Historia pewnej znajomości

Rozmowa z Adrianem Siemieńcem z Jagiellonii Białystok oraz Dawidem Szulczkiem z Warty Poznań, najmłodszymi trenerami w ekstraklasie, którzy od lat przyjaźnią się, a w sobotę po raz pierwszy staną naprzeciw siebie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.


Ile lat się znacie?
Dawid SZULCZEK
: – Od 2011. Adrian był na pierwszym roku katowickiej AWF, ja – na trzecim.

Od razu złapaliście wspólny język?
Adrian SIEMIENIEC
: – Od razu. Bardzo często jestem w stanie ocenić ludzi po znajomych, koleach, przyjaciołach. Ludzie łapią się charakerologicznie, pod kątem wspólnych pasji, celów. U nas momentalnie zawiązała się chemia. Wymieniliśmy kilka zdań – i już było wiadomo, że patrzymy na piłkę podobnie, traktujemy ją jako pasję. To nas połączyło, „flow” trzyma do dziś. Takie historie kończą się przyjaźniami na całe życie, świadkowaniami na ślubach, wspólnymi sylestrami, innymi aktywnościami. Ale Dawid ma dużo lepszą ode mnie pamięć do konkretów.
DS: – Początkowo byliśmy znajomymi. W 2012 roku Adrian był już w sztabie szkoleniowym drugoligowego Rozwoju. Po zajęciach na uczelni u trenera Janusza Kowalskiego zostaliśmy dłużej, coś obgadywaliśmy, Adrian wyciągnął komputer, zaczęliśmy dyskutować o taktyce i jakoś poszło. Po czasie zresztą załatwił mi robotę u trenera Sebastiana Goldy w Górniku Wesoła, w trzeciej lidze, za paliwo. Pojawiłem się też na stażu u trenera Dietmara Brehmera w Rozwoju, a reszta jest historią.

AS: – Mam nadzieję, że to, co Dawid powiedział, wybrzmi w mediach i wszyscy dowiedzą się, kto jest ojcem jego sukcesu (śmiech).

A miałem nawet przygotowane takie pytanie – ile w obecnych sucesach Dawida jest Adriana – i ile w obecnym położeniu Adriana jest Dawida.
DS: – Adrian z pewnością dorzucił ten jeden procencik, że wciągnął mnie do Rozwoju. A ja Adrianowi dorzuciłem jakieś 78 procent w Lidze+ Extra, mówiąc, że to trener kompetentny na ekstraklasę (śmiech).
AS: – Jak widać, siła przekazu była dużo większa! A już nie żartując, tylko odpowiadając na pytanie – w pomocy dla Dawida nie było żadnej mojej zasługi. Przecież jeśli ktoś komuś pomaga – to nie bez powodu. To nie spada z nieba, na pomoc trzeba sobie zapracować, przyciągnąć ją. Gdybym wiedział, że nie jest to kompetentna osoba, dobry i zaangażowany człowiek, to bym takiego ruchu nie wykonał, nie polecił go do Wesołej.

Czeladzianin Adrian Siemieniec zaczął przygodę z ekstraklasą lepiej niż jego przyjaciel. Do zdobycia 6 punktów w ekstraklasie potrzebował 3 meczów, podczas gdy Dawid Szulczek sam wspomina, że jemu zajęło to 6 kolejek. Fot. Marta Badowska/PressFocus

A skąd znałeś trenera Goldę?
AS
: – Jak to skąd. Z kopalni! (śmiech).

No tak, metafora zrozumiała – często gościł na Rozwoju, górnicze towarzystwo, z „Wujka”.
DS
: – Sebastian Golda przyszedł do trenera Brehmera na Rozwój i powiedział, że szuka takiego drugiego Adriana, który coś by pomógł. Adrian stwierdził, że ma kolegę na studiach, szepnie mu dwa słowa. Poszło.

Gdy w 2014 roku Adrian odchodził z Rozwoju do Chrobrego Głogów, wiceprezes Zbigniew Dziura na odchodne zapytał: „Czy możemy przebić tę ofertę?”. W odpowiedzi po prostu wskazałeś następcę?
AS
: – (śmiech). Byłem tam na kontrakcie 500 złotych, ale gdy pojawiła się oferta z pierwszej ligi, to okazało się, że jakieś pieniądze jednak w kasie są. Tak to bywa… Wyszło naturalnie. Odchodząc z Rozwoju, wymieniłem nazwisko Dawida, ale pamiętam, że to było już przesądzone. Ja ewentualnie tylko potwierdziłem, że będzie to właściwy wybór. To przecież takie środowisko, że wszyscy się znają. Dawid był w tamtym momencie moim naturalnym następcą. Świetne to było, że Rozwój bazował na takich ludziach – nie tylko trenerach, ale także w administracji czy wokół klubu. Młodych, którzy byli tam, bo wyczuli szansę na zdobycie doświadczenia. Nikt tam nie przychodził zarabiać pieniędzy. Na ulicę Zgody 28 przyjeżdżało się z pasji. Przez wiele lat dzięki takim ludziom ten klub funkcjonował na wysokim ligowym poziomie. Życie pokazało, że potencjał w nich był duży.

To fakt. Mirosław Smyła pracował w ekstraklasie, w sztabie Pogoni był Dietmar Brehmer, Tomasz Stranc od lat jest asystentem kolejnych trenerów Piasta Gliwice. Ale wrócę do was. Padło tu zdanie o świadkowaniu na ślubie.
DS: – U Adriana niestety nie byłem.

Zrobił go na końcu świata!
DS
: – Nie o to chodzi. Chyba wtedy miałem zjazd na kursie UEFA Pro.
AS: – Dla Dawida ważniejsza od mojego ślubu była piłka.
DS: – Mieliśmy jakieś zajęcia, których nie wolno było opuścić. Katastofa.

Czyli wyszło tak, że tylko Adrian był świadkiem Dawida.
DS: – Akurat miał wolne, bo ja zrobiłem ślub o normalnej porze, czyli między świętami a sylwestrem, kiedy nie ma ligi. A Adrian wymyślił sobie mało fortunny termin! Ale były wspólne wakacje, sylwestry, wesele, na którym się bawiliśmy i tańczyliśmy do białego rana.

Podobno wracałeś własnym autem około północy!
DS: – Nie, nie było tak! Teraz, gdy jest dziesięć po szóstej, Adrian wie, że wychodzę do klubu. Gdy ma ochotę porozmawiać – dzwoni. Widocznie dwa razy w tygodniu też chce wcześniej popracować (śmiech). Z piłki mocno przeszliśmy na nasze życie prywatne. Jesteśmy bardzo dobrymi kumplami, a nawet przyjaciółmi.
AS: – „Nawet przyjaciółmi”! Zobacz go!
DS: – (śmiech). Pamiętam dobrze jeden nasz wakacyjny wyjazd, w męskim gronie. Pojechaliśmy do wspólnego kolegi, do drewnianego domku w Bielsku-Białej. Zrobiliśmy sobie zakończenie bardzo udanego sezonu. 2015 rok, Chrobry utrzymał się w pierwszej lidze, Rozwój do niej awansował. Wieczorem świętowaliśmy, a drugiego dnia już o siódmej rano mieliśmy otwarte komputery. Zgrywałem od Adriana analizy, byłem zainteresowany, jak wygląda pierwsza liga. Reszta znajomych może była tym faktem lekko zaskoczona, że poświęciliśmy kilkanaście godzin na omawianie pierwszoligowców. Wtedy traktowalośmy to niemalże jak odpoczynek, jako coś fajnego. Nie mieliśmy jeszcze żon, dzieci. To taki czas, gdy naszej pasji można było się poświęcać w 100 procentach.
AS: – Jak widać, byliśmy bardzo rozrywkowi!

Ale muszę przypomnieć kryzys w relacjach. Pierwszoligowa wiosna 2016, Rozwój jedzie do Głogowa bez prawego obrońcy. Adrian przed meczem we wspólnej luźnej rozmowie typuje, że będzie nim Tomasz Wróbel. Razem z Dawidem nie wyprowadzamy go z błędu, Adrian próbuje to wykorzystać, daje zawodnikom Chrobrego wskazówki. A finalnie na prawej obronie wybiega nie Wróbel, lecz Patryk Kun. Na kilka dni Adrian się obraził, zwłaszcza że Rozwój wygrał tamten mecz 2:1.
DS: – Pamiętam to doskonale. Nie ma co ukrywać, że Adi sprokurował tę sytuację, sam strzelił sobie samobója. Stwierdził, że nas przeczytał i na prawej obronie zagra Wróbel. Ani nie zaprzeczyłem, ani nie przytaknąłem. Widział, że się śmieję i pomyślał, że to prawda.
AS: – Byłem wtedy zły, ale to niestety świadczyło o mojej niedojrzałości. Tak się zachować nie można. Młody byłem, miałem 24 lara, gorąca krew. Mało widziałem, mało przeżyłem. Dziś jestem bogatszy o kilka sezonów pracy na poziomie profesjonalnym i półprofesjonalnym, dojrzalszy, starszy i na takie sytuacje odporny. Skoro nie jesteś gotowy na jakąś odpowiedź, to nie zadawaj pytania… Teraz bym o tego prawego obrońcę nie zapytał, a wtedy oczekiwałem, że na minuty przed meczem Dawid „wysprzęgli” mi cały plan. Było to nie fair, ale przynajmniej można po latach pożartować. Sandra, moja żona, do dzisiaj śmieje się z tamtej sytuacji.
DS: – Teraz powiedziałbym, że nie chcę w ogóle z tobą o tym rozmawiać, albo bym mówił prawdę. Bez szydery. Dziś Adi mówi, że w Jagiellonii nie zagra z nami Israel Puerto, a ja odpowiadam, że nam wypada Robert Ivanov. To kumpelskie. Wiem, że Adi mnie nie oszuka, a ja jego też (śmiech). Trochę dojrzała ta relacja.

Jest coś, jakaś cecha, którą wzięlibyście od siebie wzajemnie?
AS: – Od Dawida wziąłbym organizację pracy.

Rozwiniesz?
AS: – Gdy dzwonię do Dawida, a on odbiera, to śmieję się: „O! Wbiłem się w twoje widełki, moment w ciągu dnia, gdy możesz rozmawiać przez telefon!”. Dobra organizacja dnia określa priorytety, a często czas marnuje się na rożne głupie rzeczy. W naszym zawodzie, szczególnie na najwyższym poziomie, w ciągu dnia jest dookoła wiele różnych aktywności. Trzeba sobie nimi umieć odpowiednio zarządzać. Dawid jest bardzo zorganizowaną osobą. Ja mam analityczne spojrzenie na sprawy związane z taktyką, ale funkcjonując na co dzień, jestem osobą bardziej emocjonalną. W szkole było coś takiego, jak „szkiełko i oko, czucie i wiara”. Mnie charakteryzuje chyba czucie i wiara. Bliżej mi do bazowania na emocjach, nie myląc tego oczywiście z ich niekontrolowaniem.

Dawid? Miałeś trochę czasu, by się zastanowić.
DS: – Jedyną rzeczą, którą bym wziął od Adriana, jest Jesus Imaz!

(śmiech).
DS
: – Chciałbym mieć taką umiejętność przekonywania do siebie ludzi podczas rozmów, jaką ma Adrian. Potrafi prowadzić je tak, że ludzie chcą robić to, o czym Adrian mówi. Dobrym tego przykładem jest Marc Gual, który w Płocku strzelił hat tricka. To, jak funkcjonuje teraz Gual z Imazem… Jestem przekonany, że duża w tym zasługa kompetencji miękkich Adriana w rozmowach indywidualnych. Nie wiem, czy to coś do wytrenowania. Trzeba mieć w sobie taki dar budowania relacji z ludźmi.

Jak wiele było okazji, byście znaleźli się razem w sztabie szkoleniowym jakiegoś zespołu, do czego finalnie nigdy nie doszło?
AS: – Dawid chciał mnie na asystenta! (śmiech).

Do Warty?
AS: – Do Warty. Ale żebyśmy mieli być na równej płaszczyźnie, jako dwaj asystenci, to chyba takiej sytuacji Dawid nie było?
DS: – Fakt, nie było.

Świętochłowiczanin Dawid Szulczek z polecenia Adriana Siemieńca dekadę temu otrzymał swoją pierwszą pracę w seniorskiej piłce – jako asystent trenera trzecioligowego Górnika Wesoła. Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus

Dlaczego nie chciałeś być asystentem Dawida w Warcie?
AS: – To nie tak, że miałbym problem z tym, aby być pod Dawidem. Nie chodzi o to, kto jaką rolę pełni i jaką ma pozycję, tylko o to, jak buduje się relacje. Bardziej chodziło wtedy o moment w moim życiu. Nie był najlepszy, by zmieniać miejsce zamieszkania swoje i rodziny. Praktycznie równolegle otrzymałem ofertę pracy w drugim zespole Jagiellonii w trzeciej lidze, mogłem zostać w Białymstoku i zacząć pracować bezpośrednio na swoje nazwisko. To było atrakcyjniejsze. Ale współpraca z Dawidem w jednym sztabie też była fajną perspektywą – skoro wiem, że to kompetentny trener i bardzo dobry człowiek. Często przy podejmowaniu takich decyzji wybierasz projekt, ludzi, a niekoniecznie patrzysz na pozycję, którą będziesz zajmował w hierarchii. Wiem, że Dawid dobrze zarządza ludźmi, potrafi ich w odpowiedni sposób wykorzystać. Jestem przekonany, że nasza relacja by na tym nie ucierpiała, a przeciwnie – wzmocniłaby się. Nie doszło do tego jednak i życie pokazało, że obaj na tym wygraliśmy.
DS: – Nie wiem, co się będzie u mnie działo za 5-10 lat. Przypuśćmy, że Adrian zrobi furorę, może nawet zostanie selekcjonerem, a mi się będzie wiodło różnie… Wyobrażam sobie siebie w roli asystenta i nie miałbym problemów z tym, by być asystentem Adriana. Myślę, że byłbym dużo lepszym asystentem niż byłem wcześniej – a sądzę, że byłem całkiem OK. Teraz jednak wiem już z autopsji, z jakimi sytuacjami musi się mierzyć pierwszy trener. Zostając ponownie asystentem, miałbym dużo większą empatię do pewnych spraw. Mógłbym pełnić taką rolę w przyszłości, jeśli moje życie tak by się potoczyło. Mnie po prostu podoba się praca w piłce, rola czy pierwszego trenera, czy asystenta, jest fajna. Ale trzeba pamiętać o dwóch aspektach. Jeden to finansowy – jako pierwszy trener dużo więcej się zarabia. No i jest też kwestia realizacji wizji. Pracując z trenerem, który pozwala ci wdrażać pewne rzeczy, masz spełnioną tę potrzebę samozadowolenia, satysfakcji z tego, co robisz, Może jej nie być, gdy tylko rozstawiasz stożki i trener wykorzystuje cię jako pomagiera w realizacji 100 procent własnej wizji. Ale wtedy zależy, kto ma jaki charakter.

31, 33 lata… Jesteście najmłodszymi trenerami w ekstraklasie. W czym macie przewagę nad doświadczonymi szkoleniowcami, będący w lidze od dawna?
AS: – Mamy dużą otwartość na wiele tematów, jest nam łatwiej budować relacje. Nie chcę mówić, że koleżeńskie, bo to nie jest dobre słowo, ale chodzi o to, by piłkarz widział w nas przyjaciela, a nie osobę, która wydaje mu rozkazy. Jeśli nas słuchają, to dzięki temu, że potrafimy ich przekonać do tego, co mówimy i chcą się z tym identyfikować – a nie robią czegoś tylko dlatego, że jesteśmy w hierarchii nad nimi i im coś karzemy. Moje ego nie cierpi na tym, że ustawię danego piłkarza przed sobą albo w centrum procesu, w centrum drużyny. Chcę, by czuł, że ja jestem dla niego i jeśli potrzebuje mojej pomocy, to zawsze może ją uzyskać. Gdy zawodnik o 12.30 stoi na baczność na zbiórce, to można mieć wrażenie kontroli, ale potem tego samego zawodnika wychodząc na boisko może zarazem cechować brak wiary w proces; w to, co się do niego mówi. To wtedy sztuczna dyscyplina. Młody wiek w relacjach z szatnią jest naszym atutem. Wiem, że dla niektórych brzmi to kontrowersyjnie, może dziwnie, ale takie jest moje zdanie. Z piłkarzami w naszym wieku potrafimy porozmawiać o serialach na Netflixie, grze w Fifę na konsoli, o nowych filmach wchodzących do kin czy prozaicznych rzeczach, którymi żyje internet. To nasz wspólny język, który buduje relacje na poziomie partnerskim. Łatwiej nam doprowadzić do sytuacji, w której po prostu się lubimy, a to ważne w kontekście zarządzania grupą; w tym, by piłkarz identyfikował się z trenerem i przyświecała mu ta sama idea. Trenerowi jest łatwiej zarządzać, a piłkarz się realizuje.
DS: – Adrian powiedział o najważniejszym, dodałbym jeszcze media społecznościowe. Pokolenie, które dziś wchodzi do piłki, wychowuje się już z telefonem w ręce. Do tego dochodzi biegłość naszych roczników w rzeczach związanych z obsługą komputera, platform statystycznych. Mam porównanie, bo mój tata jest po sześćdziesiątce i wiem, z jakim trudem przychodzą mu czasem pewne kwestie, a jak wygląda to w naszym pokoleniu. To drobne przewagi, lecz mamy też braki, których nie mają bardziej doświadczeni trenerzy. Umiejętność przewidywania… Trenerzy pracujący od 20-30 lat w piłce potrafią przewidzieć, jaki wpływ dane zachowanie będzie miało na klub za dwa tygodnie, miesiąc. My może tego nie doceniamy. Podejście, o którym mówi Adrian, nie zawsze musi przynieść efekt. OK, w Warcie przynosi, bo mam szatnię, która dobrze żyje sama ze sobą, sama dba o dyscyplinę, ładuje baterie i napędza się dobrą energią. Jest samowystarczalna, ja tylko staram się tego nie burzyć. Adrian w Jagiellonii pewnie ma nieco inaczej, ale też czuje się, że liderzy szatni go znają dłużej, cenią i szanują. Nie w każdym miejscu to się sprawdzi. W Wigrach Suwałki, mając kilku bardziej krnąbrnych zawodników, musiałem zachowywać się trochę inaczej, a trochę inaczej wygląda to w Warcie. Doświadczeni trenerzy dość szybko to wyłapują. My potrzebujemy jeszcze wielu lat pracy, by do takiego poziomu dojść. Wszystko ma swoje plusy i minusy.

Żyjecie intensywnie, danym dniem, najbliższym meczem. Ale czy czasem nie pojawia się refleksja – u Adriana może jeszcze nie zdążyła, jego pobyt w ekstraklasie jest świeży – że skoro dotarliście do ekstraklasy w tak młodym wieku, podczas gdy większości nie udaje się to przez całe życie, to jaki może być wasz horyzont?
AS: – W życiu nauczyłem się takiego podejścia, że po prostu cieszu mnie praca w piłce. Dziś jestem w ekstraklasie i to fantastyczne, ale nie zakładałem, że muszę tu być. Nie narzucałem sobie na to presji. Po prostu codziennie chciałem pracować w piłce, rozwijać się, działać tak, by każdego kolejnego dnia być lepszym; by każdy kolejny dzień mnie cieszył. Działając z pasji, często nawet nie czujesz, że idziesz do pracy. To jest fantastyczne. Znalezienie się w obecnym miejscu to skutek uboczny, pewna wypadkowa tego, co robiłeś na co dzień. Fajne jest to – mam wrażenie, że obaj z Dawidem tak do tego podchodzimy – że piłka jest taka sama wszędzie. Zmienia się po prostu sposób zarządzania, piłkarze, wymagania wobec trenera. Ale tablica taktyczna i magnesy są te same, trawa – ta sama, choć oczywiście im wyżej, tym lepiej przygotowana. Przed chwilą pracowałem w trzeciej lidze na sztucznym boisku, dziś wychodzę na naturalne. Robię te same rzeczy, przychodzę o tej samej godzinie do klubu. To klucz – pracować tak samo niezależnie od poziomu. To nie banał – nie jestem w stanie pracować lepiej. Poziom rozgrywkowy tego nie determinuje. Będąc dziś w czwartej lidze, poświęcałbym się tak samo jak w ekstraklasie. Po prostu taki jestem. Dzięki takiemu podejściu to, co się dzieje dookoła w ekstraklasie, nie przytłacza mnie, choć oczywiście są momenty, gdy dostajesz zastrzyk presji, oczekiwań, czujesz oddech odpowiedzialności za podejmowane decyzje. One mogą przecież wpłynąć nie tylko na ciebie i twoją rodzinę, ale wielu postronnych ludzi, którym dobro klubu jest potrzebne do życia czy najzwyklej w świecie leży na sercu. To największe różnice, a reszta się nie zmienia. Piłka jest piłką. Jeśli ktoś ją kocha, jest zaangażowany, to poziom gwarantuje ci lepszy albo gorszy standard życia, ale nie zmienia w twojej głowie tego, że nagle lubisz coś bardziej albo mniej. Bo lubisz tak samo, tylko dostajesz inne narzędzia.

DS: – Adrian wyczerpał temat… Będąc asystentem, a potem pierwszym trenerem w Wigrach, podchodziłem do pracy tak samo. O podobnej porze przychodziłem do klubu. Teraz, w Warcie, jest podobnie – zmienia się boisko, ludzie, przeciwnicy. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że za trzy lata będę w trzeciej lidze, ale też że znajdę się w lidze zagranicznej. Sam sposób pracy będzie zbliżony. Kwestia będzie ludzi tworzących dane kluby. Adrian fajnie to nazwał, jako skutek uboczny naszych działań zrodzonych z pasji.

Po latach znajomości, przyjaźni, w sobotę staniecie naprzeciw siebie w ekstraklasie. Jak to spuentować?
AS: – Fantastyczna sprawa – wydaje mi się, że nie tylko dla nas, ale też środowiska, które przez lata było blisko i obserwowało nasze drogi. Powiedziałbym wręcz, że to historia jak z filmu. Spotyka się dwójka ludzi, która zaczynała od zera, nie grała w piłkę, była totalnie anonimowa. Można żartować, że Dawid ma metr trzydzieści sześć, ja ważę 158 kilo, wyglądamy obaj śmiesznie, stojąc sobie w tych dresach przy ekstraklasowej linii…
DS: – (śmiech).
AS: – Gdyby ktoś na weselu Dawida powiedział nam, młodym asystentom, przed którymi długa droga, że za 6,5 roku będziecie grali w Białymstoku mecz o punkty w ekstraklasie, to pewnie byśmy się zaśmiali i obrócili to w żart. Dziś to rzeczywistość i nikt nam tego nie zabierze. Dwójka przyjaciół, która przez całe trenerskie życie była razem, wspierała się, spotka się w fantastycznym miejscu. Niech to będzie inspiracja dla wielu. Że można być nikim, startować z mielizny, bez fundamentów i budować swoją ścieżkę od zera. Dawid ma już markę, zapracował na nią w ekstraklasie, wykonał z Wartą kapitalną robotę. Przejmował ją, gdy miała kilka punktów. Trzeba było wspiąć się na wyżyny, by pomóc tej drużynie. A dziś to nie przypadek, że jest w takim miejscu. To proces, który trwa już 1,5 roku.

Dawid, życzę, żeby Warta nie miała w sobotnim meczu aż tak niskiego posiadania piłki, jak ty mikrofonu podczas tej rozmowy.
DS: – Nie przeszkadza nam to. Jesteśmy konkretni! A skoro liczby – dokładnie 76 miesięcy po tym, jak Adrian podpisywał się jako świadek na moim ślubie, zagramy mecz w ekstraklasie. Wtedy bym nie uwierzył, bo szybko policzyłbym, że ja będę miał 33 lata, a Adrian – 31. To sugerowałoby zdarzenie, które u bukmacherów raczej nie byłoby po niskim kursie. A jeszcze nawiązując do tego, co powiedział Adrian…

No pochwal go za ten start! 6 punktów w 3 meczach!
DS: – Mecz dwóch ludzi po części znikąd, a po część mających całkiem obiecujący start w ekstraklasie. Dla mnie to będzie okrągłe, 50. spotkanie w niej. Adrian, miej świadomość – 49 meczów, 75 punktów! Ty rozegrasz mecz nr 4. Zdobyłeś już swoje 6 punktów. Ja na pierwszych 6 punktów pracowałem szeć kolejek. Nie ma co ukrywać, że na starcie robisz lepszą robotę ode mnie. Dziś mamy porównywalne drużyny. Jagiellonia z piłką przy nodze ma więcej polotu i jakości, a my jako Warta posiadamy zawodników, którzy na tle ligi wyróżniają się charakterystyką defensywną i widać to po statystykach. Drużyna Adriana więcej traci i więcej strzela. Warta traci mniej, ale też nie strzela tyle, co zawodnicy Adriana. Gdybyśmy połączyli nasze zespoły, powalczylibyśmy o medal!

Pewnie w duecie trenerskim!


Na zdjęciu: Dawid Szulczek, mimo młodego wieku, ma już spore doświadczenie trenerskie w ekstraklasie.

Fot. PressFocus