Henryk Wawrowski: Chyba nie damy rady…

Rozmowa z Henrykiem Wawrowskim, srebrnym medalistą olimpijskim z Montrealu z 1976 roku, 25-krotnym reprezentantem Polski.


Wygramy baraż ze Szwecją o awans do mundialu w Katarze?

Henryk WAWROWSKI: – Wie pan co, tak od kilku dni sobie kalkuluję i zawsze jak jestem optymistą, bo wiadomo, każdemu zależy, żeby ta nasza reprezentacja dobrze grała, ale chyba teraz nie poradzimy sobie ze Szwedami. Trochę za dużo wokół tej naszej reprezentacji zawirowań, niepewności. Sami zawodnicy też za bardzo nie wiedzą o co chodzi, no i mam obawy, żeby selekcjonera jakimś ustawieniem nas nie zaskoczył, bo różnie to bywa. Pierwszy raz mam takie przeczucie, żeby chyba niestety sobie nie poradzimy…

Te obawy wynikają z braku wiary może nie tyle w zespół, co w selekcjonera Michniewicza?

Henryk WAWROWSKI: – Za dużo takich dywagacji i zastanawiania się czy ten ma grać czy tamten. Teraz do tego dochodzi jeszcze sprawa Świderskiego, który niby był kontuzjowany, nie przyjechał na zgrupowanie, a jak się okazuje u siebie w klubie gra.

Jak to skomentować?

Henryk WAWROWSKI: – Nie robiłbym z tego żadnej tragedii, to żadna strata, że go nie ma. Dla mnie taki piłkarz, który ma powołanie na zgrupowanie reprezentacji Polski, a nie przyjeżdża na nie, to jest po prostu głupi. Z drugiej strony nie wiadomo, jakie mu warunki postawili, być może był postawiony pod ścianą. W każdym bądź razie to niewielka strata dla kadry, że go nie ma. U mnie już by na pewno jednak nie zagrał.

Ze Szwecją ostatnio nam nie idzie, bo z ośmiu ostatnich meczów raz zremisowaliśmy, a siedem razy przegraliśmy.

Henryk WAWROWSKI: – To jest statystyka. Bądźmy może teraz optymistami, że jednak sobie poradzimy. Na pewno na naszą korzyść przemawia swój stadion i że przez dziewięćdziesiąt minut będzie doping. Chłopcy wiedzą też o co grają i oby się sprężyli. Macedonia Północna pokazała, że wszystko jest możliwe.

Jak zagrać w takim spotkaniu, jak to we wtorek? Spokojnie, wyrachowanie czy przeciwnie, na ryzyku, ofensywnie?

Henryk WAWROWSKI: – Jeżeli zaczniemy grać na asekurację, to na pewno tego meczu nie wygramy. Gdyby to ode mnie zależało, to stawiałbym na ofensywę, oczywiście nie jakiś hurra atak, ale na grę do przodu. Robert Lewandowski na szpicy i inni do pomocy. Co do defensywy, to nie tędy droga, bo jesteśmy w tym elemencie za słabi, żeby polegać na grze w tyłach. Redaktorzy naciskają, że Glik, że Krychowiak, ale szanujmy się, oni mają już swoje lata. Ja jak mówię, pierwszy raz od lat jestem w takiej rozterce i mam obawy, że niestety nie damy rady. Zresztą jak wyjdziemy tak, jak było to w tej ostatniej grze ze Szkocją, to nie ma nawet o czym mówić.

A obecność w składzie Lewandowskiego? Jak dużą daje nam to przewagę?

Henryk WAWROWSKI: – W drużynie gra jedenastu ludzi, począwszy od bramkarza, a pamiętać jeszcze też trzeba o tych, którzy siedzą na ławce rezerwowych i są do dyspozycji. Jeżeli będziemy opierali swoją grę na tym, że Robert coś tam strzeli, to niestety – z całym szacunkiem dla niego – on jest raczej wykonawcą, niż konstruktorem. Ktoś musi mu tą piłkę dograć. Oby jako ten łowca bramek odnalazł się w polu karnym Szwedów. Na pewno nie będzie mu łatwo w pojedynkach z ich obrońcami. Jak porównamy oba zespoły, to jednak Szwedzi lepiej się prezentując.

Z racji gry przez lata w szczecińskich klubach Arkonii czy Pogoni, a także w duńskim Esbjergu miał pan przez lata kontakt ze szwedzkim futbolem. Co można o nim powiedzieć?

Henryk WAWROWSKI: – Czy to Dania, Szwecja czy inna skandynawska nacja, to zawsze jest u nich taka wielka determinacja. Wychodzą i zawsze dają z siebie wszystko, do tego gra do przodu. Jak grałem w Esbjergu, to tam ci chłopcy pracowali normalnie po 8-10 godzin, a potem przychodzili na trening i biegali jak oszalali. Sam byłem tym zaskoczony. Kondycyjnie to mogą nas stłamsić. Trzeba grać z nimi wysoko, podchodzić pod swoją połowę, zmusić ich do popełnienia błędu, a wtedy Robert czy kto tam będzie grał z nim z przodu, to może coś wykończy.

Gramy na Stadionie Śląskim, gdzie w przeszłości nie raz wywalczaliśmy awans do mundialu. To może być nasz atut?

Henryk WAWROWSKI: – To na sto procent. Tylko nie wiem, jak teraz do tego wszystkiego piłkarze podchodzą. Ja pamiętam jak w moich czasach było, kiedy sam tam na Śląskim grałem. Wychodziło się tym tunelem, słyszało się te dziesiątki tysięcy kibiców, to od razu wszyscy mieli takie nastawienie, że tego meczu nie możemy przegrać. Mam nadzieję, że teraz też tak będzie, że piłkarze wyjadą na murawę naładowani, a Michniewicz nie będzie cudował, nie będzie „ha ha ha”, „hi, hi, hi”, jak on to robi, tylko ma być konkretnie i rzeczowo.

Sam na Stadionie Śląskim przeżył pan awans do mistrzostw świata w Argentynie w 1978 roku. Jak pan wspomina spotkanie z Portugalczykami od koniec października 1977 roku, które dało nam awans?

Henryk WAWROWSKI: – Było widać przed tym meczem, że jest olbrzymia mobilizacja. Nie rozmawiało się jakoś o tym czy możemy przegrać. Człowiek miał takie przeświadczenie, żeby jak najszybciej wyjść na boisko i grać tą swoją piłkę. Było 1:1, które dało nam awans, ale graliśmy o wygraną, a były ku temu sytuacje, żeby zdobyć kolejne bramki. Nikt wtedy jednak nie zakładał, że moglibyśmy wtedy nie awansować. Było takie pozytywne nastawienie, a jak jeszcze te prawie sto tysięcy ludzi zaśpiewało hymn, to było to coś. Mam nadzieję, że teraz zawodnicy też tak do tego podchodzą, też ich to tak mobilizuje. Mówi się, że kibice to dwunasty zawodnik, a tam na Śląskim naprawdę, jak ten hymn zaśpiewają, to ku… jest takie przeświadczenie, że tego meczu nie można przegrać!

Ile razy grał pan na Stadionie Śląskim?

Henryk WAWROWSKI: – Zagrałem tam kilka meczów, bo oprócz tego z Portugalią, to także z Argentyną, ale takie najważniejsze, to z Holandią w eliminacjach do mistrzostw Europy i potem z Danią w eliminacjach mistrzostw świata [oba te spotkania biało-czerwoni wygrali po 4:1 – przyp. red.]. To był wtedy jednak inny charakter zawodników, jedne huknął, drugi huknął i nie było, że się nie da. Jestem pesymistyczny przed tym meczem we wtorek, ale gdzieś tam ta nadzieje się tli, że jednak damy radę.

Wracając do tego meczu z Portugalią, to spotkanie przeszło do historii jako to, w którym wygwizdany został Kazimierz Deyna. Jak reagowała na to szatnia?

Henryk WAWROWSKI: – Na pewno było to przykre, kiedy spiker czytał jego nazwisko i było gwizdy. Choć z drugiej strony może i to pomogło? Jeszcze bardziej nas to zmobilizowało, jeszcze bardziej nakręciło, żeby pokonać tych Portugalczyków i pojechać na mistrzostwa świata. Ten stadion ma coś takiego, że dodaje sił, choć wtedy kibice nieładnie się zachowali.


Na zdjęciu: Ostatnia konfrontacja Polski i Szwecji zakończyła się w czerwcu zeszłego roku wygraną Skandynawów 3:2.

Fot. PressFocus