosa ze swojego domu w Czechowicach-Dziedzicach.

Henryk Gruth po 21 latach niezwykle owocnej pracy w Szwajcarii powrócił do kraju. Czy będzie prowadził żywot dziarskiego emeryta? – Na lodzie, jak tylko zajdzie potrzeba, pojawię się wraz z wnukami bliźniakami, Antek i Staszkiem. Trenowali już w Zurychu, a teraz będą ćwiczyli w Tychach, bo córka Kasia wraz z rodziną również zjechała do kraju – wyjawia nasz 4-krotny olimpijczyk.

Smutna rzeczywistość

Lata 90. – okres przemian ustrojowych – były trudne czas dla sportowców i w ogóle – całego sportowego środowiska. Kto wie, czy w środowisku hokejowym nie było najgorzej, bo przecież kluby nigdy nie opływały w dostatki, a sponsorów było niewielu.

– Pracowałem w czterech miejscach – prowadziłem ówczesną Tysovię, w szkole, w MOSM Tychy oraz byłem asystentem trenera kadry – wspomina nasz bohater. W kadrze pracowałem na umowę zlecenie, a moje wynagrodzenie za dzień pracy wynosiło 23,50 zł brutto. To wystarczało na kawę oraz ciastko w zakopiańskim COS-ie gdzie bywaliśmy na zgrupowaniach z hokeistami.

Nie zapomnę również rywalizacji Tysovii z ówczesną potęgą Unią Oświęcim w play offie. Pojechaliśmy garstką hokeistów do Oświęcimia i dzielnie walczyliśmy z silniejszym rywalem. W pewnym momencie mówię Wojtkowi Matczakowi:

– Bądź przygotowany do wyjścia na lód. On odpowiada: – Nie mogę! Moim kijem gra Bierzyński, ówczesny junior – odpowiedział. Z takimi sytuacjami zderzałem się codziennie. I choć moja głowa była wypełniona pomysłami i ideałami, to wiedziałem, że w takiej rzeczywistości na pewno ich nie zrealizuję.

Zadałem sobie pytanie: co ja tutaj robię? Postanowiłem wyjechać… Nie ma co ukrywać – za chlebem, by utrzymać rodzinę, ale również, by spróbować sił w innych warunkach pracy. Planowałem na rok, może dwa, a z tego zrobiła się 1/3 moja życia.

W drodze do Zurychu

Nim Gruth na dobre zakotwiczył i zdobył uznanie w Zurychu, zaliczył krótki epizod w III lidze niemieckiej. Trafił do klubu – Salzgitter – który ledwo wiązał koniec z końcem i w końcu splajtował. I znów musiał się rozglądać za nowym miejscem.

Zwrócił się do swojego przyjaciela Guido Tognoniego, swego czasu rzecznika FIFA, o pomoc. I ją otrzymał.

– Wylądowałem w St. Moritz, klubie grającym w III lidze, ale z ambicjami – kontynuuje wspomnienia. – Po kilku miesiącach pracy udało się zwyciężyć i to były niezłe referencje, by poszukać klubu grającego na wyższym szczeblu. I tak trafiłem do HC Thurgau, który okazał się rewelacją rozgrywek w II lidze.

W styczniu 1999 r. zadzwonił do mnie Guido, że organizacja Lions Zurych pragnie zreformować szkolenie na wszystkich szczeblach i poszukuje trenerów chętnych do podjęcia takiego wyzwania. Nie miałem ani przez moment wątpliwości, bo wiedziałem, że do lepszego miejsca nie trafię.

Wyjeżdżałem na krótko, a tymczasem w Zurychu spędziłem 21 lat, w tym 15 jako szef szkolenia całego klubu. W życiu nie przypuszczałem, że doczekam tam emerytury!

Piramida Lions

Gruth pracował z juniorami, ale dość szybko dostał pod opiekę zespół tzw. farmerski na zapleczu najwyższej ligi szwajcarskiej. Wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania…

Trudno się dziwić, że szefowie klubu powierzyli mu oraz Christianowi Weberowi prowadzenie w 2003 r. pierwszej drużyny. Lions w pierwszym sezonie zdobyli brązowy medal, w drugim wicemistrzostwo. Lecz kiedy w trzecim nie zakwalifikowali się do play off….

– …podziękowano nam za pracę – uzupełnia nasz rozmówca. – Co ciekawe, gdy obejmowaliśmy zespół, z powodzeniem wprowadziliśmy do niego kilku juniorów, a gdy postanowiono sprowadzić kilku obcokrajowców, nastąpiło obniżenie wyników.

W kontrakcie miałem zapisane, że wracam do pracy z młodzieżą. Ucieszyłem się, bo w tym właśnie środowisku czułem się zdecydowanie lepiej, a ponadto wspólnie z Richi Jostem mogliśmy realizować swoje pomysły.

Zbudowaliśmy słynną piramidę Lions, składającą się z możliwie najszerszej podstawy, powoli zwężającej ku górze. Proszę sobie wyobrazić, że w organizacji Lions Zurych ćwiczy 1400 młodych ludzi zrzeszonych w pięciu klubach.

Mamy cztery zespoły juniorów występujących na różnych szczeblach rozgrywek, a najlepsi, oczywiście, w najwyższej lidze National. Każdy z tych młodych zawodników, w zależności od talentu oraz umiejętności, znajdzie miejsce w drużynie. To potężna siła tej, w której – mówię to nie bez satysfakcji – stworzeniu mam spory udział.

Juniorzy rekordziści

Gruth z juniorami Lions Zurych zdobył 7 tytułów mistrza Szwajcarii. Pierwszy w 2007 r. po ponad 30 latach posuchy i trudno się dziwić, że klubie przyjęto to z entuzjazmem.

– Moim marzeniem było pożegnać się z klubem kolejnym złotym medalem, bo miałem niezłą drużynę o wysokich umiejętnościach – uśmiecha się Gruth.

– W ćwierćfinale pokonaliśmy groźnych rywali z Biel w serii 3-2. Prowadziliśmy już 2-0, ale do przeciwników dołączyli zawodnicy z pierwszej drużyny i zdołali wyrównać. Jednak ostatni mecz na naszej tafli nie pozostawił żadnych wątpliwości – wygraliśmy 8:1. W półfinale mieliśmy zmierzyć się z Lugano, ale niestety rozgrywki przerwano z powodu koronawirusa.

Przez 11 lat prowadziłem zespół juniorów, ale byłem odpowiedzialny za szkolenie trenerów odpowiedzialnych za pracę z dziećmi i młodzieżą. Mieliśmy precyzyjnie rozpisane plany i codziennie byłem obecny na zajęciach poszczególnych grup.

By stworzyć taki program, również sam musiałem się dokształcać, m.in. poprzez podróże. Wraz z moim współpracownikiem Richi Jostem odwiedziłem Szwecję, Rosję, Austrię oraz Niemcy, gdzie zapoznawaliśmy się z programami szkolenia.

Analizowaliśmy je dogłębnie i doszliśmy do wniosku, że ciekawe będzie połączenie modelu szwedzkiego i rosyjskiego. W obu krajach w grupach naborowych największy akcent położono na jazdę na łyżwach i przez dwa-trzy lata prawie nic innego nie robią.

W 2013 r. te metody wprowadziliśmy również u nas i po 6 latach mamy fajne efekty. Obecni 14-15-latkowie w swoich kategoriach wiekowych nie mają sobie równych w kraju. Teraz trzeba być cierpliwym, utrzymać ten system szkolenia.

Jeśli tak będzie, o przyszłość zespołów Lions we wszystkich kategoriach wiekowych będę mógł być spokojny. Praca z młodzieżą oraz opracowywanie planów szkoleniowych to moje naturalne środowisko i do seniorów mnie nie ciągnęło. Spróbowałem i już wiem, jak to wygląda.

Oczywiście, że wszystkie plany szkoleniowe były dyskutowane na bieżąco oraz analizowane po zakończeniu sezonu. Jeżeli w drużynie juniorów młodszych, dla przykładu, szwankowała skuteczność, wówczas tworzyliśmy taki zestaw ćwiczeń, by wyeliminować ten mankament. Efektem mojej pracy jest książka tzw. play book; w niej trenerzy mają szczegółowe instrukcje, jak działać.

Cieszyć się życiem

Aż trudno nam uwierzyć, by tak aktywna osoba, jak Henryk Gruth, powiedziała: pass.

– A dlaczego nie? – wpada w słowo. – Nie czuję się zmęczony hokejem, ale otaczającą rzeczywistością, mediami społecznościowymi i szaloną pogonią za… Niemal od początku pobytu w Szwajcarii otrzymywałem telefony od ówczesnego dyrektora sportowego związku Leszka Lejczyka z zapytaniami, kiedy wracam, bo czeka na mnie praca.

Później również były różnego rodzaju propozycje, ale odmawiałem, bo doskonale wiem, co za tym się kryje. Konkretnie potrzeba konsekwencji oraz cierpliwości w dążeniu do celu.

Teraz będę się cieszył kwiatami w ogrodzie, spotykał się z gronem przyjaciół i kolegów. I od czasu do czasu będę wspominał. A… I będę obserwował hokejowe postępy Antosia i Staszka – mówi na pożegnanie od kilku dni emeryt, mający swoje miejsce w galerii sław IIHF.

Do Szwajcarii, gdy tylko unormuje się sytuacja z pandemią, pojedzie, bo Lions Zurych przygotował uroczyste pożegnanie. Planowano je na 30 marca, wynajęto restaurację oraz rozesłano zaproszenia, ale koronawirus wszystko zepsuł. I tylko, spiesząc się do kraju, zdążył powiedzieć w klubie: cześć! Ale niebawem wrócę…

Na zdjęciu: Henryk Gruth zebrał w swoim sportowym życiu wiele laurów. W tym również status członka galerii sław IIHF.

Henryk GRUTH – ur. 2.09.1957 r. w Rudzie Śląskiej. [Kariera klubowa:] GKS Katowice, GKS Tychy (również Tysovia), Lions Zurych. Zaliczył 22 sezonów ligowych, rozegrał 628 meczów i strzelił 134 goli. [Reprezentacja:] 292 spotkań, 54 bramki i 109 asyst. 4-krotny uczestnik igrzysk olimpijskich: Lake Placid (1980), Sarajewo (1984), Calgary (1988) i Albertville (1992); 17-krotny uczestnik mistrzostw świata, w tym 15 razy jako hokeista i 2 razy jako trener. W 2006 r. jako pierwszy i jedyny, do tej pory, Polak został przyjęty do Galerii Sław IIHF (Międzynardowej Federacji Hokeja na Lodzie). 27 września 2007 r. otrzymał tytuł honorowego obywatela Rudy Śląskiej.