Henryk Kasperczak: To był jeden z moich najlepszych meczów

Jest jesień 1975 roku, na europejskich boiskach toczy się rywalizacja w eliminacjach mistrzostw Europy, które kilka miesięcy później rozegrane zostaną w Jugosławii. Biało-czerwoni, prowadzeni przez Kazimierza Górskiego, rywalizują w trudnej grupie 5, gdzie przeciwnikami są wicemistrzowie świata Holendrzy, silni Włosi oraz Finlandia. Zażarta walka toczy się do ostatniego spotkania.

We wrześniu 1975 roku „Oranje” przyjeżdżają do Chorzowa. To jedno z decydujących spotkań o awans. Na Śląskim dochodzi do meczu, który przeszedł do historii polskiej piłki.

Holenderskie gwiazdy

– Znaliśmy wtedy swoją wartość, a drużyna była ustabilizowana. Owszem, Kaziu Górski znajdował nowych graczy, dawał szansę innym, ale trzon drużyny był cały czas ten sam. Do tego nie zaspokajały nas wcześniejsze wyniki, dalej chcieliśmy wygrywać i coś osiągnąć. Tak też było przed spotkaniem z reprezentacją Holandii na Stadionie Śląskim – tłumaczy „Sportowi” Henryk Kasperczak, jeden z najlepszych zawodników tamtej drużyny.

Holendrzy byli wtedy prawdziwą rewelacją na światowych stadionach. Reprezentacja była urzędującym wicemistrzem świata, a Ajaks Amsterdam rządził na europejskich boiskach. – Mieli wtedy świetną generację zawodników, a tacy piłkarze, jak Cruyff czy Neeskens grali w Barcelonie. Do tego dochodziła plejada innych bardzo dobrych graczy, jak Krol, bracia van der Kerkhof, van Hanegem czy Suurbier. Zagraliśmy wtedy przeciwko nim znakomite spotkanie – przypomina Kasperczak.

Wybitnego reprezentanta Polski, który na swoim koncie ma 61 meczów w reprezentacji i pięć bramek pytamy, jak zapamiętał tamto pamiętne spotkanie?

– Z bardzo dobrej strony. Pamiętam, że byłem aktywny w tym meczu, jak zwykle dużo biegałem, miałem sporo odbiorów, a z mojego pytania Andrzej Szarmach zdobył bodajże swoją drugą bramkę w tym meczu. Mogę powiedzieć, że był to jeden z moich lepszych meczów w reprezentacji – mówi nam popularny Henri.

Nie mógł się połapać o co chodzi

„Wicemistrzowi świata znokautowani”, „Szampański nastrój w polskiej szatni”, „Mistrzowski koncert biało-czerwonych”, pisał katowicki „Sport” 11 września 1975 roku, nazajutrz po wspaniałym zwycięstwie z reprezentacją Holandii 4:1.

Mecz na Stadionie Śląskim zgromadził 85 tysięczną widownię, która przecierała oczy ze zdziwienia. Do świetnej gry biało-czerwonych wszyscy byli przyzwyczajeni, ale starcie z „Oranje” przeszło wszelkie oczekiwania. Nasi na boisko wybiegli w „żelaznym” składzie, który niewiele rok wcześniej dał Polakom trzecie miejsce na mundialu w Niemczech Zachodnich. Jedyne zmiany, to występ na środku obrony, w miejsce Jerzego Gorgonia Mirosława Bulzackiego, a na lewej stronie defensywy Henryka Wawrowskiego.

Najpierw do siatki trafił głową Grzegorz Lato, potem, tuż przed gwizdkiem angielskiego arbitra Pata Partrige’a, kończącego pierwszą połowę, gola zdobył jeszcze Robert Gadocha. Po przerwie, w przeciągu niespełna kwadransa dwa razy trafił jeszcze Andrzej Szarmach! Honor gości, po świetnej akcji Johana Cruyffa, uratował w końcówce Rene van der Kerkhof.

„Nie pamiętam, aby ktoś grał kiedyś tak przeciwko mnie, jak dziś Polacy. To było wręcz niewiarygodne. Nie mogłem się połapać do końca. Jakby wyczuwali, co zamierzam zrobić w każdym momencie” – cytował boskiego Cruyffa katowicki „Sport”.

W naszej gazecie pojawiła się jeszcze taka notka dotycząca genialnego zawodnika. „Johan Cruyff zachował się w pewnym momencie bardzo ładnie, gdy ktoś z polskiego obozu, podczas schodzenia do szatni, uśmiechnięty rozradowany, wyciągnął do niego rękę. Zdawało się, że nie był to gest pozbawiony odrobiny złośliwości, może nawet podszyty cząstką ironii. Cruyff odwrócił się, wyciągnął rękę i jak przystało na wielkiego sportowca odpowiedział: Congratulation!”.

Po meczu „Sport” cytował słowa selekcjonera biało-czerwonych Kazimierza Górskiego. „Przed meczem było wielu niedowiarków, którzy nie dawali nam szans. Okazało się, że nadal mamy bardzo dobrą drużynę i można jej ufać” – mówił wtedy świetny szkoleniowiec.

Zlali im skórę

Niestety, ta efektowna wygrana niewiele potem nam dała. Miesiąc później w Amsterdamie, wicemistrzowie świata złoili skórę trzeciej drużynie globu wygrywając 3:0. Gdyby udało się wtedy przegrać niżej, a potem pokonać Włochów u siebie, to na ME pojechaliby nie Holendrzy, a Polacy… Nasz rywal grupę wygrał tylko lepszą różnicą bramek. Obie reprezentacje na swoim koncie miały po 8 pkt. z tym, że Cruyff i spółka mieli różnicę bramek 14-8, a biało-czerwoni 9-5.

– Kiedy w 1978 roku skończyłem swoją reprezentacyjną karierę i trafiłem do francuskiego FC Metz, to spotkałem tam Wima Suurbiera. Byliśmy klubowymi kolegami. Wspominał wtedy, jak zlaliśmy im skórę na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Ja z kolei mówiłem ze śmiechem, że oni to samo zrobili nam potem u siebie – dodaje Henryk Kasperczak.

Świetne wspomnienia ze Śląskiego

Nasz były świetny pomocnik, w swojej bogatej reprezentacyjnej karierze kilka razy grał na Śląskim. – I zawsze było to mecze, w których triumfowaliśmy. Tak było z Walią, w eliminacjach do mistrzostw w 1974 roku, kiedy wygraliśmy 3:0, tak było ze wspomnianą Holandią w 1975 roku czy później w eliminacyjnych grach do mundialu w Argentynie, gdzie na Stadionie Śląskim pokonaliśmy Danię, a potem w trudnym meczu zremisowaliśmy z Portugalią, co dało nam awans. Na Śląskim grało się dobrze i czuć było wsparcie 100 tysięcy fanów. To było coś. Zresztą mieliśmy wtedy znakomity kontakt z kibicami. Oni wspierali nas w trudnych grach, a my, jak mogliśmy odwdzięczaliśmy się dobrą grą – kończy Kasperczak.